Выбрать главу

Nie bardzo wprawdzie wiedział, co ma z nią zrobić. Ale w każdych okolicznościach dobrze było “wiedzieć, gdzie przebywają pomiędzy zgromadzeniami w Burgos poszczególni rycerze przeklętego Zakonu Świętego Słońca.

Rozeszli się na spoczynek. Jeden z żołnierzy podjął się czuwania przy Tiril przez pierwsze godziny, później miała go zastąpić Theresa. Przez ostatnie dni przy chorej stale ktoś siedział, robili to wszyscy po kolei. Tiril nawet na chwilę nie mogła zostać sama, trzeba było ją poić, aby gorączka doszczętnie jej nie wyniszczyła, a kiedy kaszel stawał się bardziej dokuczliwy, musiano także pomagać jej siadać. Pościel często wymagała zmiany, podobnie jak okłady na piersi. Zawsze ktoś musiał przy niej być.

Erling i Theresa razem wracali do skrzydła, gdzie znajdowały się ich pokoje.

– Moja biedna córka – westchnęła Theresa. – Czyż nie dość już wycierpiała?

– Gdyby Móri zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest chora, z pewnością nie pojechałby do Burgos.

– Z początku nie wyglądało to tak poważnie, ale choroba wyraźnie się rozwija. Ach, Erlingu, czuję się taka zmęczona duchowo, psychicznie, wycieńczona tym wiecznym niepokojem.

– Wiem o tym. I ja czuję podobnie. Odprowadzę cię do twej sypialni, chwilę razem porozmawiamy.

Nigdy dotąd się to nie zdarzyło, ale Theresę cieszyło jego wsparcie.

W pokoju księżnej niewiele było sprzętów, przysiedli więc na łóżku.

– Wsuń się pod kołdrę i ogrzej stopy – zaproponował Erling. – Masz takie lekkie pantofelki.

– Chciałam dziś wieczorem ładnie wyglądać – uśmiechnęła się zawstydzona, zsuwając buciki i usiłując jak najprzystojniej wpełznąć pod przykrycie. Wygładziła spódnicę, by zbyt się nie pogniotła.

Erling uśmiechnął się leciutko.

– W najtrudniejszych chwilach, a było ich niemało, zawsze pozostawałaś damą, Thereso. I to nie wydelikaconą, zadzierającą nosa paniusią. Przedzierałaś się przez bagna, ubierałaś w stroje, które trudno nazwać kobiecymi, walczyłaś z niedogodnościami tak jak i my. A jednak zachowałaś dostojeństwo. Nawet wtedy, kiedy wyrwało ci się przekleństwo w tamtych gęstych zaroślach, pamiętasz?

– Uf, tak – zawstydziła się. – Nigdy nie sądziłam, że takie słowo przejdzie mi przez usta. Zaraz, w następnym mieście, do którego dojechaliśmy, poszłam do kościoła się wyspowiadać.

– Często się spowiadasz?

– W każdym kościele, do jakiego dojeżdżamy.

– Ale ty przecież nie grzeszysz!

– Myślą, Erlingu! Moje myśli zna tylko mój spowiednik.

Przy następnym pytaniu zająknął się:

– Czy te myśli dotyczą… także mnie?

Theresa spuściła głowę.

– Dobrze wiesz, Erlingu.

– W takim razie mnie także by się przydała długa spowiedź – rzekł z powagą.

Nie odpowiedziała. Spostrzegł jednak, że odwróciła twarz, by ukryć uśmiech szczerej radości.

Jakimż nikczemnikiem musiał być ten Engelbert, który tak zniszczył szesnastoletnią Theresę! Przypominała wtedy zapewne najdelikatniejszy kwiat, śmiertelnie zakochana, jak to się często przytrafia dziewczętom w tym wieku. A on ośmielił się to wykorzystać, by później zostawić ją na pastwę losu! Porzucił ją dla kariery w Kościele…

Całkiem nieudane małżeństwo także nie zdołało zabić jej godności i dostojeństwa, myślał Erling.

Czyż więc to takie dziwne, że jestem onieśmielony? Że wobec jej szczerej, gorącej, lecz pełnej zawstydzenia miłości do mnie czuję się niezręczny jak żółtodziób?

Na zewnątrz jest prawdziwą księżną. Silną, pewną siebie, nawykłą do wydawania poleceń. A w środku nieśmiała i niepewna jak dziecko.

Podczas długiej podróży Erling kilkakrotnie odniósł wrażenie, że Theresa boi się pokazać mu swoje ciało, że się go wstydzi. Wzruszyło go to. Przecież on był w tym samym wieku.

Erling postanowił przyjść jej z pomocą, uprzedzić, wyzwolić przynajmniej z tego lęku.

– Thereso… – rzekł z wahaniem. – Ja… rozmyślałem o tym… że gdy kiedyś… zbliżymy się do siebie… uznasz mnie za nie dość pociągającego.

Popatrzyła na niego zdumiona.

– O co ci chodzi? Ty miałbyś nie być pociągający? Ty, najpiękniejszy…

Powstrzymała ją podniesiona dłoń Erlinga.

– Muszę przyznać, że trochę się ciebie wstydzę, Thereso. Wiesz, że nie jestem już młody. Nadmiar wieczorów zakrapianych winem i mocniejszymi trunkami zostawił swoje ślady, chociaż teraz piję znacznie mniej. Ale też jestem starszy. Dlatego nie rozczaruj się, że moja skóra nie będzie taka gładka jak u młodzieńca.

Najpierw słuchała zdumiona, potem wybuchnęła stłumionym śmiechem.

– Ależ, Erlingu, wyjąłeś mi te słowa z ust. To znaczy w ogóle nie śmiałam ich wypowiedzieć. Ale o to samo się boję, o to, że nie będziesz zadowolony z mojego ciała. Jest już takie brzydkie!

– Wcale w to nie wierzę – rzekł z uśmiechem, ale w duchu powiedział sobie: A więc jednak tu cię bolało! Dobrze zgadłem.

Theresa ciągnęła z przejęciem:

– Mam dwa pieprzyki na plecach, nienawidzę ich! Nie wiedziałam o nich, dopóki Alfred, mój mąż, nie powiedział o dwóch paskudnych skazach.

– Pokaż mi je – zdecydowanie poprosił Erling.

– Ależ nie…

– Przepraszam, to było nierozważne z mojej strony.

– Och, nie. Masz prawo je zobaczyć. Przed ślubem! Czy mógłbyś się na moment odwrócić?

– Oczywiście!

– Teraz możesz już patrzeć. Czy są odrażające?

Musiał przysunąć do jej obnażonych pleców lampę, żeby w ogóle je zauważyć. Spostrzegł, że skóra na bokach nie jest już taka jędrna, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, nawet go wzruszyło.

– Gdzie są te skazy? Ach, tak, te maleńkie kropeczki? No, plamki. Przecież to nic takiego. Troszeczkę wystają, ale są zupełnie normalne. Pamiętaj, każdy człowiek ma sporą liczbę pieprzyków. Twój były mąż chciał cię po prostu pognębić, sprawić, abyś poczuła się mniej warta.

– Naprawdę? A ja tak się nimi zamartwiałam!

– Zobacz, jakie ja mam wałki tłuszczu na bokach!

Ostrożnie go dotknęła i rzeczywiście, skóra nad paskiem trochę się wylewała.

Roześmiała się z ulgą.

– Ja też mam coś podobnego.

– Dzięki Bogu, jesteśmy przecież równolatkami!

Theresa odwróciła się ku niemu, zasłaniając piersi bluzką, lecz wciąż z gołymi plecami.

– Bardzo trudno jest się do siebie zbliżyć, kiedy nie jest się już młodym. Owszem, łatwo można się zaprzyjaźnić, lecz człowiek bez wątpienia popada w niepewność, ba, nawet nerwowość, na myśl o tym, co pomyśli druga osoba, kiedy… już przyjdzie…

– Wiem, o co ci chodzi – powiedział prędko, chcąc ją wybawić z kłopotu. Lekko przesunął ręką po jej plecach.

Gdy zdusiła jęk, pochylił się i delikatnie pocałował ją w ramię.

– Uważam, że jesteś niezwykle powabna, Thereso!

– Och, Erlingu!

Nigdy jeszcze nie słyszał, by ktoś wypowiedział jego imię w takim uniesieniu.

Odwrócił ją całkiem w swoją stronę i otoczył ramionami. Dzieliła ich od siebie pognieciona bluzka. Spoglądali sobie głęboko w oczy, długo, badawczo, pytająco. Odpowiedzi i kolejne pytania. Wargi Theresy drżały. Zorientowała się, że Erling patrzy na jej usta, potem na włosy, by wreszcie znów napotkać jej wzrok.

Delikatnie, z wielkim doświadczeniem, zbliżył się do niej.

Kiedy jego usta znalazły się już bardzo, bardzo blisko jej, szepnął:

– Czy mogę?

Wyszła mu naprzeciw.

Długi pocałunek. Pieszczoty dłoni, oddechy, mówiące własnym językiem.

Erling wypuścił powietrze z płuc.

– Chyba lepiej będzie, jak sobie pójdę.