Выбрать главу

– Będzie mi brakowało naszych rozmów, przyjaciółko.

– Mnie także – odparła wzruszona.

– Wyglądasz inaczej, niż przypuszczałem.

Tiril zaśmiała się nerwowo.

– Nigdy nie byłam pięknością, a teraz nie śmiem nawet spojrzeć w lusterko.

– Pięknością? Móri miał naprawdę wiele szczęścia, że mógł cię poślubić.

– Tak jest w istocie – przyznał Móri z powagą.

Jak większość kobiet, Tiril troszeczkę rozczarowała taka pochwała. My, kobiety, jesteśmy na tyle niemądre, że najbardziej lubimy słuchać komplementów o swojej urodzie, nawet jeśli wiemy, że wcale nie jesteśmy takie brzydkie, pomyślała.

Ale podziękowała Reussowi za miłe słowa.

Na pożegnanie jeszcze raz mocno go uściskała. Dzielili wszak tyle strachu, bólu i zwątpienia.

Reuss pomachał ręką i odszedł.

Przejechali jeszcze kawałek na południe, aż ujrzeli dolinę, w której rozciągały się pola uprawne i stały wiejskie chaty. Na wzgórzu, przy skraju lasu, rozbili obóz na noc. Z ludźmi na razie bali się stykać.

Tiril przytuliła się do Móriego, aby jak najpełniej poczuć bijące od niego ciepło. Tyle czasu upłynęło od chwili, gdy ostatni raz czuła jego bliskość, opłakiwała też jego śmierć… A teraz była wolna, i to razem z prawdziwym, żywym Mórim.

Miała wrażenie, że to niemal zbyt wielkie szczęście. Bała się nim w pełni rozkoszować, nie chciała myśleć, uświadamiać sobie prawdy. Osłabione ciało mogło nie znieść takiej radości.

Móri starał się traktować żonę z jak największą delikatnością. Nie przyszło mu nawet do głowy, by się do niej zbliżyć, wiedział, że Tiril nie ma na to sił. Tulił tylko do siebie wychudłe ciało, w którym można było policzyć wszystkie żebra, kości ostro zaznaczały się pod skórą.

– Czy wam nie dawano nic do jedzenia? – spytał wzburzony.

– Coś tam dostawaliśmy, ale było tak ciemno, że nie widziałam, co mi rzucają, a czasem jedzenie śmierdziało i nie śmiałam go podnieść do ust. Zdarzało się też, że po nim chorowałam, i wtedy przez kilka dni nic nie jadłam. Nikt do mnie nie zaglądał, mogłam tam umrzeć.

Móri westchnął z bezsilności. Lepiej rozmawiać o czym innym, ogarniał go taki gniew, kiedy słyszał, jak traktowano Tiril.

– Powinniśmy byli przybyć wcześniej – rzekł ze smutkiem. – Najpierw jednak musieli uratować mnie, przeprawa Dolga przez bagniska też trochę trwała, a i odważne poczynania Theresy, mające na celu zdobycie informacji o miejscu twego pobytu, również zabrały nieco czasu.

– Najdroższy, przecież ja to rozumiem!

– I jeszcze po drodze mieliśmy dwa postoje. Jeden żeby uratować te dzieci, a drugi w Aix – en – Provence, żeby Dolg mógł dostać swój znak Słońca. Przypuszczam, że bardzo mu się przyda.

– Na to wygląda. Móri, jestem taka dumna z naszego najstarszego syna, a zarazem tak się o niego niepokoję.

– Ja także. Przekonałem się jednak, że możemy być dumni także z młodszych dzieci. W Virneburg dokonały prawdziwie bohaterskiego czynu.

– Pięknie – uśmiechnęła się Tiril. – Czy o nich także trzeba się niepokoić?

– Niestety, obawiam się, że tak – westchnął Móri. – Zwłaszcza o Taran. Ona potrafi wpaść w prawdziwe tarapaty, mimo że stara się postępować jak najlepiej. Villemann sprawia wrażenie chyba… bardziej dojrzałego.

– Ja bym powiedziała, że bardziej dziecinnego, naiwnego.

– Pewnie masz rację. Taran jest bardziej spontaniczna i ciekawa świata. To może być niebezpieczne.

– Musimy ją chronić przed światem.

– Owszem.

Tiril mocniej przytuliła się do męża.

– Mamy wspaniałe dzieci.

– Najwspanialsze. I fantastycznego psa.

– O, tak, to prawda!

Nero przysunął się bliżej pleców Móriego.

– Tiril, dokąd my właściwie jedziemy?

– Chodzi ci o to, gdzie leży bastion Zakonu?

– Tak.

– W Burgos.

Móri podniósł rękę, jakby chciał lepiej widzieć Tiril w gęstej ciemności.

– Burgos? A co to jest?

– Miasto w północnej Hiszpanii, w dawnej prowincji Kastylia i Leon. Teraz nazywa się już tylko Kastylia.

– Leon – mruknął Móri.

– Nazwa pochodzi stąd, że kiedyś stacjonował tam legion rzymski.

Móri kiwnął głową.

– Ordogno Zły z Leon.

– Tak. Byli także dawni wielcy mistrzowie z Kastylii, na przykład Pedro Okrutny, chyba pamiętasz.

– Tak. – Móri nie przerywał własnego toku myślenia: – Cień mówił, że kamień Ordogno podobno jest gdzieś w tamtym kierunku.

– Powiedział gdzie?

– Tak. W miłym miejscu Deobrigula. Wydaje się jednak, że nikt nie słyszał takiej nazwy.

Teraz Tiril wsparła się na łokciu.

– Ależ, kochany… jaka jestem niemądra! Reuss nie wiedział, co to jest Deobrigula. A przecież ja to widziałam! Na starej mapie w hallu, kiedy kasztelan chciał mi się przyjrzeć. Byłam wtedy tak przerażona, że nie zastanawiałam się nad tym, co widzę, ale teraz sobie przypominam. Mapa przedstawiała Hiszpanię za czasów rzymskich.

– I co to takiego Deobrigula?

– Tak Rzymianie nazywali Burgos.

Z Móriego jakby nagle uszło całe powietrze.

– I rycerze zakonni o tym nie wiedzą? Nie wiedzą, że kamień Ordogno przez cały czas znajdował się pod ich nosem? W ich twierdzy?

– Najwyraźniej tak właśnie jest. Szukają go wszak od stuleci. Później, po Rzymianach, do Hiszpanii “wkroczyli Wizygoci i oni nazwali miasto Burgos, czyli twierdza, tyle mi powiedział Reuss. Być może wtedy miasto było jeszcze tylko twierdzą, ale o tym nic nie wiem.

Móri zastanowił się chwilę. Nawinął na dłoń pasemko włosów żony. Mieć ją znów przy sobie… Nieprawdopodobne! Przecież owego strasznego dnia na skale Graben wydawało się to niemożliwe. Wciąż trudno mu było uwierzyć, że to prawda, że ona jest tutaj, że są razem!

Wrócił do wcześniejszej rozmowy.

– Czy Burgos leży daleko stąd?

– Nie jest to droga nie do przebycia. Bardzo chciałabym jechać z tobą!

– Ja także! Niestety, jesteś za słaba. Nawet szafir Dolga nie przywróci ci ciała na kościach. Jesteś całkiem wycieńczona.

– Rzeczywiście – przyznała. – Bardzo tęsknię za domem. Chciałabym leżeć między czystymi, chłodnymi prześcieradłami i spać, tylko spać. I jeść wspaniałe przysmaki z Theresenhof. I patrzeć na swoje dzieci. Uważaj na Dolga – tok myśli Tiril nagle się zmienił, lecz nietrudno było go prześledzić.

– Możesz mi zaufać.

Kiedy wszyscy już zasnęli, Móri czuwał. Granatowe, aksamitne niebo rozjaśniło się tysiącem gwiazd i zawisło nad nimi niczym ciepły dach.

Długo szeptali z Tiril, tyle mieli sobie do powiedzenia o końcu pasma lęku i tęsknoty. Tiril mówiła o tym, czego dowiedziała się od Heinricha Reussa. Właściwie powinna wstrzymać się z tym do rana, ale nie mogła dłużej czekać. Móri tak wiele chciał wiedzieć.

Później po prostu leżeli w milczeniu, rozkoszując się wzajemną bliskością, aż wreszcie oddech Tiril wyrównał się i pogłębił, kiedy zasnęła.

Ale Móri nie mógł spać. Jeszcze nie.

Wyruszali teraz na poszukiwanie kamienia Ordogno, musieli bowiem cofnąć się w przeszłość. Zakon Świętego Słońca i jego obecni członkowie interesowali ich już teraz mniej. Gromada napuszonych starców, pomyślał Móri gniewnie, ale zaraz się zreflektował. Rycerze wciąż byli niebezpieczni w swym dążeniu do odnalezienia Słońca.

Móri jednak liczył na to, że znajdzie coś interesującego nawet w tajemnej siedzibie zakonnych braci.

Heinrich Reuss von Gera ruszył ku granicy między Hiszpanią a Francją. Orszak, wybierający tak okrężną drogę aż do Bordeaux, postępował z przesadną ostrożnością. On nie miał czasu na takie nadkładanie drogi, pragnął wracać do domu zaraz, jak najprędzej, nie marnując ani jednej chwili!