I raz jeszcze wszyscy myśleli to samo: Kim właściwie jest Imre? Jakie zadanie ma do spełnienia? Dlaczego Tengel Zły nie może go zobaczyć?
Na razie jednak nie znajdowali na to odpowiedzi.
Podróż zdawała się trwać wieki. Nawet transportom Czerpanego Krzyża nie było łatwo przedzierać się przez tereny objęte wojną ani przekraczać granice. Vetle denerwował się. Przecież Wędrowiec mówił, że czas nagli. Tengel Zły może go uprzedzić. Nie osobiście, ale tak czy inaczej, w jakiś nie znany Vetlemu sposób, wykradnie nuty.
Zdawało mu się to okropne, nie wiedzieć, skąd niebezpieczeństwo mogłoby nadejść.
Vetle znajdował się teraz we Francji. Poza terenami frontowymi, ale wszędzie widoczne były skutki wojny. Nędza, uciekinierzy, długie, bardzo długie kolejki przed sklepami, wszelka komunikacja działała nieregularnie albo w ogóle.
Na początek, po opuszczeniu pociągu Czerwonego Krzyża, chłopiec szedł na południe w gromadzie uciekinierów. Nie mógł jednak tego kontynuować, jeśli chciał dotrzeć do celu jeszcze w tym roku. Vetle miał ze sobą mapę Europy i wiedział, dokąd iść. Wyrwał tę mapę z domowego atlasu, miał nadzieję, że rodzice wybaczą mu zniszczenie.
Po całej dobie wędrówki dotarł nareszcie do jakiejś smutnej i szarej osady przy stacji kolei żelaznej. Zdawał sobie sprawę, że ostatniej nocy powinien był się przespać i odpocząć, ale nie chciał tracić czasu. Teraz to się zemściło. Ciągnął za sobą nogi, a oczy same się zamykały. Z oddali słyszał sapanie pociągu, który najwyraźniej szykował się do odjazdu. Vetle zaczął biec. Miał szczęście, pociąg jechał na południe. W każdym razie lokomotywa zwrócona była ku południowi.
Pociąg składał się z wielu wagonów, więc pewnie nie była to jakaś lokalna linia. Nie oglądając się, Vetle wskoczył na stopnie, nie zdążył się dowiedzieć, dokąd jedzie, ani kupić biletu. Nie miał czasu na takie drobiazgi.
Powiedzieć, że pociąg jest przepełniony, to mało. Ludzie stali stłoczeni na platformie, a także na schodkach, trzymając się poręczy. Vetle jednak był taki nieduży i drobny, że nikt specjalnie nie protestował, kiedy przepychał się do środka. Przepuścili go, bo przecież to jeszcze dziecko! Ledwie zdążył się jakoś ulokować, a dano sygnał do odjazdu, z komina lokomotywy buchnęła chmura dymu i pociąg z sapaniem ruszył przed siebie.
Vetle nie znał francuskiego, nie zamierzał więc nawet pytać, dokąd pociąg zmierza, kiedy jednak opuszczali stację, zwrócił uwagę na nazwę. Nie znalazł jej co prawda na swojej mapie, ale miał nadzieję, że będą mijać jakieś większe miejscowości i wtedy będzie mógł określić swoją pozycję i kierunek podróży.
Pojawił się konduktor. Vetle próbował stać się taki maleńki jak to tylko możliwe. Czerwony Krzyż pomógł mu także i pod tym względem, że wymienili jego pieniądze na francuskie. Tyle tylko że zawartość skarbonki i trochę drobnych z pieniędzy z sumy na utrzymanie domu nie starczy na długą podróż po Europie. Vetle w ogóle nie miał pojęcia, ile pieniędzy powinien zabrać, toteż teraz naprawdę nie było go stać na opłacenie żadnego biletu.
Nagle usłyszał, jak któryś z pasażerów mówi, że jedzie do Marsylii. To fantastyczne!
No, on sam nie powinien jechać aż tak daleko. Najlepiej wysiąść w Avignonie i stamtąd ruszyć w kierunku Hiszpanii. Już dawno dokładnie przestudiował mapę, a ludzie z Czerwonego Krzyża udzielili mu cennych wskazówek, choć trochę kręcił, jeśli chodzi o cel podróży.
Teraz bardzo mu pomagało to, że był wątły i drobny. Podczas gdy konduktor zajmował się jedną grupą pasażerów, on przemknął prawie niedostrzegalnie w tłumie i znalazł się wśród tych, którzy mieli już sprawdzone bilety. Zrobił to jakby od niechcenia i tak naturalnie, że nikt nie spostrzegł manewru. Mimo to odetchnął z ulgą, kiedy konduktor opuścił nareszcie ich platformę.
Następna stacja wypadła w jakiejś większej miejscowości i na szczęście wysiadało tam wielu podróżnych. Zanim nowi zdążyli wsiąść, Vetle przecisnął się do wagonu i znalazł przedział, zajęty przez rodzinę z mnóstwem małych dzieci, gdzie jednak było jeszcze jedno wolne miejsce. Co prawda bardzo wąziutkie miejsce, ale gdyby parę dzieciaków wyrzucić przez okno…
Nie, żarty na bok. Vetle widział w czasie tej podróży tyle tragedii, że pospiesznie wyzbył się czarnego humoru. Z pytającym, sympatycznym uśmiechem wskazywał palcem miejsce i rodzice całej czeredy, przy akompaniamencie krzyku niemowlęcia, skinęli głowami, a nawet starali się usunąć wiercące się dzieciaki na bok. Rodzice wyglądali na porządnie zmęczonych, co zresztą nie mogło dziwić przy tym nieustannym krzyku i kręceniu się pociech.
Vetle był okropnie głodny. Nie jadł od czasu, gdy opuścił pociąg Czerwonego Krzyża. Tam życzliwie nastawiona załoga dokarmiała go ze swoich zapasów. Później musiał sobie radzić sam, ale chyba za bardzo oszczędzał pieniądze i uczynił sobie nawet rodzaj sportu z obywania się bez jedzenia, jak długo zdołał wytrzymać.
Tłumaczył sobie, że przecież będzie musiał jakoś wrócić do domu. I na podróż powrotną też potrzebne mu będą środki.
Jeśli w ogóle będzie jakiś powrót… Zadanie, jakie mu powierzono, nie należało do bezpiecznych.
Taka rodzina jak ta nie podróżuje z pewnością bez jedzenia, wojna czy nie. Vetle odpowiadał na zaczepki ciekawskich dzieciaków szerokim uśmiechem, a potem zaczął się bawić z dwojgiem wyglądającym na jakieś sześć i osiem lat. Bawił się, rzecz jasna, bez słów, ale znał różne sztuczki i złodziejskie chwyty, co mu się teraz bardzo przydało.
Później wciągnął większe dzieci do zabawy z pudełkiem zapałek. Wypisał mianowicie różne liczby na poszczególnych bokach pudełka, układał pudełko na krawędzi stolika, a następnie podrzucał dłonią. Należało rzucić tak, by odsłonić jak największą liczbę.
Nawet rodzice zaczęli się temu przyglądać, a w końcu ojciec nie zdzierżył i sam przyłączył się do zabawy. Rodzina bardzo szybko się zorientowała, że chłopiec nie rozumie ich języka, ale zdołał zająć rozkapryszone dzieci. I nawet niemowlę zasnęło, może też dzięki niemu?
Jak było, tak było, ale gdy w jakiś czas potem matka rodziny otworzyła koszyk z jedzeniem, on także został szczodrze poczęstowany chlebem, serem i winem. Wszystkie dzieci dostały wina. Vetle wprawdzie nie przywykł do takich napitków, ale nie odmówił.
Gdy do przedziału zajrzał konduktor, Vetle uśmiechnął się do niego promiennie, na pół pijany, i tamten nie zareagował na obecność pośród czeredy czarnowłosych dzieciaków jasnego blondynka. Tak więc problem biletu rozwiązał się sam, teraz należało jedynie mieć nadzieję, że rodzina jedzie dostatecznie daleko. Bo gdyby nagle wysiedli zostawiając Vetlego, konduktor na pewno zacząłby się zastanawiać.
Wszystko się jednak ułożyło jak najlepiej, rodzina zamierzała podróżować dalej niż Vetle. On wysiadł w Avignonie, wyściskany przez wszystkie dzieci i żegnany z płaczem. Kiedy bowiem Vetle chciał, potrafił być naprawdę ujmujący.
Szczerze mówiąc był dzieckiem ujmującym, sympatyczny i pogodny, żywy i wciąż roześmiany, ze swymi pszenicznymi włosami i lazurowymi oczyma. Brwi i rzęsy miał ciemne, niemal brązowe, ale najwspanialsze były jego oślepiająco wprost białe, równe zęby. Nic nie szkodziło nawet to, że jak na czternastolatka był taki drobny.
Akurat teraz, podczas tej podróży, płynęły z tego wyłącznie korzyści.
W dziesięć dni po opuszczeniu domu Vetle dotarł do małej wioski na granicy Francji i Hiszpanii. Po hiszpańskiej stronie. Miał bowiem tyle szczęścia, że udało mu się bez kłopotów przekroczyć granicę.
Znajdował się stosunkowo wysoko nad poziomem morza, ale i tak potężne Pireneje wznosiły się ponad osadą, powietrze było przyjemne i ciepłe, Vetle czuł się znakomicie. Sam się dziwił, jak świetnie sobie radzi, nie musiał żebrać i nie głodował.