– Możemy dalej iść razem – zaczął im tłumaczyć. Używał prostych słów. – Nie będziecie sami i moglibyście mi trochę pomóc w hiszpańskim.
– Si, si! – kiwali z ożywieniem głowami.
– Gdzie mieszka wasza mama i tata?
– Umarli, seńor.
Wierzył im. Żebrzące dzieci często posługują się kłamstwem, są wysyłane przez rodziców i muszą zachowywać się tak, żeby budzić jak największą litość, a tym samym zarabiać jak najwięcej pieniędzy. Z tymi było inaczej.
Wszyscy trzej poszli wąską ścieżką dalej. O ileż raźniej się idzie w towarzystwie! Nawet jeśli to tylko dwoje dzieci potrzebujących opieki.
Starszy zapytał po chwili, dokąd wybiera się Vetle, a on odpowiedział:
– Silvio-de-los-muertos.
Chłopcy spoglądali po sobie. Najwyraźniej słyszeli tę nazwę po raz pierwszy.
– Czy wiecie, gdzie się teraz znajdujemy? zapytał Vetle.
– Si, seńor. Wkrótce dojdziemy do małej górskiej wioski. Tam jest wielu Cyganów.
– I wy tam właśnie idziecie?
– Si. Może będziemy mogli tam zostać.
– Czy w takim razie mogę iść z wami? Może tam ktoś zna Silvio-de-los-muertos?
Obaj malcy uznali, że to dobry pomysł.
– Poza tym…
Vetle z wysiłkiem pokazał im swoje skaleczone ramię, które teraz musiało wyglądać naprawdę okropnie.
– Och, seńor! – wołali cienkimi głosikami zmartwieni chłopcy. Zaczęli z wielką szybkością wymieniać między sobą poglądy na temat rany, a starszy uważnie czegoś szukał na skraju lasu. Poprowadzili Vetlego do niewielkiej sadzawki i tam wytłumaczyli mu, że powinien przemyć ranę. Zrobił to bardzo niechętnie, bo każdy ruch sprawiał mu ból, a poza tym ramię zaczęło ponownie krwawić. Większy z chłopców znalazł jednak jakieś duże liście i opatrzył nimi ranę. Opatrunek przyjemnie chłodził rozpaloną skórę. Vetle uśmiechał się. Malcy zachowywali się dokładnie tak jak uzdrowiciele z Ludzi Lodu. Ale przecież Cyganie też są ludźmi bliskimi naturze, podobnie jak Tengel Dobry, jak Hanna, Sol, Mattias i wielu innych znających się na ziołach jego przodków.
– Jesteście głodni? – zapytał Vetle.
Znowu obaj malcy wzruszyli ramionami z pewną nonszalancją.
Vetle poszukał jakiegoś stosunkowo suchego miejsca, po czym usiadł i wyjął resztki swojego prowiantu.
Dzieci były bardzo głodne. Małe biedactwa, które pomagały mu ze szczerego serca. Zapasy, które Vetlemu mogłyby starczyć na dwa dni, zniknęły błyskawicznie.
Kiedy się najedli, ruszyli w dalszą drogę.
– A gdzie zazwyczaj nocujecie? – zapytał Vetle, bo wieczór zaczynał się już zbliżać.
– W grotach. Albo gdzie popadnie.
– Czy w tych okolicach są jakieś niebezpieczne dzikie zwierzęta? – podpytywał jakby od niechcenia.
– Najbardziej niebezpieczni są ludzie – odparł starszy spokojnie.
Pod tym względem Vetle się z nim zgadzał.
Starszy chłopiec miał na imię Sebastian, młodszy Domenico. Wyglądało na to, że odnoszą się do Vetlego z ogromnym podziwem, i rozmawiali teraz z takim zapałem, że wszyscy trzej zapomnieli o upływie czasu. Nagle stwierdzili, że zaczyna zmierzchać. Trzeba było jak najszybciej znaleźć schronienie na noc. Sebastian wskazał na wzgórza, gdzie majaczyły zabudowania jakiejś niewielkiej wioski.
Vetle odnosił się do tego pomysłu niechętnie, bał się po prostu porośniętego lasem zbocza. Jednak na mokradłach nie było innego miejsca na nocleg. Skończyło się więc na tym, że poszedł za malcami.
W lesie Vetle rozglądał się czujnie na wszystkie strony. Starał się iść spokojnie, ale przeżycia ostatnich dni, napad i spotkanie z dzikimi zwierzętami, zostawiły ślady. Nie był w stanie uwolnić się od lęku.
Ptaki, których w ciągu dnia widział tysiące, teraz z krzykiem szykowały się na noc. Prawdopodobnie Vetle znajdował się już na tych terenach, które nazywano Las Marismas, miejscu postoju ptaków wędrownych w ich międzykontynentalnych lotach. Głośne krzyki ptaków dochodziły teraz z daleka, Vetle wiedział, że w wysokich trawach porastających obszar delty znajdują się ich miliony. Jeszcze tylko ostatni spóźnialscy krążyli po niebie w poszukiwaniu dogodnego miejsca na spoczynek.
Trzej chłopcy nie zdążyli dojść do białych zabudowań wsi. Gdy zmierzch zaczął się przemieniać w nocną ciemność, usłyszeli muzykę i śpiew, dobywające się gdzieś spod skał, górujących ponad lasem, w końcu dostrzegli chwiejne światło palonego gdzieś niedaleko ogniska.
Dwaj malcy wykrzykiwali coś do siebie bardzo przejęci, a kiedy wyszli z gęstwiny na sporą łąkę, zobaczyli przed sobą wysoką skałę z jasnego wapienia. Było w niej mnóstwo otworów wiodących do grot i to stamtąd dochodziła muzyka, a także blask ognia.
– Cyganie! – wrzasnęli chłopcy i pociągnęli za sobą Vetlego.
W chwilę później stali na szerokiej skalnej półce, otoczeni mnóstwem ludzi, i widzieli wejście do groty, oświetlonej blaskiem radośnie trzaskającego ognia. Chłopcy przedstawiali Vetlego i wszyscy trzej zostali przyjęci tak samo serdecznie i spontanicznie. Przede wszystkim poczęstowano ich smakowitą potrawą z ogromnego kotła.
Było oczywiste, że Cyganie zaopiekują się osieroconymi dziećmi, co Vetlego bardzo uradowało. Siedzieli teraz wszyscy razem u wejścia do groty i zajadali z apetytem. Wiedział jednak, że będzie tęsknił do tych chłopców. Byli znakomitymi towarzyszami podróży i pozwolili mu zapomnieć o strachu.
Tak, ale mimo to strach całkiem go nie opuścił. Nagle zapragnął z całego serca zostać na dłużej z tymi pełnymi ciepła ludźmi. Wcale mu się nie spieszyło do dalszej wędrówki przez mokradła. W tej chwili całe to zadanie polegające na zniszczeniu nut wydało mu się kompletnie beznadziejne i pozbawione sensu.
Ale to pewnie tylko zmęczenie. Rano, kiedy obudzi się wyspany, odwaga wróci.
Próbował zdrową ręką wybijać rytm flamenco, ale oczy same mu się zamykały. Jakaś dziewczyna, pewnie w jego wieku, usiadła obok. Vetle był zbyt zmęczony, by uważnie słuchać, co ona mówi. Zwrócił tylko uwagę, że była bardzo przejęta i miała niezwykle głęboki dekolt. Ale wszystkie kobiety wyglądały podobnie, więc musiało to nie mieć specjalnego znaczenia. Dziewczyna powiedziała, że tutaj, w taborze, nazywają ją Juanita, ale tak naprawdę to ma na imię Jeanne i nie pochodzi z Hiszpanii. Vetle przyglądał jej się bez słowa. Wprawdzie miała ciemne włosy i brązowe oczy, ale jednak cokolwiek jaśniejsze niż inni, i rysy też miała nieco bardziej europejskie.
– Pozwól mi zostać przy tobie – powtarzała raz po raz z płomiennym spojrzeniem. – Umiem bardzo zręcznie kraść, a gdybyśmy zostali bez pieniędzy, to ofiaruję jakiemuś mężczyźnie swoje usługi i zarobię na życie. Chcę wrócić do domu, do ojczystego kraju. Oni są dla mnie mili i dobrze mi tu było, ale teraz chcą mnie wydać za Manolo, o, tego, co tam stoi, a on był już dwa razy żonaty i ma mnóstwo dzieci.
Vetle słuchał coraz bardziej zaszokowany.
– A ile ty właściwie masz lat?
– Czternaście.
– Ale… Ale… – zaczął, nie mogąc ukryć rozdrażnienia. – Nie możesz mi towarzyszyć. Ja idę na południe i to bardzo niebezpieczna podróż.
– Wybierasz się na południe? – rzekła zawiedziona i wstała. – Ja chcę wrócić do Francji.
Vetle patrzył w ślad za odchodzącą. Miała taki sam sposób chodzenia jak pozostałe kobiety, niezwykle zmysłowy, szła kołysząc biodrami. Ale nie była bardzo podobna do Cyganek. Vetle mógł uwierzyć, że to zwyczajna francuska dziewczyna. Jakim sposobem trafiła do cygańskiego taboru?
Ech, nie był w stanie skupić myśli. Jak to cudownie znaleźć się wśród ludzi, którzy się człowiekiem opiekują, rozmarzył się i prawie całkiem uspokoił. Wszystko inne stało mu się całkiem obojętne. Teraz chciał się tylko krzepić radością życia tych ludzi.