Выбрать главу

Tylko żeby mi teraz jakiś kamień nie spadł na głowę, prosił w duchu. Trzymaj je przy sobie, kochany zamku. Tobie one są bardziej potrzebne niż mnie.

Zaczął się znowu wspinać i wtedy powróciły refleksje.

Pancernik. Kim jest ten potwór?

Zimny, paskudny dreszcz przeniknął Vetlego.

Te żółte ślepia.

Sługa Tengela Złego.

Czy to jeden z nas?

Przecież nikogo takiego wśród nas nie było.

Owszem, jeden był.

Księżyc lśnił trupio bladą poświatą.

Erling Skogsrud. Ów zły Erling, który został odmieniony tak strasznie, że nikt nie chciał nawet o tym mówić.

Zamknięty w domu wariatów.

Prawdopodobnie jednak on wcale nie był umysłowo chory. Obciążony dziedzictwem, oto co mu dolegało.

Uciekł z domu wariatów i przepadł gdzieś w Europie.

Zginął na wojnie.

Ale to tylko pogłoska!

Jeśli nie zginął (któżby kogoś takiego jak on zwerbował do wojska?), jeśli więc nie zginął, to co się z nim stało?

Czy to były jego własne spekulacje, czy intuicja, czy też wpływ jakichś innych sił, Vetle nie wiedział, ale odczuwał to z niezwykłą siłą.

Pancernik to Erling Skogsrud.

Kiedy sobie to uświadomił, ogarnął go ogromny spokój, jego wielcy pomocnicy starali się przekazać mu tę wiadomość i próba się powiodła.

„Zrobiłem to”, myślał potwór z dumą. „Zabiłem ludzi!”

Odpowiedź, jaka dotarła do niego od wielkiego mistrza, można by określić jako dość lekceważące prychnięcie.

„Oni do mnie strzelali”, ciągnął dalej rozgniewany potwór. „Ale ja w mojej zbroi jestem nietykalny”.

„Wiem o tym. W końcu mnie to zawdzięczasz”, warknął w odpowiedzi Tengel Zły. „Ale nut jeszcze nie zdobyłeś”.

„Nic nie szkodzi. Droga do zamku stoi otworem, wielki mistrzu. Dzięki mnie!”

„Chłopiec żyje. Czuję to. I jest bliżej celu niż ty”.

„Naprawdę?” pomyślał potwór z wściekłością. „Ja go zaraz…”

Dobrze, dobrze! Powściągnij swój temperament! Idź teraz do zamku! Jesteś nietykalny, jak sam powiedziałeś. I to ja sobie tego życzyłem. Tylko pamiętaj, żeby chronić oczy! To twój jedyny słaby punkt. Te świecące oczy Ludzi Lodu”.

„Będę je zamykał”, zapewniła bestia z zapałem. Vetle też już odkrył, że potwór nie był obdarzony szczególnie błyskotliwą inteligencją.

„A teraz idź”, zakończył Tengel Zły dość już znudzony tą rozmową.

Stworzenie, które kiedyś było Erlingiem Skogsrudem, natychmiast posłuchało.

Erling Skogsrud, myślał Vetle.

To dlatego przodkowie nie mogli sami mierzyć się z Pancernikiem! Bo on przecież także pochodzi z Ludzi Lodu.

Ciężko dotknięty, a poza tym całkowicie pod wpływem Tengela Złego. Jeden z nielicznych, którzy naprawdę przeszli na służbę tamtego.

Duchy mogły jedynie podejmować próby wpływania bądź też przeciwstawiania się dotkniętym dziedzictwem zła członkom rodu. A ktoś tak przeklęty, do tego stopnia dotknięty dziedzictwem jak Erling Skogsrud, nie poddawał się żadnym takim próbom. On stał zdecydowanie po stronie zła.

Jak Ulvar, którego nawet czarne anioły nie potrafiły odmienić.

Vetle zastanawiał się.

Jeszcze jeden dotknięty w pokoleniu Benedikte. Benedikte jednak jest bardzo dobrym człowiekiem, można ją chyba uważać za bardziej wybraną niż przeklętą, choć nie została przeznaczona do niczego ważnego.

Vanja także należała do tego pokolenia. Ona jednak nie była ani wybrana, ani dotknięta. Vanja pochodziła z rodu Lucyfera, była jego wnuczką, istotą całkowicie wyjątkową.

Chłodny kamień pod palcami. Vetle dotarł do zamku.

Krzewy były na tyle mocne, że mógł się na nich opierać, gdy wspinał się po zboczu. Jedną ręką opierał się o mur, a drugą przytrzymywał się krzewów. Starał się przejść na tyły zamku.

Przed sobą miał tylko oślizgłe gałęzie gęsto rosnących drzew. Strażnicy, ulokowanej dość daleko od zamku, stąd nie widział, co uznawał za dobry znak. W takim razie rzeczywiście musiał się znajdować na tyłach budowli.

Pozycja księżyca na niebie także pomagała mu się zorientować w sytuacji. Księżyc jednak to fałszywy przyjaciel, ma on mianowicie zwyczaj dość szybko przesuwać się po nieboskłonie. Znacznie bardziej godne zaufania są gwiazdy. Ale one na szczęście wskazywały, że Vetle okrążył zamek, znajdował się po jego właściwej stronie.

Cóż za okropne miejsce na lokalizację zamku! Maurowie jednak bardzo często wznosili swoje zamki i pałace tak, by jednocześnie stanowiły obronne twierdze. Możliwe, że te mokradła były kiedyś punktem strategicznym. A może w dawnych czasach rzeka jeszcze nie przemieniła całej okolicy w bagno? Albo właściciel zamku chciał się skryć przed ludzkim wzrokiem? Wyjaśnień istnieje wiele i nie ma najmniejszego znaczenia, które z nich jest prawdziwe.

Vetle dotarł oto do celu i tej nocy musi działać. Bo potem będzie prawdopodobnie za późno. Wysłannik Tengela Złego też chce zdobyć owe fatalne nuty. On jednak z pewnością nie otrzymał rozkazu ich zniszczenia. Wprost przeciwnie, powinien się zatroszczyć, by zapisana kompozycja została odegrana, pewnie przez samego właściciela zamku. A może przez kogo innego. Zadaniem Pancernika było przechować nuty nietknięte.

Vetle miał rację, Pancernik miał bronić nut przed zniszczeniem.

Podczas całej podróży przez Hiszpanię zastanawiał się, jak ten zamek może wyglądać, i oczyma wyobraźni widział siebie, jak się wdrapuje po wysokim murze, bohatersko próbując dostać się do małego okienka, które powinno znajdować się wysoko i być niedostępne.

Absolutnie się nie spodziewał, że odkryje je zaraz na samym początku i że znajduje się ono tuż nad ziemią, osłonięte gęstwiną krzewów rosnących tu pewnie od setek lat.

Ale tak właśnie było.

Okienko, o którym obecny właściciel zamku pewnie w ogóle nie miał pojęcia.

Vetle odetchnął z ulgą.

Tylko do czego to okno mogło kiedyś służyć? Pojedynczy otwór przy samej ziemi, zupełnie niesymetrycznie ulokowany, nie pośrodku ściany, ale przy jednym z narożników.

No, to w końcu nieistotne, okienko jest i jest potwornie maleńkie. Nikt dorosły nie mógłby się przez nie przecisnąć. Ale Vetle może.

Ponieważ okienko było otwarte, bez zwłoki zaczął się przez nie przeciskać. Szło mu to z trudem w tej okropnej ciasnocie, ale szło.

Pajęczyna na twarzy. Tfu! Jakiś dziwny, płynący z daleka zapach, jakby unosił się tu od lat.

O Boże, ależ ciasno!

Mam nadzieję, że nie zostanę zaproszony na uroczysty obiad, pomyślał Vetle z ironią. Wygląd mam nieszczególny i różami też nie pachnę, a poza tym nie wydostanę się z powrotem na zewnątrz przez ten otwór, jeśli zjem choćby jeden liść sałaty. A przecież na uroczystych obiadach podają nie tylko sałatę. Po czymś więcej przejście będzie dla mnie całkowicie zamknięte.

Zachichotał sam do siebie. To się chyba właśnie nazywa wisielczy humor, pomyślał, bo sytuacja najzupełniej do wesołości nie nastrajała.

W tym samym momencie gdy wślizgnął się do środka, zrozumiał, gdzie się właściwie znalazł, i w pierwszym odruchu chciał zawrócić, ale się opanował.

O, do licha! pomyślał. O, złośliwi przodkowie, mogli byli mnie chociaż uprzedzić!

Zaraz potem roześmiał się cicho, rozbawiony sytuacją.

Siedział w kucki i rękami macał koło siebie w nieprzeniknionych ciemnościach. Znajdował się w małym prostokątnym pomieszczeniu z jednym jedynym otworem. W górze, wprost nad głową.

Wymacał tam okrągłą dziurę.

Psiakrew!

Znowu się roześmiał cokolwiek podenerwowany.

Deska, w której wycięto otwór, sprawiała wrażenie zużytej, a ponieważ w dolnym pomieszczeniu nie było nieczystości, Vetle domyślał się, że urządzenia od dawna nie używano.