Выбрать главу

Bogu dzięki przynajmniej za to!

Okienko! To nie żadne okienko. Teraz pojmował, do czego służył ten otwór i dlaczego nie był zamknięty. Po prostu tamtędy wyrzucano odchody.

Smakowitość!

A teraz miał przed sobą tylko jedną drogę: wydostać się na górę przez dziurę nad głową.

Nigdy w życiu się tędy nie przecisnę, pomyślał ze złością, próbując się jakoś wkręcie w otwór. Ciasno było okropnie. Musiał wyrwać dwie obluzowane deski, żeby się w końcu jakoś przedostać.

Wędrowiec w Mroku i inni przodkowie mogli byli zrobić to wcześniej! Roześmiał się znowu, ale już naprawdę był zły.

Po dłuższej szamotaninie znalazł się nareszcie w małym, tajemniczym pomieszczeniu. Odczuwał dojmującą potrzebę odświeżającej kąpieli. Nie tylko po ostatnich przejściach, lecz także po taplaniu się w obrzydliwym błocku na bagnach. Oblepiający całe ciało gnój wysechł, więc Vetle musiał pewnie wyglądać okropnie. Może mógłby nawet tak wystraszyć bestię, że zaczęłaby uciekać?

O, nie, na tamtego potrzeba więcej prochu!

Z wielką ulgą Vetle wymacał drzwi w ścianie. Jak się spodziewał, były zamknięte na stałe. Z tamtej strony. I nic nie pozwalało odgadnąć, co mogło się po tamtej stronie znajdować. Może jakieś pomieszczenia dla służby? Albo sypialnia samego pana na zamku?

Nie, na parterze? To niemożliwe!

Tak czy inaczej musiał iść dalej. Trwała noc. Większość mieszkańców zamku pewnie śpi. Ale też w nocy lepiej słychać wszelki hałas.

Psiakrew!

Sprawdził, w którą stronę otwierają się drzwi. Na zewnątrz, w stronę tego nieznanego pokoju.

Vetle ostrożnie nacisnął. Nic się jednak nie stało. Skobel czy zamek trzymał mocno.

Nacisnął bardziej zdecydowanie. Napierał ramieniem na drzwi, które jakby lekko ustąpiły. Vetle usłyszał jakiś przeciągły chrzęst po tamtej stronie i minęło sporo czasu, zanim zrozumiał, co to jest.

Po tamtej stronie wejście zostało razem z całą ścianą pokryte tapetą! Po prostu z tamtej strony żadnych drzwi nie było widać.

Nie wyglądało na to, by szmery kogoś obudziły.

Zamek sprawiał wrażenie solidnego. Vetle pchnął z całej siły. Raz, a potem drugi, rozległ się bardzo obiecujący zgrzyt, jeszcze jedno pchnięcie i drzwi ustąpiły z okropnym trzaskiem.

Vetle wleciał do sporego pokoju, zatoczył się i o mało nie upadł.

Wciąż otaczały go ciemności.

Znikąd żadnego dźwięku.

Czekał.

I naraz…

Gdzieś daleko w głębi budowli rozległy się niewyraźne głosy. Jacyś ludzie coś do siebie krzyczeli.

Po chwili dotarło do niego wyraźne zdanie:

– To pewnie znowu kamień odpadł od muru.

I zaległa cisza.

Oczy Vetlego przyzwyczajały się do ciemności. Uświadomił sobie, że skądś dochodzi światło księżyca, rozjaśniając pokój z upiornymi pokrowcami na meblach. Teraz widział wyraźnie, znajdował się w opuszczonej sypialni. W każdym razie nikt nie spał tu od dawna.

W tym momencie Vetle uświadomił sobie bardzo ważną sprawę. Zakradł się oto do zamku, ale nie miał pojęcia co dalej. Gdzie ma szukać? Gdzie, na Boga, znajdzie właściwy arkusz nutowy?

Czy powinien spalić wszystko, co napotka? Czy to nie nazbyt brutalne wobec zadowolonego z siebie kompozytora i pana na zamku? Nie należy bez powodu niszczyć tego, co zostało stworzone, to pierwsza zasada cywilizacji. No, powiedzmy, druga. Pierwsza to z pewnością humanitaryzm.

No, ale nie ma czasu na takie rozważania. Jeśli chodzi o nuty, to Vetle i tak miał przewagę nad Erlingiem Skogsrudem. Pancernik bowiem nie mógł sobie poczynać tak swobodnie, nie wolno mu było po prostu zniszczyć papieru. Wprost przeciwnie, musiał za wszelką cenę chronić arkusz z zapisem sygnału.

A gdyby nie wiedział, który jest właściwy, to musi zabrać całą skrzynkę. Bo przecież Wędrowiec powiedział, że nuty leżą w skrzynce?

Owszem, tak powiedział.

O mój Boże, cóż za dylemat! Jak znaleźć to, czego szuka?

Erling Skogsrud z całą pewnością otrzyma telepatyczne wskazówki od Tengela Złego, więc pójdzie prosto we właściwe miejsce, do właściwego pokoju i odnajdzie właściwy papier.

Tymczasem Vetle musi błądzić po omacku.

To niesprawiedliwe!

Vetle westchnął i próbował się skupić na tym, co go czeka.

Pierwszą przeszkodą są, oczywiście, te drzwi, które nie wiadomo dokąd prowadzą.

Zastanawiał się nad tym przez chwilę. Pańska sypialnia, a to była sypialnia kobieca, widział to wyraźnie, więc taka pańska sypialnia nie powinna się znajdować na parterze.

Chociaż…?

Dostrzegł coś dziwnego w kącie.

Tak. To kule, zakurzone, pokryte pajęczyną. Ta, która tu mieszkała, miała trudności z chodzeniem po schodach.

Ale musiało minąć wiele czasu, odkąd ten pokój był używany.

Z sercem w gardle chłopiec ujął klamkę. Jeśli te drzwi są także zamknięte na klucz, Vetle będzie miał kłopoty.

Ale nie były. Cud nad cudy, drzwi nie były zamknięte na klucz! Uchylił je i ostrożnie wyjrzał przez szparę. Gdzieś daleko dojrzał blask. Jakieś światło na zewnątrz. Wypływało z niewidocznego stąd źródła na końcu korytarza.

Korytarz najwyraźniej zakręcał.

I miał wiele drzwi. Vetle poczuł, że traci siły na myśl o swoim beznadziejnym zadaniu. Trafić we właściwe miejsce…

Teraz cichutko, moje kochane drzwi, nie wolno wam skrzypnąć.

Wszystko na próżno. Drzwi zaskrzypiały piekielnie.

Miał do wyboru dwie możliwości: Albo wymykać się wolniutko, co by wymagało niezwykłej cierpliwości, a drzwi będą co pół minuty cichuteńko poskrzypywać, albo otworzyć je jednym gwałtownym pociągnięciem, szybko i brutalnie.

Wybrał to drugie. Jego czas nie był nieograniczony.

Skrzypnęło potwornie, ale krótko. Vetle nie odważył się zamknąć drzwi za sobą, to by narobiło za dużo hałasu.

Ruszył przed siebie i jak ciekawski mól zmierzał w stronę, skąd sączyło się światło. Na zakręcie przystanął i ostrożnie wychylił głowę zza narożnika. Miał stąd widok na duży zamkowy hall, to stamtąd płynęło światło. W hallu paliły się bowiem wielkie, staroświeckie kandelabry.

Nigdzie żywej duszy. W każdym razie z miejsca, w którym stał, nikogo nie było widać.

Vetle próbował jakoś określić swoją sytuację. Gdzie powinien szukać? Trudno coś postanowić, skoro nie ma się pojęcia o architekturze i rozkładzie zamku.

Don Miguel ma z pewnością pokój muzyczny i tam powinna znajdować się skrzynka z nutami. Problem polegał jedynie na tym, gdzie szukać tego pokoju.

Nagle Vetle odwrócił się i pobiegł z powrotem do pomieszczenia, z którego dopiero co wyszedł, bo gdzieś niedaleko rozległy się hałasy. Mnóstwo podnieconych głosów, krzyki i nawoływania, tupot nóg.

Odnosił wrażenie, że wszystkie te nogi biegną przez hall ku zamkowej bramie.

Przeraźliwy ryk wyjaśnił mu, co się dzieje.

Pancernik próbował się wedrzeć do zamku.

ROZDZIAŁ VIII

Głośny strzał odbił się potężnym, grzmiącym echem w hallu.

Krzyki, ale to nie intruz krzyczał.

Tak woła oszalały ze strachu człowiek, gdy spotka na swojej drodze coś niepojętego, co zawsze jest większym zagrożeniem niż zwykłe, jeśli tak można powiedzieć, ziemskie, niebezpieczeństwo. Tym razem krzyki były wielokrotnie bardziej przeraźliwe, bo to niepojęte niebezpieczeństwo tutaj było jak najbardziej realne. Ochrypłe wrzaski, jakie słyszał, wydawane przez wartowników i zamkową służbę, świadczyły, że spotkał tych nieszczęśników potworny los. Vetle słaniał się na nogach, sam ogarnięty śmiertelnym lękiem i głębokim współczuciem.