Выбрать главу

Usiedli już normalnie, na suchej gliniastej ziemi, na której rosnąć mogły tylko osty. Żar w ich oczach przygasł.

– A więc stoimy w tym samym miejscu – pokiwał głową Siegbert.

Trwali w milczeniu. Wreszcie Móri rzekł cicho, jakby przekonanie płynęło z głębi jego ducha:

– Nie. Wcale nie. Posunęliśmy się dalej.

Patrzyli na niego nic nie rozumiejąc.

– Istnieją dwie! Muszą istnieć dwie!

– No tak, ale przecież zniszczył oryginał.

– Nie, nie! Nie słyszeliście? On mówi: “dziedziczyć je mają…” A później tajemnicze: “Są pokonane prastarymi czarami…” z początku sądziłem, że ma na myśli te tysiące ludzi bez znaczenia.

– Ja też tak myślałem – powiedział Siegbert.

– Łatwo tak przypuszczać. Ale on wcale nie ich ma na myśli. Mówi następnie: “niech się strzeże niewtajemniczony…” i tak dalej. Przez cały czas mówi o dwóch księgach. Przepisał oryginał i ukrył go, bo rozróżnia swych duchowych braci – członków Zakonu, od swoich świeckich potomków. Księga Zakonu przepadła w Tiersteingram, wiemy o tym lepiej niż inni. A ta druga? Ta przeznaczona dla świeckich? Willy, w następnym mieście musisz dotrzeć do drzewa genealogicznego dynastii królewskiej z Leon. Stwierdzimy, kto był następcą Ordogno Złego i dalej. Szkoda, że nie jesteśmy w Leon, ale żeby tam dotrzeć, musielibyśmy jechać jeszcze dalej na zachód, a teraz już nie będziemy się cofać. Wracamy do domu!

– Amen! – wyrwało się Siegbertowi z głębi serca.

Podnieśli się i dosiedli koni.

– Nic dziwnego, że nasi wrogowie szukali kamienia Ordogno – powiedział Móri, gdy już ruszyli. – Ordogno znał całą tę starą historię od samego początku. Wiedział, skąd się to wszystko wzięło, gdzie jest samo Święte Słońce. Musieli jednak przypuszczać podobnie jak my, że całą historię zapisano na kamieniu. A Ordogno na kamieniu jedynie wspomina, że zapis historii rzeczywiście istnieje, lecz nie mówi, gdzie.

– Musieli ją znać wielcy mistrzowie – stwierdził Willy. – Aż do czasu, gdy księga przepadła w Tiersteingram.

– Tak – przyznał Móri. – Ale hrabiowie Tirestein żyli ledwie sto lat po Ordogno. Ich księga zniknęła. Ale gdzie, gdzie podziała się ta druga?

– Prawdopodobnie już dawno temu uległa zniszczeniu – zauważył Dolg.

– Czy musisz całkiem odbierać nam nadzieję? – spytał Móri z uśmiechem. – Ale pewnie masz rację.

Zamyśleni jechali dalej.

– Nazwał się “dziedzicem Kastylii” – powiedział nagle Willy. – O co mu w tym chodziło?

– Jego żona, donn Urraca, pochodziła stamtąd. Była córką władcy Kastylii, jeszcze zanim Kastylia została królestwem. Ordogno przypuszczał pewnie, że zagarnie także i ten kraj.

– Prawdopodobnie – przyznał Willy. – Może przez zamordowanie prawowitego następcy tronu?

– Rzeczywiście łatwo to sobie wyobrazić – cierpko zauważył Móri. – Ale to mu się nie powiodło. Cóż, na horyzoncie widać miasto. Jedziemy.

Po przybyciu do miasta zaraz zaczęli się rozglądać za biblioteką. Okazało się to jednak dość trudne, bo jedyna istniejąca tu biblioteka była własnością prywatną, ponadto okazała się niezbyt obszerna. Ale jej właściciel, grand, szlachcic, życzliwie zaprosił ich do środka. A gdy usłyszał, czego szukają, uśmiechnął się i stwierdził, że do tego nie potrzeba biblioteki. Sam grand wywodził się także z królewskiego rodu i potrafił wyliczyć wszystkich królów.

– Ordogno Zły? – powtórzył, gdy zasiedli w jego eleganckim salonie. – Nie miał potomków. Pewnie nie zdążył. Był królem zaledwie przez kilka lat i nie zdołał osiągnąć nic poza zdobyciem przydomka “Zły”. Nie wiem nic na pewno, ale potrafię sobie wyobrazić, że któryś z jego poddanych miał dosyć czynionego przezeń zła i wsypał mu trucizny do zupy. Bardzo nieprzyjemna osobistość!

– Miał świetnych przodków – stwierdził Móri. – Królów wizygockich.

– O, tak, rzeczywiście. Bardzo dobrze znam gockie koligacje królewskie.

– Tak, tak – pokiwał głową Willy. – Zapisał całe swoje drzewo genealogiczne na pomniku, który po sobie zostawił. Nie mieliśmy sił, by to wszystko przeczytać.

– Interesujące – mruknął grand. – Ale wcale mnie nie dziwi, że tak zrobił. Znany był z ogromnej pychy. Tak, tak, wywodził się z tej plątaniny Ostrogotów i Wizygotów, Heruli i Wandali. Całego tego tałatajstwa z okolic Morza Bałtyckiego. Przepraszam za to określenie, być może trochę niesprawiedliwe, ale doprawdy, bardzo śmiało sobie poczynali w Europie. Przybyli wszak aż tutaj. Pochodzili z Rugii i Turyngii, Jutlandii, Skanii, Norwegii, Finlandii, Gotlandii i Trewiru, zewsząd, jak się tam nazywały krainy na północy. Może i nie byli źli, ale czego tu szukali?

Na retoryczne pytanie nikt nie próbował nawet odpowiedzieć.

Móriego bardziej zainteresowało, jaki władca nastąpił w Leon po Ordogno Złym.

– Sancho Otyły – odparł grand. – Był królem zarówno przed, jak i po Ordogno, który wtrącił swego kuzyna do lochu, aby przejąć tron. Ordogno jednak został prawdopodobnie zamordowany i tłustego Sancho wyciągnięto z piwnicy. Można przypuszczać, że dzięki pobytowi w więzieniu król przynajmniej trochę schudł. Ale o tym historia milczy. Po nim było jeszcze kilku królów, aż wreszcie pewna księżniczka poślubiła pierwszego króla Kastylii, Ferdynanda Pierwszego i w ten sposób oba królestwa, Leon i Kastylia, się połączyły.

Móri zamyślił się. Należało w jakiś sposób się dowiedzieć, co stało się z drugą księgą, tą należącą do rodziny, prześledzić jej losy, sprawdzić, czy wciąż istnieje.

– Jaśnie panie – zdecydowanie zwrócił się do granda. – Czy mogę prosić o wielką przysługę?

Szlachcic czekał w milczeniu.

– Czy podejmie się pan spisania dla nas wszystkich królów Kastylii? Tych, którzy panowali po Ferdynandzie Pierwszym?

Grand rozjaśnił się.

– Z radością! Ale potrzeba mi na to kilku godzin!

– Oczywiście. Znajdziemy gospodę i…

– Och, przenocujecie u mnie, na nic innego się nie zgadzam.

Przyjęli zaproszenie z podziękowaniem.

Dolg, któremu z myśli nie schodzili wielcy mistrzowie Zakonu Słońca, spytał nieśmiało:

– Przepraszam, a czy wśród królów Kastylii był także Pedro Okrutny?

– Tak – westchnął grand. – I my mieliśmy swoje czarne owce.

Dolg kiwnął tylko głową i uśmiechnął się łagodnie. Grandowi na ten widok łzy zakręciły się w oczach. Cóż za dziwny chłopiec! I taki miły, taki dobry!

Następnego dnia rano pożegnali się z gościnnym Hiszpanem. Szlachcic wręczył im zwój, nad którym pracował przez pół nocy. O tym jednak nie wspominał, cieszył się tylko, że mógł komuś służyć radą, podzielić się niepotrzebnymi, jak by się wydawało, informacjami.

Móri umieścił zwój w torbie przytroczonej do siodła. Po powrocie do Theresenhof dokładnie się temu przyjrzą. Teraz nie chcieli już się zajmować niczym innym, tylko jechać prosto do domu!

Rozdział 19

Grupa, w której podróżowała Tiril, wolno posuwała się naprzód. Całym sercem pragnęli już być w domu! Tiril jednak czuła się tak źle, że wiele razy po drodze musieli się zatrzymywać na dłużej, niż planowali.

Wciąż jednak tliło się w niej życie i to było najważniejsze.

Nie dało się uniknąć przejazdu przez obszary niebezpieczne. Podróż wzdłuż wybrzeża Francji i dalej przebiegła bez przeszkód. Potem jednak musieli przebyć Szwajcarię, a następnie Austrię.

Tam roiło się przecież od sprzymierzeńców Zakonu Świętego Słońca, ludzi przez Zakon opłacanych lub zastraszonych perspektywą śmierci i wiecznego potępienia.

Nigdy jeszcze nie uczestniczyli w bardziej szarpiącej nerwy podróży, przemykali się małymi bocznymi drogami, w każdej chwili spodziewając się, że zostaną odkryci.