Выбрать главу

Dolg wiedział, że miał rację.

Znów skierował uwagę na ojca. Móri zaczął opowiadać o “Rödskinnie” jakby skruszony, jakby nie chciał się przyznać do tej historii ze swego życia.

– Jak wiecie, pochodzę z rodu islandzkich czarnoksiężników. Oboje moi rodzice posiadali niezwykłe zdolności, podobnie jak mój dziad ze strony matki i jego ojciec, Jonssonowie z Kirkjubol. Gdy byłem w twoim wieku, Dolgu, zdążyłem się nauczyć wszystkiego, co umiała moja matka. Odziedziczyła ona również całą wiedzę Jonssonów, swego ojca i dziada.

Po chwili przerwy Móri podjął:

– Na Islandii znajdowało się kilka ksiąg zła. Trzy z nich były naprawdę sławne, dwie “Gräskinny” i jedna “Rödskinna”. Ta ostatnia najpotężniejsza, a zarazem najstraszniejsza. Miałem na tyle szczęścia, że zetknąłem się z obiema szarymi księgami i nauczyłem się ich na pamięć. Ale “Rödskinnę” biskup Gottskalk zabrał ze sobą do grobu. A ja postanowiłem ją zdobyć.

Znów się zawahał. Pogłaskał Nera po łbie, jakby szukał współczucia u tego, który był z nim w tamtych ciężkich chwilach. Pies ocierał się czołem o jego dłoń. Móri podjął:

– Dorastałem na Islandii, lecz wygnano mnie z wyspy za czarnoksięstwo. Wtedy właśnie w Bergen spotkałem Tiril, Nera, no i Erlinga Müllera. Ale pragnienie posiadania “Rödskinny” było silniejsze. Kiedy władze w Norwegii zaczęły mnie ścigać, zostawiłem Tiril, zawiodłem ją i uciekłem z powrotem na Islandię. Do tego stopnia nie mogłem się oprzeć żądzy zdobycia tej księgi. W kościele w Holar zamierzałem wydobyć “Rödskinnę”, lecz uprzedził mnie inny człowiek Mag – Loftur. Mnie przyniosło to ocalenie, jemu zgubę. A mogło być odwrotnie.

Móri zatopił się w rozmyślaniach nad taką ewentualnością. Nabrał powietrza w płuca.

– Byłem świadkiem tego, jak Mag – Loftur wskrzesił spod podłogi kościoła wielu nieżyjących biskupów. Straszny widok. Na koniec powstał z martwych Gottskalk Zły. Cała historia zakończyła się katastrofą, o której nie chciałbym teraz mówić. Maga – Loftura pochwycił Władca Zła. Mnie udało się przeżyć z największym trudem – dzięki Nerowi i miłości Tiril. Wyruszyli sami, we dwoje, na Islandię, aby mnie stamtąd zabrać. Przekroczyłem jednak zakazane granice między życiem a śmiercią, z mrocznych wymiarów przywiodłem wszystkich swoich towarzyszy.

– Ach, tak! – pokiwał głową Willy. – A więc oni są stamtąd? Często się nad tym zastanawiałem. Ale przecież spieszą ci z pomocą?

– Owszem, tylko z początku nie zdawałem sobie z tego sprawy. Tiril rozumiała ich o wiele lepiej.

Zakończył, kładąc dłoń na “Rödskinnie”.

– Pojmujecie więc, że to zupełnie wyjątkowa księga. Czy pozwolicie mi ją stąd zabrać? Przeczytam ją, będę się z niej uczył, lecz nigdy, przenigdy nie posłużę się żadną z tych czarnych run!

– Czarne runy – powtórzył Willy. – Chodzi o czarną magię?

– Tak. Złe, potworne czary, mające na celu szkodzenie innym.

– Ufamy panu – oświadczył Siegbert.

– Ja także, ojcze – zapewnił Dolg. Odwrócił się ku towarzyszom. – Wiem, że tak będzie najlepiej. Inaczej ojciec nigdy nie odzyska spokoju ducha, a poza tym, tak jak powiedział, księga nie powinna tu zostać.

Pokiwali głowami.

Móri cicho westchnął z ulgą.

– A kiedy już ją przeczytam i spiszę z niej to, co może być pożyteczne dla ludzi, spalimy ją.

– Doskonale – pochwalił Dolg, a inni się z nim zgodzili.

– Dziękuję! A teraz, czy zabierzemy się do szukania kamienia Ordogno? – spytał Móri.

– Naturalnie! Całkiem o nim zapomniałem – przyznał Willy. – Tyle że to trochę trudne, jeśli się nie wie, czego trzeba szukać. Kamień, to przecież może być wszystko – od ziarenka piasku aż do skały czy też na przykład klejnotu. Przecież może nawet chodzić o ten czerwony kamień, którego wciąż nie mamy.

– Masz rację, Willy, ale spróbujemy – odparł Móri.

Starannie przeszukali wielką salę. Tam, gdzie leżała “Rödskinna”, znaleźli sporo przedmiotów, wyglądających na używane w ceremonii wtajemniczenia. Nieistotne rekwizyty służące do wywołania efektu, pompatycznego nastroju. Zostawili je na miejscu, nie przedstawiały wartości dla nikogo poza braćmi zakonnymi.

Dopiero w zewnętrznym przedsionku odkryli coś szczególnego.

Drzwi ledwie widoczne za szafą w kącie.

– Nie otworzymy ich – stwierdził Siegbert. – Szafa zawadza.

Willy, który coraz częściej dawał dowody swej przydatności, przyjrzał się meblowi uważniej.

– Piętnasty wiek – ocenił. – Wydaje się, że stoi tu od dawna. Ale przesuwano ją. I to dość często! Przyjrzycie się zadrapaniom na posadzce!

– Ale jak ją tu zniesiono? – zastanawiał się Dolg.

– W jaki sposób przetransportowano tu to wszystko? – dokończył jego myśl Móri. – Ołtarz, krzesła, ten ogromny stół…

Wszyscy popatrzyli na drzwi w rogu.

– Inna droga nie jest możliwa – doszedł do wniosku Móri. – Innego zejścia, poza tym, którym przyszliśmy, nie było, a przeniesienie tamtędy ciężkich sprzętów jest niemożliwe. Nie, wszystko musieli sprowadzić tędy.

Świadomość, że istnieje jeszcze jakieś drugie wejście, nie była przyjemna. Ktoś mógł ich tu zaskoczyć.

Ale nie, nikt nie wszedłby tymi drzwiami, zablokowanymi wielką szafą.

Stwierdziwszy, że jest zamknięta, wspólnymi siłami ją odciągnęli.

Nero wcześniej ułożył się spokojnie i zasnął. Psy są bardziej uzależnione od dostatecznej ilości snu niż nawet wody, więc podczas tej długiej, męczącej podróży starał się spać, jak tylko nadarzyła się ku temu okazja. Teraz poderwał się, czujny jak zwykle.

Tajemnicze drzwi okazały się rzecz jasna zamknięte, lecz czego innego można się było spodziewać? Tym razem jednak nie zamknięto ich po prostu na klucz, lecz zabarykadowano poprzeczną sztabą i zabito gwoździami. Sporo czasu zabrało im usunięcie wszelkich przeszkód.

Siegbert otworzył drzwi.

– Fuj! – wzdrygnął się. Zakrztusili się kurzem, pajęczynami i buchającym odorem. Nero kichał raz po raz.

– Czy i tych drzwi nie używano od piętnastego wieku, Willy? – spytał Móri.

– Nie, tu są ślady ciężkiego obuwia – odparł żołnierz. – I lżejszych butów także. Samych męskich. I… ślady, jakby coś tędy ciągnięto?

– Meble?

– Nie! Stopy!

– Zaczekaj, Nero, nie idź pierwszy! – ostrzegł Móri. – Dolgu, weź go na smycz. Nie wiem, co to jest, lecz mam jakieś złe przeczucia. Poświeć nam, Siegbercie!

Ujrzeli długi, nieprzyjemny korytarz, którego ściany zbudowano z ziemi i kamienia, tu i ówdzie na podłodze rozsypano słomę. Wydawało się, że jego koniec został całkowicie zamurowany.

– A więc ślepa droga – stwierdził Móri. – No cóż, przynajmniej z tej strony nic nam nie zagraża. Ale chyba możemy przypuszczać, że właśnie tędy dawno temu przetransportowano tu wszystkie sprzęty.

– Tak – zgodził się Dolg. – Ale dlaczego tyle tu śladów stóp? I starych, i nowych?

– Chodźcie, sprawdzimy.

Przeszli przez cały korytarz, aż do muru. Móri starannie go obmacał.

– Stary. Wymurowano go przed setkami lat.

– Ale czy w jakimś miejscu w korytarzu nie słyszeliście tego samego co ja? – spytał Willy.

Dolg podchwycił:

– Kiedy tamtędy przechodziliśmy, nagle rozległ się jakiś głuchy odgłos.

– Tak. Tylko w jednym jedynym miejscu.

Zawrócili kawałek i przystanęli. Teraz usłyszeli to już wszyscy.

– Ślady stóp nie dochodzą do muru, lecz kończą się tutaj – zauważył Móri. – Ściągnijmy stąd słomę.