Выбрать главу

Ale do domu dotarli.

Gdy w oddali “zobaczyli dachy Theresenhof, wszyscy odetchnęli z ulgą. Tiril była nieprzytomna, ale okropna podróż nareszcie dobiegła końca i teraz będą mogli lepiej się nią zająć.

Erling i Theresa jechali razem, oboje bardzo zdenerwowani.

– Myślisz, że nas poznają? – cicho spytała Theresa.

– Mam nadzieję – odparł Erling. – Mam nadzieję, że odzyskali spokój i dobrze im w Theresenhof.

– O to się nie martwię – zapewniała go Theresa. – Panna pokojowa Edith obiecała się nimi zająć, polubiła je już w Virneburg i można jej zaufać, przynajmniej dopóki Bernda nie ma w pobliżu. Ale oczywiście także jestem pełna obaw. Niełatwo jest tak nagle zostać matką dwojga dość dużych już dzieci.

– No tak, a ja nigdy jeszcze nie byłem ojcem, bardzo się więc denerwuję. – Erling uśmiechnął się zażenowany. – Ale przecież Taran i Villemann przebywali z nimi przez cały czas, na pewno więc jakoś sobie poradzili.

– Wszystko ułoży się dobrze, zobaczysz – powiedziała Theresa bez przekonania.

Wkrótce już znaleźli się na dziedzińcu i zapanował kompletny chaos. Villemann i Taran ze swymi uściskami i okrzykami radości byli po prostu wszędzie. Tiril natychmiast przeniesiono do jej pokoju, a dzieci dopytywały się o Nera, Dolga, ojca, Willy’ego i Siegberta; w takiej właśnie kolejności. Taran natychmiast pokochała osiołka.

Erling i Theresa, usiłując wyjaśniać i odpowiadać na wszystkie pytania, rozglądali się za nowymi dziećmi.

Rafael i Danielle stanęli z boku na progu domu, niepewni i drżący. Theresa zdołała się wreszcie wyrwać z objęć wnucząt i podeszła do nich. Erling ruszył za nią.

Dzieci uśmiechnęły się, ale w tym uśmiechu dało się wyczytać pytanie: “Pamiętacie nas? Żałujecie, że nas zabraliście?”

To zdecydowało o wszystkim. Erling i Theresa pochwycili po jednym dziecku w objęcia i szepnęli im do ucha:

– Bardzo wiele o was myśleliśmy. Tęskniliśmy za wami. Jak wam się tu powodziło?

Dzieci się rozpromieniły. A potem jedno przez drugie zaczęły opowiadać o tym, co przeżyły razem z Taran i Villemannem. Theresa nawet przez moment nie wątpiła w historie o duchach, od których słuchającym włos jeżył się na głowie, o szaleńczych wyprawach i malutkich zwierzątkach, o narodzinach cieląt i rozmaitych psikusach.

Popatrzyła na Erlinga.

– Dobrze im tutaj – stwierdziła.

A Erling po prostu się uśmiechnął.

Tiril zaopiekowano się najlepiej, jak umiano, ale to nie wystarczyło. Leżała, z trudem chwytając powietrze, jak gdyby oddychała zaledwie niedużą cząstką płuc, i co chwila zanosiła się chrapliwym kaszlem.

Podróż do domu jednak przeciągnęła się na tyle, że na drugi dzień po ich powrocie zjawił się Móri ze swymi towarzyszami. Przyjechali zmęczeni długą jazdą, ale uszczęśliwieni, że wreszcie dotarli do Theresenhof.

– Niebieski kamień, Dolgu! – zadecydował Móri patrząc na nieprzytomną Tiril. – Czarnoksięskie zaklęcia nic tutaj nie pomogą.

Zostawiono Dolga samego z matką.

Tiril znajdowała się w niezwykłym miejscu, którego nie potrafiła rozpoznać. Być może był to widok ze snu, a być może coś więcej.

Dreszcze ustały. Leżała teraz spokojnie, jakby unosiła się w przyjemnym cieple troskliwości. Bólów w piersi już nie odczuwała, przestała odbierać wrażenia przez zwyczajne ziemskie zmysły. Teraz działało to, co określa się szóstym zmysłem, powiązanie z innymi wymiarami.

Wokół panował półmrok. W świecie snów nie istnieją ostre barwy, wszystko utkane jest z półtonów. Tak też widziała to Tiril, choć przekroczyła już stadium snu i zeszła głębiej.

Dostrzegała jakieś istoty. Żalące się, pokorne kobiety? Tak, właśnie tak. Tiril zbliżyła się do jednej z nich, niezwykłej, jakby pozbawionej substancji niewiasty o długich ciemnych włosach i niebieskawej sukni, nasuwającej skojarzenie z całunem. Gdy Tiril do niej podeszła, kobieta odwróciła ku niej zasmuconą, nieszczęśliwą twarz, na której malowało się pytanie, i zaraz się odsunęła.

– Spójrz na mnie – łagodnie poprosiła Tiril.

Postać zniknęła.

Tiril szła dalej. Zorientowała się, że nie wszystkie te kobiety są nieszczęśliwe. Owszem, sporo było zastraszonych, przerażająco chudych i posiniaczonych. Ale od innych biła swoista duma, a z ich twarzy nie znikał uśmiech, choć wydawało się, że w taki czy inny sposób cierpią.

Tiril nie mogła tego pojąć.

– Kim jesteście? – pytała.

Gdy tylko jednak wypowiadała te słowa, ta, do której były skierowane, znikała. Posuwistym ruchem wtapiała się w ciemność, jak gdyby chciała stać się jak najmniejsza, niewidzialna.

Wreszcie Tiril zrozumiała. To były te, które same siebie niszczyły, zawsze i za wszystko brały całą winę na siebie. Takie, które podobają się brutalnym mężczyznom, być może ze względu na swoje oddanie, na gotowość ponoszenia wszelkich ofiar. Takie, które mężczyźni szczególnie źle traktują. Im bardziej starają się pozostać w cieniu, tym mocniej mężczyźni je biją.

Ich własne dzieci często je wykorzystują. Krzyczą na nie, czyniąc z nich niewolnice, usługujące im nawet kiedy już dorosną.

Widok kolejnej postaci przyprawił Tiril o prawdziwy wstrząs. Jedną z kobiet była bardzo młoda, jasnowłosa piękność.

– Och, nie! – jęknęła Tiril.

Jej własna siostra, Carla. Wykorzystana, nieszczęsna Carla, która w końcu odebrała sobie życie.

Tiril uklękła przed siostrą, z płaczem próbowała do niej mówić, ale Carla od razu się odsunęła, niszczona przekonaniem, że wszystko było tylko jej winą.

– Ale to nieprawda! – z rozpaczą zawołała za nią Tiril.

Została sama. Wszystkie kobiety zniknęły.

Widziała także mężczyzn, małych chłopców, wszystkich, którzy pragną uczynić coś dla innych, a spotykają się jedynie z drwinami i wyzwiskami.

Coś zaczęło się dziać wokół Tiril.

Starała się wyrwać z koszmaru, uciec od tego, co widziała. Płuca ciężko pracowały, na tyle, na ile jeszcze mogły.

Nie znajdowała się już w innym wymiarze, pierwszy raz od dawna przeżywała rzeczywistość.

O, tak, zabierzcie ode mnie wszystkie te dręczące wizje, prosiła w duchu, nagle bowiem uświadomiła sobie, że ten ostatni koszmar nie był odosobniony, gdy jeden się kończył, zaczynał się drugi.

Poczuła, że płacze nad zmarłą siostrą, która opuściła ziemię już tak dawno temu. Dlaczego człowiek nie może naprawić swoich czynów? zastanawiała się. Dlaczego ludzie muszą umierać w samotności, nie wiedząc, jak bardzo inni ich kochają?

Płacz spotęgował jej cierpienie. Słaby organizm nie mógł znieść takiego wysiłku, ból szarpał pierś.

A może…?

Ból ustępuje! Czy ja umieram?

Nie. Miała wrażenie, że przenika ją jasne, delikatne światło, łagodzące wszelkie dolegliwości. Mózg zaczął pracować normalnie, zarejestrował…

Jakiś głos?

Dziecinny, monotonnie cały czas powtarzający jedną formułę gdzieś w pobliżu. Siła i ciepło wnikały w nią, pod skórę, budziły zmysły.

Dolg?

Otworzyła oczy. Starczyło jej na to siły. Widziała też wyraźnie.

Uśmiechnęła się do swego niezwykłego syna. Jego buzia promieniała radością, kiedy zobaczył matkę przytomną.

Tiril ujrzała olbrzymi szafir w dłoniach chłopca. Wiedziała, że to on ją uzdrowił.

– Dziękuję – szepnęła.

– Zawołam ojca – powiedział wzruszony Dolg.

Kiedy wyszedł, Tiril popatrzyła na sufit. Znajdowała się w domu, w Theresenhof. Móri także tu był. Westchnęła i zamknęła oczy.

Jak to dobrze!

Podobnie poczuli i inni, słysząc, że Tiril jest ocalona.