– A, Noruega! – rzekła małżonka granda, po czym wyrzuciła z siebie długi potok słów, a zakończyła pytaniem: – Dokąd zmierzasz?
Vetle jednak nie rozumiał niczego.
Pani zamachała rękami, pokazywała przed siebie i wciąż ponawiała pytanie.
Trochę niepewnie Vetle wyjął mapę.
– Si! Si! – mówili tamci.
Pokazał im miejsce, do którego zamierzał się dostać.
– Madre de Dios! Las Maristinas? – jęknęła pani, która najwyraźniej miała zwyczaj jęczeć przy lada okazji.
Wtedy grand powiedział coś, co Vetle tłumaczył sobie jako „studiować ptaki”. Kiwał więc głową i powtarzał w odpowiedzi: – Si, si! – Właśnie się tego słówka od nich nauczył. Na wszelki wypadek jednak starał się mieszanym norwesko-francuskim z wydatną pomocą rąk wytłumaczyć im, że ma tam kogoś odwiedzić. Zdawało mu się bowiem, że ptaki jako powód dla takiej podróży to nie brzmi zbyt poważnie. „Mon pere” (mój ojciec), wykrztusił łamiącym się głosem, gdy dopytywali się a jakieś szczegóły. I prosił w duszy ojca Christoffera, by wybaczył to małe kłamstwo.
Grand zwrócił się do małżonki:
– W takim razie jedziemy da Barcelony. I tak muszę zawrócić do wioski, którą dopiero co minęliśmy, żeby oddać policji tego łobuza. Chłopiec może chyba pojechać z nami?
– Oczywiście! – zawołały panie chórem.
Udało im się nawet wytłumaczyć to Vetlemu. A kiedy pokazały na mapie, dokąd oni sami się udają, Vetle poczuł, że przepełnia go szczęście. Kordoba! To znaczy, że przejedzie z nimi prawie całą Hiszpanię, niemal do samego celu!
Po samochodzie, po ubraniach wszystkich państwa i po ich manierach Poznawał, że to ludzie bardzo bogaci i wytworni. Jakie szczęście ma ten Vetle! Niebywałe szczęście!
Kiedy oddali przestępcę w ręce policji i kiedy już wsiedli do samochodu, grand rzekł z triumfem:
– No, to teraz widzicie! Ja to czułem! Gdybym się nie upierał, że powinniśmy jechać przez Pireneje, to teraz ten bandyta już by uciekł z pieniędzmi, a chłopiec leżałby martwy na drodze.
Ktoś tuż obok Vetlego powściągnął uśmiech, lecz podróżni w samochodzie tego nie widzieli.
Pomocnicy Vetlego nie mogli interweniować, ale byli przy nim.
Monstrum uniosło się w górę.
Szukało tego, kto je wzywał.
Nikogo jednak w pobliżu nie widziało.
„Mój niewolniku!” wołał jakiś nieprzyjemny głos, dokładnie taki sam jak ten, który kiedyś wzywał Tamlina, Demona Nocy. „Mój niewolniku! Słuchaj i rób, co ci nakażę! „
Monstrum stało przez chwilę, chwiejąc się lekko, i nasłuchiwało.
Znowu głos, powolny, ostry, szepczący głos, a właściwie tylko echo w głowie słuchającego.
„Słuchaj mnie, ty nędzny robaku!”
Ale to, do czego przemawiał Tengel Zły, w żadnym razie nie przypominało robaka.
„Pewien chłopiec jest w drodze do tego samego miejsca co ty. Może tam dotrzeć jako pierwszy, bo ma pomocników. Musisz go powstrzymać, unicestwić go, zanim dojdzie za daleko. Zrozumiałeś?”
Monstrum wysłało w odpowiedzi sygnał informujący, że pojmuje. Wspaniały rozkaz. Dużo bardziej interesujący niż szukanie jakichś papierów i pilnowanie, żeby nikt nie odegrał zapisanych na nich nut.
Ale to także musi zostać wykonane.
Później.
ROZDZIAŁ V
Vetle leżał na łóżku w tawernie, gdzie zatrzymali się na nocleg.
Rzucał się niespokojnie. Jakiś nieprzyjemny sen budził w nim niepokój.
Poza tym jednak wszystko powinno układać się dobrze, teraz nie było żadnych problemów, które by go martwiły. 2robił bardzo sympatyczne wrażenie na hrabiowskiej rodzinie i bardzo ich wszystkich bawiło uczenie go hiszpańskiego. Vetle był zdolnym chłopcem i uczył się łatwo. Córka granda po prostu go ubóstwiała. Duży, prawie dorosły chłopak, czegóż mogła więcej chcieć dziewięcioletnia dziewczynka?
Sen Vetlego znowu powrócił. Trudno powiedzieć, który to już raz.
Ktoś do niego przemawiał w nieskończonej, zdawało się, przestrzeni.
„Monstrum nadchodzi!” wołał ktoś żałośnie. „Ono nadchodzi, Vetle. Bądź czujny! Monstrum nadchodzi a my nie możemy ci pomóc”.
„Dlaczego?” chciał zapytać. Ale odpowiedź tonęła w rozproszonych, jękliwych dźwiękach, rozpływała się.
Tylko tamte słowa pamiętał, kiedy się obudził.
Samochodowa wyprawa granda nie przebiegała, rzecz jasna, bez problemów. Choć wojna do tego kraju nie dotarła, to jednak dramatyczna sytuacja świata rzucała i tutaj długie, ponure cienie. Wszędzie odczuwano brak benzyny, z trudem skrywano niechęć wobec bogatych, którzy mieli takie przywileje, jak samochód i wpływy… Wszystko to sprawiało, że podróż trwała dłużej, niż powinna. Mimo to jednak Vetle ogromnie zyskiwał na czasie. W wygodniejszy sposób nie mógł tej drogi odbyć, ani szybciej, a poza tym mógł poznawać obcą ziemię, fantastycznie piękną. Przy tym nieustanne objaśnienia gospodarzy pozwalały mu lepiej zrozumieć i kraj, i ludzi. Co prawda grand zabarwiał opowieści własnymi poglądami na stosunki społeczne w sposób typowy dla swojej warstwy. Lekko zirytowany, gdy mówił o ubogich, chętnie przesadzał w opowieściach o wytworności własnej klasy. Vetle nie rozumiał nawet połowy z tego, co do niego mówiono, ale wchłaniał wszystkie wrażenia z tej podróży pełną piersią.
Rodzina granda zaprosiła go, by pomieszkał jakiś czas w ich wspaniałym pałacu w Kordobie, a on nie mógł sobie odmówić przyjemności i poświęcił na to całe popołudnie i noc. Potem jednak musiał ruszać dalej.
Rozegrały się, oczywiście, dramatyczne sceny pożegnania, Vetle musiał obiecać, że będzie pisał. I czy nie mógłby wstąpić w drodze powrotnej?
Przyrzekał, że będzie się starał, ale sam w to nie wierzył.
Vetle po prostu nic a nic nie wiedział o drodze powrotnej.
Monstrum odczuwało nowe sygnały.
„Chłopiec się zbliża. Bądź czujny! On nie może dostać się do zamku!”
Monstrum poruszyło się ciężko. Radość w nim narastała. Chłopiec jest blisko!
Monstrum także było w drodze ku mokradłom, gdzie znajdował się zamek. Nigdy jednak nie szło przez wsie i miasteczka. Długo, bardzo długo trwało w uśpieniu i dopiero niedawno zostało obudzone. Żywiło się rybami i małymi zwierzątkami, które zjadało na surowo. Leżało w ukryciu i czekało, aż złość ogarnie całe ciało, zbierało siły, by móc się zmierzyć z człowiekiem.
I oto czas nadszedł.
Wielki mistrz wzywa.
Jakiś chłopiec? Zmiażdży każdą kostkę w jego ciele, mistrz musi być zadowolony.
Vetle napisał da domu, by uspokoić rodzinę. Nie opowiadał zbyt wiele, tyle tylko, że ma się dobrze, że znalazł bogatych i wpływowych przyjaciół i że wkrótce będzie znowu w domu, natychmiast gdy tylko zdoła wypełnić zadanie. Służący granda obiecał wysłać list.
Po tym wszystkim chłopiec czuł się spokojniejszy. Bo jednak martwił się o swoją rodzinę. Nie chciał, żeby się o niego bali. Zwłaszcza że przecież powodziło mu się całkiem nieźle!
Po przybyciu do pałacu w Kordobie on i grand odbyli długą, poważną rozmowę. Grand pytał Vetlego, gdzie mieszka jego ojciec.
Chłopiec wahał się.
Opowiadanie całej i niewiarygodnej historii o Ludziach Lodu nie miało sensu. Nawet gdyby opowiedział tylko swoją krótką historię o Tengelu Złym i o arkuszu nutowym, byłoby to wystarczająco niepojęte i z pewnością wywołałaby kolejne pytania, a wyjaśnienia znowu inne, i tak czy owak musiałby opowiedzieć wszystko od początku.
A niby jak miałby tego dokonać ze swoim więcej niż skromnym zasobem hiszpańskich słów?
Odpowiedział więc tylko, że jego ojciec mieszka w zamczysku na mokradłach.
– W Las Marismas? – zapytał grand sceptycznie. – Tam chyba nie ma żadnych zamków.
– Nie, ja nie wiem, czy to dokładnie jest w Las Marismas – odpowiedział Vetle tyle samo rękami, co swoim łamanym hiszpańskim. – Wiem tylko, że to gdzieś w delcie rzeki Gwadalkiwir.