A najdziwniejsze było to, że prawie nie naruszył swego skromnego kapitału. Wszędzie spotykał jakichś ludzi, którzy gotowi byli nakarmić, podwieźć lub przenocować tego cudzoziemskiego chłopca. Gdy było trzeba, Vetle umiał sprawiać wrażenie wzruszająco bezradnego. Samochodów nie spotykał wiele, bo były trudności z paliwem, ale konne wozy jeździły często po górskich drogach. Tyle że posuwały się zazwyczaj okropnie wolno, wolał więc iść piechotą. Szczęście mu zresztą sprzyjało i spory kawał drogi odbył jeszcze jednym pociągiem. Podróżował zatem w świetnym humorze.
Wszystko wskazywało na to, że przodkowie postąpili bardzo rozsądnie, wybierając do tego zadania właśnie Vetlego. Wyglądał na mniej niż te jego czternaście lat, a dziecku nikt przecież krzywdy nie zrobi.
Tu jednak, w tej pirenejskiej przygranicznej wiosce, przygoda o mało nie skończyła się tragicznie. Vetle poszedł do miejscowego banku, by wymienić francuskie pieniądze na pesety. W lokalu znajdował się jakiś drab o nieprzyjemnej powierzchowności i przyglądał się chłopcu. Stwierdził, że jest on sam, a poza tym nie zna języka, bo położył po prostu swoje pieniądze na ladzie i bez słowa przyjął od kasjera pesety.
Hiszpanie mają na świecie opinię ludzi dumnych i honorowych, ale wyjątki zdarzają się przecież wszędzie. A jeśli ktoś długo musi się obywać bez najpotrzebniejszych rzeczy, to pokusa może się okazać bardzo silna.
Vetle nie zauważył, że mężczyzna wyszedł za nim z banku. Chłopiec krążył potem długo po uliczkach, nie bardzo wiedząc, dokąd powinien się udać dalej. Z mapy wynikało, że Hiszpania jest krajem ogromnym, a on powinien ją przebyć całą. Na skos, z północnego wschodu na południowy zachód. Nie wyglądało to specjalnie zachęcająco.
Najlepszym rozwiązaniem w takich sytuacjach jest zawsze pociąg, ale tutaj nie było linii kolejowej… Wszystko to sprawiało dość beznadziejne wrażenie, a cel zdawał się potwornie odległy.
W tych rejonach Hiszpanii wszędzie rzucała się w oczy nędza. Była to jednak nędza innego rodzaju niż straszne tragedie na terenach ogarniętych wojną. Tutaj niedostatek udawało się przesłonić wspaniałymi kwiatami w skrzynkach na parapetach domów, białym wapnem na ścianach, a poza tym uśmiechem i radością życia mimo wszystko. Hiszpania była krajem neutralnym, ale i tu wojenne chmury rzucały groźne cienie, odczuwało się brak niemal wszystkiego. Cóż to jednak znaczy, skoro słońce świeci, a wokół jest tak pięknie?
Dopóki na ulicach znajdowali się ludzie, Vetle mógł chodzić bezpiecznie. Ponieważ jednak w tej wiosce nie zdołał się niczego dowiedzieć, musiał wyruszyć w dalszą drogę, zdając się wyłącznie na intuicję. Czas naglił, Tengel Zły nie może go uprzedzić.
Ruszył zatem drogą w górę, ku Pirenejom.
Liściasty zagajnik prześwietlony słońcem stawał się coraz gęstszy, a Vetle był na drodze sam. Szedł jak pod dachem pod skalnymi nawisami albo pomiędzy porośniętymi zielenią górskimi ścianami. W pewnym momencie odwrócił się i z ulgą stwierdził, że podąża za nim jakiś mężczyzna.
Zatem nie był tak zupełnie samotny.
Vetle nie lubił chodzić. Zajmowało to zbyt wiele czasu. A poza tym w ostatnich dniach odbył wiele męczących marszów.
Czyżby ten mężczyzna zamierzał go dogonić? Jeśli pragnie towarzystwa, to będzie zawiedziony, bo przecież Vetle nie zna jego języka.
Wyraźnie słyszał kroki tamtego na żółtoczerwonej ziemi. Brzmiały jakoś… groźnie? Jakby nieznajomy przyspieszał, zdecydowanie i coraz bardziej.
Vetle odwrócił się.
A niech to! Obcy szedł wprost na niego z kamieniem w uniesionej ręce i żądzą mordu we wzroku. Na okamgnienie lęk sparaliżował Vetlego, ale zaraz potem rzucił się w bok i dzięki temu uniknął ciosu. Napastnik nie miał już kamienia, ale chwycił chłopca za gardło. Obaj upadli na drogę.
W tej samej chwili Vetle usłyszał jakiś dźwięk.
Taki dźwięk tutaj? Chłopiec wierzgał nogami i krzyczał jak mógł najgłośniej, ale tamten dławił go coraz bardziej. Starał się, żeby napastnik nie słyszał tego, co on. Ale siły go opuszczały, tamten dusił bez litości.
Mamusiu, tatusiu, jęczało coś w duszy Vetlego. Teraz na waszego nieposłusznego syna przyszedł koniec. Jedyna pociecha, że spotkam tam mojego najlepszego przyjaciela, mojego psa, idę do niego…
Pewien grand, jeden z najbogatszych ludzi w Hiszpanii, wracał do domu po kilkutygodniowej podróży w interesach do objętego wojną Paryża. Towarzyszyła mu małżonka z małą córeczką. Jechał, oczywiście, własnym samochodem, jakżeby inaczej! Jak to Hiszpan. Cóż mogły go obchodzić braki paliwa w kraju? Nonsens! Był zbyt wysoko postawionym człowiekiem, by przejmować się takimi trywialnościami. Miał stosunki i miał pieniądze.
Grand przekroczył właśnie granicę i nieoczekiwanie zatrzymał samochód. Przez dłuższy czas siedział zamyślony, po czym zawrócił i skręcił w boczną drogę.
– Co ty, na Boga, robisz? – krzyknęła żona histerycznym tonem. – Czyż nie mieliśmy jechać do Barcelony?
– Nie. Mam ochotę popatrzeć na Pireneje – odparł grand krótko.
– Ale ja muszę zrobić zakupy w Barcelonie, przecież wiesz o tym! Co to wszystko ma znaczyć?
Grand także się nad tym zastanawiał. Co znaczy ów nagły impuls, by pojechać przez Pireneje?
– Tu jest bardzo ładnie – odparł z uporem.
Córka nie mówiła nic. Zacisnęła tylko wargi i wyglądała kropka w kropkę tak jak matka.
– Ja naprawdę nie rozumiem – piszczała pani. – Co ty chcesz robić w górach? I na tych okropnych drogach? Rozbijemy samochód, zobaczysz, i…
– Zamilcz! – uciął grand. – Będzie tak, jak powiedziałem.
W głębi duszy jednak i on odczuwał niepokój. Co go gna na te wyboiste szlaki? Czuł się tak jakby… Jakby kierowała nim czyjaś wola?
Ale przecież on nigdy nie pozwalał sobą kierować! Nie znosił czegoś podobnego.
Nie, nie, to on sam, oczywiście, po prostu chce zobaczyć Pireneje i tyle.
Zdenerwowane zawodzenie żony nagle ucichło.
– Co się tam dzieje? – krzyknęła zdławionym głosem.
– O, mój Boże – jęknął grand. – Czy on dusi tego chłopca?
Zatrzymał samochód, gdy tylko podjechał do walczących. Vetlemu rzeczywiście udało się hałasować tak głośno, że napastnik nie słyszał zbliżającego się auta. Teraz wyrwał chłopcu pugilares i zaczął uciekać co sił w nogach.
Córka granda krzyczała wniebogłosy:
– Nie goń go, ojcze! On jest niebezpieczny!
– Ukradł chłopcu pugilares! – wołała jej matka.
Grand był mężczyzną w sile wieku i słowo „lęk” było mu obce. Nie na darmo należał do najwyższych warstw społecznych. Już wyskoczył z samochodu, złapał złodzieja za kark i jednym ciosem powalił na ziemię. Uderzenie było tak silne, że tamten stracił przytomność, a wtedy grand wyjął z samochodu linkę i związał przestępcę.
Pani tymczasem uklękła obok Vetlego, który wciąż się krztusząc obmacywał obolałe gardło. Nie rozumiał ani słowa ze zdenerwowanego szczebiotu pani, ale pojmował istotę tego, co mówiła: że został cudownie ocalony dosłownie w ostatniej chwili.
Przysięgał sobie, że teraz będzie już dużo ostrożniejszy.
Panienka przybiegła z jego pugilaresem. Z wysiłkiem i bardzo poważnie powiedział: „bardzo dziękuję” w swoim ojczystym języku.
– Ach, ojcze, on nie mówi po hiszpańsku!
Grand pomógł Vetlemu wstać.
– Merci – wykrztusił chłopiec. Nauczył się tego podziękowania we Francji.
– Jesteś Francuzem? – zapytał grand w tym właśnie języku.
– Non. Jestem Norwegiem – odparł Vetle. – Norvege…