Выбрать главу

Ponieważ jednak ów okropny tumult odbywał się na zewnątrz, Vetle wiedział, co ma robić. Oto nadeszła jego chwila, bo wszyscy zajęci byli przy bramie.

Niczym zwinna łasica przemknął przez korytarz, przyczaił się na chwilę pod ścianą wielkiego hallu i rozejrzał wokół. Domyślał się, że powinien iść w stronę, gdzie muszą się znajdować salony.

Dwóch uzbrojonych służących w nocnych koszulach przemknęło obok niego wcale go nie zauważając, po chwili na schodach ukazał się sam władca zamku w brokatowym szlafroku.

– Co się tu dzieje? – wrzasnął.

Tobie nic nie grozi, pomyślał Vetle. Ty masz nadal żyć, bo możesz odegrać sygnał. Ty kompletny idioto, który skomponowałeś coś tak obłąkanego, tę śmiertelnie niebezpieczną melodię! Nie wiedziałeś, co robisz, ty głupi ośle!

Vetle uświadomił sobie, jak bardzo jest zdesperowany, i zrozumiał, że potwornie się boi. Zauważył jednak coś, co mogło być salonem. Nie oglądając się wbiegł do środka. Owszem, to był salon, i światło z hallu rozjaśniało wnętrze. Vetle pobiegł po miękkim arabskim dywanie w stronę bocznych drzwi. Za nimi dostrzegł lśniącą, starannie wypolerowaną powierzchnię fortepianu.

Pokój muzyczny?

I tak, i nie. Rzeczywiście w pomieszczeniu znajdował się fortepian, ale chyba nie był zbyt często używany, służył raczej ku ozdobie, na co wskazywało jego ustawienie.

Żeby tak mieć świeczkę! Ale wszystko, co rozjaśniało mrok, to niepewny blask księżyca, światło z hallu już tutaj nie dochodziło.

Na piekielne ryki Pancernika odpowiadały zdławione piski zamkowej służby. Monstrum dotarło do hallu.

Tam! Jeszcze jedne drzwi. Czyżby źle ocenił sytuację i wyszedł znowu do hallu?

Nie. To jakiś mniejszy pokój. I teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Tu znajdowały się instrumenty, które były używane.

W hallu trwał dziki spektakl. Strzały i krzyki, trzaski, łomotanie, jakieś rozkazy wydawane histerycznym tonem.

Vetle nie miał wiele czasu…

Skrzynka, skrzynka, gdzie, gdzie u licha? Światło księżyca nie wszędzie docierało.

Był strasznie zdenerwowany, działał bez jakiegokolwiek planu, przestępował z nogi na nogę, miotał się od ściany do ściany, czas uciekał, a on niczego nie mógł znaleźć. O mój Boże, w tym pokoju nie ma żadnej skrzynki!

Co w takim razie powinien…?

Jakieś pospieszne, lekkie kroki. Vetle zesztywniał, naprawdę nie miał się gdzie schować.

Do pokoju wbiegła nieduża dziewczynka, trochę młodsza od Vetlego. Szlochała przerażona, z całej postaci bił strach. Na widok obcego chłopca stanęła jak wryta.

Zanim zdążyła uciec w popłochu, Vetle złapał ją za rękę, dłonią zakrył jej usta i wyszeptał gorączkowo swoim rozpaczliwie łamanym hiszpańskim:

– Nie bój się. Z mojej strony nic ci nie grozi.

Wydała z siebie zdławiony krzyk, ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo wrzaski w hallu zagłuszały wszystko.

– Tamta bestia jest moim wrogiem – wykrztusił Vetle. – Ja przed nim uciekam.

Dziewczynka przestała się wyrywać, stała spokojniej, ale była jak sparaliżowana, pochwycona jak gdyby w dwa ognie.

– Kim panienka jest? – zapytał Vetle niecierpliwie i zdjął rękę zasłaniającą jej usta.

– Dońa Esmeralda – odparła szeptem, z płonącymi oczyma.

– A ja jestem Vetle z Norwegii. Czy panienka jest córką właściciela zamku?

– Nie, nie! – zawołała, jakby podobna myśl sprawiała jej przykrość.

Znakomicie!

– Dońa Esmeralda, czy panienka może mi pomóc znaleźć skrzynkę z papierem nutowym?

– Z zapisanym papierem? Teraz?

– Tak, oczywiście. Po co mi czysty papier? Ale szybko, zanim potwór tu wpadnie. On też szuka tych nut!

– Ale one należą do mojego wuja!

– Te nie. Szybko! A potem ja pomogę panience wydostać się z zamku.

Nie wiedział, czy ona w ogóle chce się stąd wydostać, ale przecież to, co działo się w hallu musiało ją przerażać.

Przez chwilę wahała się, a potem zdecydowanie ujęła go za rękę.

– Chodź – powiedziała pochlipując, jakby miała do czynienia z jeszcze jednym szaleńcem.

Wrócili do pokoju z fortepianem. Za instrumentem, w cieniu, stała skrzynka, której za pierwszym razem nie zauważył.

Esmeralda wyjęła z wnętrza fortepianu klucz i otworzyła zamek skrzynki. Podniosła wieko.

– Które? – zapytała.

O Boże, skrzynka była po brzegi wypełniona papierem nutowym, Vetle wyczuwał to dłonią. Ale nie musiał długo szukać. Brzeg jednego arkusza w głębi skrzynki lśnił fosforyzującym blaskiem. Złapał go więc i wyciągnął ze skrzynki.

– Ten – powiedział.

– Skąd ty to wiesz? – zapytała zdumiona.

Esmeralda nie widziała, że papier świecił

„Dziękuję wam, moi Przodkowie”, mruknął Vetle pod nosem.

Złożył arkusz i starannie umieścił w kieszeni. Potem wziął dziewczynkę za rękę i powiedział:

– Idziemy!

– Ale my się stąd nie wydostaniemy – szlochała Esmeralda przerażona.

– Owszem, wyjdziemy. Tą samą drogą, którą ja przyszedłem.

– Nic z tego nie rozumiem! Nie, nie, my nie możemy tam iść! Ja nie chcę umierać!

Opierała się zaciekle, kiedy ciągnął ją w kierunku hallu.

Przeklęta dziewczyna! Co z nią robić? Ale przecież mu pomogła, a Vetle w ogóle nikogo by nie zostawił własnemu losowi w takich okolicznościach.

– Jeśli tu zostaniesz, umrzesz! Chcesz stąd wyjść?

– Tak, tak, ale…

– Polegaj na mnie – powiedział buńczucznie.

Nie tak znowu bardzo jest na czym polegać, przyszło mu do głowy, ale dziewczyna, choć niechętnie, posuwała się za nim przez pokoje do hallu.

Tam przycupnęli pod ścianą i pod osłoną mebli, czołgali się w stronę korytarza.

Hall przypominał pole bitwy. Pośrodku stał Pancernik niczym jakiś przedpotopowy kolos. Kule zdawały się go nie imać. Jeden z kandelabrów zwalił się na podłogę i dywan w kilku miejscach zaczynał się tlić. Starali się nie patrzeć na walczących, bitwa wciąż trwała, choć jej wynik mógł być tylko jeden. Ostatni strażnicy i służący rozglądali się za możliwością ucieczki. Właściciel zamku zniknął, pewnie zabarykadował się gdzieś na wyższym piętrze.

Spotkała go dosyć dziwna niespodzianka. Chyba po raz pierwszy było takie zapotrzebowanie na jego „arcydzieło”.

Dwojgu młodym uciekinierom udało się niezauważenie wyjść z hallu i jak szaleni pobiegli korytarzem w stronę opuszczonej sypialni. Dziewczyna nie mówiła nic. Vetle pojęcia nie miał, co o tym wszystkim myśli. Prawdopodobnie jednak uważała go za mniejsze zło. A właśnie teraz bardzo potrzebowała kogoś, kogo mogłaby się trzymać.

Mimo woli Vetle poczuł się nagle bardzo dumny i męski. To było dla niego całkiem nowe doznanie.

Biegł przez pokoje ciągnąc za sobą dziewczynę. W pewnym momencie usłyszał jej zdumiony krzyk:

– Drzwi? Tutaj?

Vetle kątem oka zobaczył strzępy tapet wokół futryny i oboje znaleźli się w małej ciasnej wygódce.

– Na dół! Szybko! – nakazał.

– Nie! – jęknęła Esmeralda.

– Tam jest czysto. Szybko. Zanim potwór nas odkryje! On za wszelką cenę chce mnie złapać.

– Ale przecież on nie może wiedzieć…

– Owszem, wie – rzekł Vetle stanowczo i brutalnie pociągnął ją w dół, do tego odpychającego miejsca. – A może chciałabyś zostać?

– Nie – wykrztusiła przerażona.

Kiedy nareszcie postanowiła mu się podporządkować, bardzo szybko znaleźli się na zewnątrz. Vetle wspierał ją podczas w najwyższym stopniu niebezpiecznego schodzenia po stromym zboczu. Jeden fałszywy krok, a oboje wpadną do lepkiego bagna i zaczną tonąć.

Tym razem Vetle kierował się prosto ku traktowi wiodącemu z zamku do cywilizacji. Strażnica już prawdopodobnie przestała istnieć, wartownicy uciekli, droga była wolna.