Wymamrotała jeszcze jakieś zaklęcia i wykonała dziwny gest nad raną, gest, który Vetlego przestraszył.
Jeszcze raz zapragnął mieć kogoś przy sobie, gdy opuścił także i tę wieś i ponownie znalazł się na drodze. Och, jakże pragnął ludzkiego towarzystwa! Droga wiodła w dół, na równinę, a to było w najwyższym stopniu nieprzyjemne.
Wkrótce ukazał się też las. Ów martwy, podmokły las.
Vetle szedł również podczas sjesty, by zyskać na czasie. Panował morderczy upał, ale cóż można było poradzić? Musiał dojść na miejsce, zanim słońce zajdzie, a uważał, że nie wolno mu już stracić kolejnego dnia.
Poza tym miał wrażenie, że próbę dostania się do zamku powinien podjąć nocą.
Vetle podciągnął w górę ramiona i jęknął cicho, bo słabo mu się robiło na myśl o tym, co go czeka.
Jak gorąco! Cóż za dręczący upał! Słońce stało na niebie niczym rozżarzony tygiel, z którego lał się na ziemię żywy ogień. Powietrze drgało od gorąca, ciemne płatki latały Vetlemu przed oczyma, a serce tłukło ciężko z wysiłku.
Krajobraz wokół też nie wyglądał szczególnie optymistycznie. Nawet droga zdawała się drgać w upale. Po obu jej stronach widziało się rozległe bajora z zaśmierdłą wodą, nad którą to tu, to tam chwiały się kępy przegniłej trawy. Pnie drzew oblepione były mokrym mchem i porostami, a nagie gałęzie zwieszały się ku ziemi obrośnięte jakimiś pasożytniczymi roślinami, wyglądającymi jak paskudny, nigdy nie golony zarost.
W głębi lasu było ponuro, wszystko śliskie, przegniłe, ociekające wodą i nic nie wskazywało na to, że znajdzie się tu jakieś oparcie dla stóp.
Gdyby Vetle chciał teraz odpocząć, nie było na ten cel innego miejsca, jak tylko brudny, też na wpół zalany błockiem trakt.
I nagle Vetle doznał skurczu serca. Pośród drzew ukazała się boczna, ledwie widoczna droga. Całkiem niedawno ktoś musiał z niej korzystać, przejechał tędy jakiś pojazd, koleiny rysowały się bardzo wyraźnie.
Vetle nie miał wyboru, musiał skręcić tam, choć zdawało mu się, że w oddali i ten szlak ginie pośród mokradeł. Vetle czuł, że siły go opuszczają, bał się bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Tyle spraw go niepokoiło. Że droga nieoczekiwanie się skończy. Że ziemia się pod nim zapadnie. Że dzika bestia znowu zaatakuje albo że ktoś się na niego rzuci. Że nie odnajdzie zamku albo wprost przeciwnie, że go odnajdzie.
To niepodobne do dzielnego chłopca, jakim był dawniej Vetle, żeby tak się bać. Ale w całym powierzonym mu zadaniu było coś, co go śmiertelnie przerażało.
Nieoczekiwanie pojawiła się przed nim wieś. Nagle stanął przed jakimś budzącym niepokój budynkiem. Za pierwszym znajdował się następny, ale widoczny był tylko dach, a nieco z boku także dach werandy. Wyglądało to tak, jakby dom tonął, ale nie w wodzie. Bo ta wieś nie pogrążała się w wodzie, lecz w podmokłym gruncie. Ziemia była tak grząska, że nie dawała budynkom oparcia, mimo że wieś została założona na z pozoru dość stabilnej wyspie pośród mokradeł.
Silvio-de-los-muertos.
Vetle krok za krokiem posuwał się ostrożnie drogą, która wyglądała na pewniejszą niż teren osady, choć i ona miała liczne rozpadliny. W dalszym ciągu widział na drodze ślady kół, a niekiedy także końskich kopyt.
Dom za domem… Małe proste budyneczki, typowa, biedna wieś hiszpańska, wszystko razem pogrążające się w ostatecznej ruinie. Próba opanowania mokradeł skończyła się fiaskiem. A może to tylko właściciel zamku cynicznie budował domy dla swoich poddanych tak blisko zamku jak to możliwe, nie troszcząc się o warunki? Niektóre zapadły się już prawie zupełnie, inne stały niemal nie uszkodzone, ale mieszkać w nich i tak nikt by nie mógł.
Kościół! Boże drogi, gdzie ty byłeś, kiedy to wszystko się działo? myślał Vetle bliski szoku. Kościół stał w tej ponurej osadzie jak parodia samego siebie, cały budynek przechylał się w jedną stronę, a wieża w drugą, co przypominało kapelusz przekrzywiony na głowie. Nie można było wejść do środka, ale Vetle widział, że całe wyposażenie i przedmioty liturgiczne zostały usunięte.
Nieoczekiwanie ogarnęło go rozrastające się uczucie niepokoju. „Panują tam duchy zmarłych” – powiedział mu mężczyzna po drodze. Czy właśnie teraz to odczuwał?
Stał przed otwartym sklepieniem jakiegoś grobowca. Cała konstrukcja także zapadła się w ziemię, ale i tak wyglądała lepiej niż inne krypty wokół. Krzyże się przeważnie poprzewracały, niektóre jednak stały na miejscach i sprawiały, że widok wydawał się jeszcze bardziej ponury i makabryczny.
Wzrok Vetlego przyciągało tamto sklepienie otwartego grobu. Może tu właśnie grzebano kiedyś właścicieli zamku? Wydawało mu się to całkiem prawdopodobne.
Do wnętrza prowadziły drzwi, otwarte teraz, ukazujące ciemność, która mogła ukrywać wszystko, kiedy jednak oczy Vetlego się przyzwyczaiły, zobaczył, że grób jest pusty. Kilka schodków prowadzących w dół pokrywało błoto, a czas i podmokły grunt dopełniły dzieła zniszczenia. Nad drzwiami znajdowała się tarcza herbowa wykuta w wapieniu, ale obraz został prawie całkowicie zatarty.
Vetle zadrżał. Wciąż stał nad grobem, gdy zrozumiał, skąd się bierze to bardzo nieprzyjemne uczucie. Nie miało ono nic wspólnego z jego własną sytuacją. Myślał o największym nierozwiązanym misterium świata. Słyszał tę historię kilka lat temu i tak bardzo podziałała na jego wyobraźnię, że nie był w stanie jej zapomnieć.
Chodziło o zagadkę „Trumien z Barbados”.
Nikt nie umiał powiedzieć, czy była to zwykła historia o duchach, istniało jednak podobno tysiące świadków, między innymi pewien gubernator, i wszyscy przeżyli tę makabrę.
Starał się dokładniej sobie przypomnieć opowiadanie, ale przychodziły mu do głowy tylko oderwane od siebie szczegóły, w końcu jakoś to wszystko połączył w całość.
Wydarzyło się to na początku wieku XIX, na małym wiejskim cmentarzu w Christchurch Parish Church na wyspie Barbados, na Morzu Karaibskim. Znajdował się tam duży grobowiec wykuty w skale i, gdy zamknięto wielkie marmurowe drzwi, całkowicie niedostępny. Grobowiec został wybudowany dla bogatego rodu plantatorów nazwiskiem Walrond. Ostatnią z rodu pochowaną w grobowcu była pani Thomasina Goddard, a miało to miejsce w roku 1807. Później grobowiec sprzedano rodzinie Chase, również plantatorów, posiadającej niewolników. Ta rodzina została dotknięta ciężką tragedią, zmarły w niej dwie małe córeczki. Trumny dziewcząt umieszczono w grobowcu, jedną w roku 1808, drugą w 1812.
Tego samego, 1812 roku, miał zostać pochowany także ojciec dziewczynek, Thomas Chase. Wtedy stwierdzono, że ołowiane trumny dzieci ktoś ustawił pionowo pod ścianą. Przy tym grobowiec był nietknięty, a do wnętrza nikt nie mógłby się dostać.
W roku 1816 ponownie trzeba było umieścić trumnę w grobowcu, zmarł bowiem młody krewny rodziny Chase. Dawne trumny także i tym razem stały w wielkim nieporządku, a trumna Thomasa Chase, która była taka ciężka, że w czasie pogrzebu musiało ją nieść ośmiu mężczyzn, także została ustawiona pionowo pod ścianą grobowca. Jedna drewniana trumna była rozbita, a zwłoki leżały na posadzce. Już w osiem tygodni później odbywał się kolejny pogrzeb, a wtedy na cmentarz przybyło mnóstwo ludzi, bo pogłoski o grobowcu rodziny Chase rozeszły się daleko. Było tak, jak się spodziewano, wszystkie trumny z wyjątkiem jednej zostały przesunięte.
W tych czasach gubernatorem Barbadosu był lord Combrmere. Zainteresował się tą sprawą i osobiście udał się na cmentarz, żeby dopilnować dokładnych oględzin krypty.