Выбрать главу

– Nie szkodzi. Cicho bądź!

To ostatnie zrozumiała bez trudu i milczała obrażona aż do zabudowań Silvio-de-los-muenos.

– Jestem zmęczona!

Vetle pojął, że zmuszał ją do zbyt wielkiego wysiłku, więc przystanął. Naprawdę bardzo szybko przebiegli znaczną odległość. Esmeralda musiała poprawić pantofle i narzekała nieustannie.

Nieszczęsne małe stworzenie. Złość opuściła Vetlego.

„Pozwoliłeś chłopakowi uciec!”

„To nie moja wina, panie i mistrzu. Robiłem, co mogłem”.

„On je ma”.

„Wiem o tym. I gonię go”.

„Nigdy go nie złapiesz, ty niezdaro!”

„Jeżeli jestem niezdarą, to wy, wielki panie, takim mnie uczyniliście. Ale mnie jest tak dobrze. Jestem przerażający. To cudowne uczucie!”

„On może spalić nuty”.

„Nie ma czym rozpalić ognia, bo gdyby miał, to już by je spalił”.

Tengel Zły skoncentrował całą siłę woli wokół postaci, która kiedyś była Erlingiem Skogsrudem.

„Poruszasz się tak okropnie wolno jak żółw. Zbierz siły i przyspiesz kroku! No, już!”

Pancernik nie bardzo pojmował, co się z nim dzieje, ale zastosował się do rozkazu. Poczuł nagle wielką siłę w nogach, a jego zesztywniałe członki zaczęły się poruszać z ogromną lekkością. Przypominający rybią łuskę pancerz uciskał go i uwierał w różnych miejscach, ale on gnał drogą przed siebie niczym chyży jeleń. Cudownie!

Poza tym błędem było określać jego pancerz jako przypominający rybią łuskę. To, co pokrywało skórę Pancernika, wyglądało raczej jak płytki na ciele jakiegoś ogromnego przedpotopowego potwora.

I znowu ów straszny głos:

„On coś za sobą ciągnie. Nie mogę pojąć, co to jest”.

„Nie wiem, wielki mistrzu. I nie wiem też, jakim sposobem dostał się do zamku ani jak z niego wyszedł. Ale czuję jego zapach w pobliżu. Te przeklęte kreatury w zamku zabrały mi tak dużo czasu”.

„Stanowczo za dużo! Musisz się teraz bardzo spieszyć, żeby go dogonić!”

„Tak, mistrzu. Z radością to zrobię!”

– Odpoczęłaś już, dońa Esmeralda? Musimy biec dalej, i to szybko.

– Tak, tak, książę. Proszę na mnie nie krzyczeć, muszę przecież… A tamto, gdzie to jest?

– O Boże, on się zbliża! Jakim cudem to niezdarne bydlę dogoniło nas tak szybko? O, nie! Nie zdążymy mu uciec!

Esmeralda jęknęła cicho, ale Vetle syknął, by milczała. Desperacko rozglądał się wokół. Potwór biegł przez las, słyszeli go z bardzo daleka, ale zbliżał się szybko! Wciąż jeszcze ich nie widział, ale musieli ukryć się natychmiast.

Młoda panienka okazała się dużo bardziej przytomna w tej trudnej sytuacji niż on, bo złapała go za rękaw koszuli tak gwałtownie, że uszczypnęła go w rękę, i szarpnęła, wołając:

– Tam, na dół! Natychmiast!

Vetle dopiero na schodach wiodących do jakiejś piwnicy, zorientował się, dokąd Esmeralda go prowadzi. To był ten grobowiec, któremu się uważnie przyglądał w drodze do zamku.

– Nie! – jęknął. – Tylko nie tam!

Cała historia o trumnach z Barbados, przesuwających się w grobowcu, przemknęła mu znowu przez głowę i poczuł, że zbiera mu się na wymioty.

– Nie mogę tam wejść!

– Nie bądź głupi! – syknęła i z całej siły wepchnęła go do środka. Vetle upadł. Głowę oblepiało mu rzadkie błoto.

Esmeralda zdążyła już zamknąć drzwi. Wnętrze tonęło w głębokich ciemnościach, a Vetle czuł, że całe jego ciało pulsuje ze zmęczenia i z trudnego do określenia strachu. Jedyne, czego pragnął, to wykrzyczeć głośno swoje przerażenie i uciec stąd jak najdalej. W tym grobowcu znajdowało się coś, co budziło w nim paniczny strach, nie umiał tego zdefiniować, ale cała intuicja odziedziczona po Ludziach Lodu mu o tym mówiła. To coś w grobowcu za wszelką cenę chciało się pozbyć intruzów.

– Pomóż mi teraz, ty idioto! – wykrztusiła Esmeralda.

Odwrócona plecami do drzwi, napierała na nie z całej siły. Kompletnie sparaliżowany lękiem przed ciemnością Vetle przemógł się i po omacku ruszył ku drzwiom, żeby jej pomóc. Jęczał przerażony podwójnym niebezpieczeństwem: tym, które mogło nadejść z zewnątrz, i tym, które czaiło się w krypcie.

Teraz mógł się przekonać, że mimo wszystko naprawdę należy do Ludzi Lodu. Ów obezwładniający strach, który odczuwał w grobowcu, był trudny do zniesienia. Raz po raz wstrząsał nim dreszcz, serce waliło jak szalone, a Vetle wiedział, że to nie historia o duchach z Barbados tak na niego wpłynęła. To było coś więcej. Nieszczęśni ludzie, którzy kiedyś zostali tutaj pochowani, prawdopodobnie nie ponosili za nic winy. Z wyjątkiem jednego. To on musiał być przyczyną napięcia panującego w krypcie.

Może to okrutny właściciel zamku z dawnych wieków? A może któraś z jego ofiar?

Nie miał czasu, żeby się dłużej zastanawiać nad zagadkami śmierci, bo Esmeralda tuliła się do niego straszliwie przerażona czymś zupełnie innym. Dużo gorsze było niebezpieczeństwo czające się za drzwiami.

Powinniśmy byli uciekać jak najdalej, pomyślał Vetle. Teraz pułapka się za nami zatrzasnęła.

Wiedział jednak, że nie mogli daleko uciec przed Pancernikiem, ba on posuwał się teraz z niezrozumiałą prędkością. Co to się stało?

Vetle nie musiał się specjalnie nad tym zastanawiać, żeby wiedzieć, że to sprawka Tengela Złego, a raczej siły jego woli.

Ach, żeby tak mieć zapałki! Żeby tak móc spalić ten przeklęty papier nutowy, który, starannie złożony, leżał w jego kieszeni!

Teraz wyraźnie słyszeli kroki. Słyszeli też to dobrze znane, przerażające parskanie i obrzydliwe sapanie, gdy potwór węszył w powietrzu.

Nie trwało długo i bestia skierowała się ku szparze w drzwiach grobowca, zbyt szerokiej jak na te okoliczności.

Vetle zamknął oczy i starał się skoncentrować.

„Pomóżcie mi, moi przodkowie”, prosił cicho. „Zrobiłem wszystko, co mogłem, i bardzo się starałem nie popełniać głupstw. Ale teraz utkwiłem w pułapce! Wybaczcie mi, ale jestem bliski utraty zmysłów od tego podwójnego strachu”.

Wiedział, że przodkowie nie mogą interweniować bezpośrednio, nie mogą unieszkodliwić potwora ani zabrać Vetlego z niebezpiecznego miejsca, ale przecież oni zawsze potrafią coś wymyślić. Tak jak wtedy to małe prosię, które odwróciło uwagę potwora, albo jak te dziwne głosy, które go przestraszyły, czy może jeszcze coś innego.

Nic takiego się jednak nie stało. Potwór człapiąc ciężko zbliżył się do krypty, a potem zaczął złazić schodami w dół i nie przestawał węszyć. Wyglądało na to, że Vetle tym razem będzie musiał radzić sobie sam.

Dłonią zacisnął usta dziewczyny, jakby chciał ją przestrzec. Ale ona nie krzyczała. Stała cichutko jak mysz, zdrętwiała ze strachu.

Tylko się nie odezwij, prosił w duchu Vetle.

Sapanie dało się słyszeć przy szparze w drzwiach, tak jak Vetle się spodziewał. Nos, jak u myśliwskiego psa, przesuwał się w górę i w dół wzdłuż szpary.

Duchy przodków, co mam robić? Na Boga, pomóżcie mi!

Sapanie ustało. Vetle bardziej się domyślał, niż widział ślepia, starające się zajrzeć do środka.

Potwór był czujny, zachowywał się bardzo cicho.

A żadna pomoc znikąd nie nadchodziła.

ROZDZIAŁ IX

Pozostawiony sam sobie, bez wsparcia ze strony przodków. Dlaczego oni opuścili go właśnie teraz?

Chociaż, może to nie jest dokładnie tak…

Blade wspomnienie pojawiło się w pamięci Vetlego. Coś mignęło mu przed oczyma, kiedy spadał ze schodów do wnętrza krypty. Gorączkowo zaczął macać podłogę wokół siebie i znalazł to, czego szukał. Długi żelazny bolec, który prawdopodobnie odpadł od którejś z trumien, a może od ściany grobowca.

Nie zastanawiając się ani chwili (zresztą i tak nie miałby na to czasu), wsunął bolec w szparę drzwi i dźgnął z całej siły.