Ryk wściekłości i bólu przetoczył się ponad pogrążanym w ciszy lasem.
Kolos rzucił się na drzwi i wyłamał je.
– Uciekajmy! Szybko! – zawołał Vetle i oboje z Esmeraldą dosłownie przeskoczyli przez padającego potwora, który, oślepiony bólem, wleciał do krypty razem z połamanymi drzwiami. Wymachiwał rękami, ale nie zdołał przeszkodzić im w ucieczce. Wybiegli na drogę, zanim zdążył się pozbierać, i ruszyli w stronę najbliższej zamieszkanej osady. Domyślali się, że Pancernik nadal leży na podłodze grobowca, a stłumione ryki wskazywały, że musi zasłaniać rękami zranioną twarz.
– Dużo bym dał za to, żeby się to nie stało – rzekł Vetle zgnębiony.
– Dlaczego? Przecież on na nas polował.
– Polował, ale to i tak nie uspokoi mojego sumienia. Mnie od samego początku było go żal, a to sprawy nie ułatwia. Czuję się okropnie. Chce mi się płakać.
– Duzi chłopcy nie płaczą. A poza tym on jest ohydny!
Vetle wpadł w złość.
– Ty niczego nie rozumiesz. Jesteś pozbawioną serca, egoistyczną snobką, głupia smarkulo! Zostawię cię w pierwszej lepszej wsi.
– Wśród nędznych chłopów? Nie możesz tak ze mną postąpić, ty draniu! Ja muszę się trzymać własnej sfery. Z tobą mogę iść, bo ty jesteś księciem.
– A, idź do diabła! – syknął Vetle przez zęby.
Ten pełen złości dialog odbywał się podczas chwili odpoczynku. Biegli zawsze w takim tempie, że wszelka rozmowa była niemożliwa. Podarta i brudna nocna koszula Esmeraldy plątała jej się wokół nóg, czarne rozpuszczone włosy opadały splątane na plecy, wyglądała strasznie, ale o swoim wysokim pochodzeniu nie zapomniała.
Gówniara, myślał Vetle ze złością.
Mimo wszystko odczuwał pewien rodzaj współczucia dla niej. Żeby tylko Pancernik znowu ich nie dopadł!
„Mówiłem ci, że masz chronić oczy, ty niezdarny idioto!”
„Myślę, że samo oko nie zostało uszkodzone, widzę na nie, chociaż trochę niewyraźnie. Ale boli mnie okropnie! Och, jak boli!”
„O, bo pewnie nic cię dotychczas nie bolało, ty tchórzu! Pojęcia nie masz, co to ból, bo nie byłeś przy źródłach życia i nie piłeś wody zła. Żaden ból na świecie nie może się równać z tamtym. Przestań się więc użalać nad sobą i ruszaj dalej!”
„Nie widzę wyraźnie, w ogóle nic nie widzę”.
„Masz chyba dwoje oczu”, dotarło wyraźnie do Pancernika, a on wiedział, że tak myśli jego wielki mistrz. „Nie pozwól tej małej kreaturze dostać się do ognia, ba za karę zetrę cię na proch!”
„Przedtem ja go zabiję!”
„Oczywiście, możesz go zabić, ale nuty są najważniejsze. Najpierw zatroszcz się o nie, a potem możesz się znęcać nad chłopakiem, jak długo zechcesz. A teraz ruszaj!”
„Z wielką przyjemnością, mój mistrzu! Z wielką przyjemnością skręcę kark temu chłystkowi”.
„Żeby tylko on tobie nie skręcił pierwszy!”
Pancernik zachichotał, choć oko bolało go okropnie.
Cóż to za śmieszna myśl!
Dwoje młodych uciekinierów padało ze zmęczenia, ale nie mieli odwagi zwolnić. Vetle ciągnął dziewczynę za sobą zły, że spadła na niego ta dodatkowa odpowiedzialność, gdy i tak miał dość własnych trosk. Złościło go zarozumialstwo Esmeraldy i o szaleństwo przyprawiał strach, że Pancernik znowu ich dogoni. Znajdowali się na głównym trakcie.
Ale co się stanie, gdy będą musieli uciekać przez mokradła…?
Drżał na widok połyskliwych trzęsawisk po obu stronach drogi. Akurat tu nie rosły żadne drzewa, tutaj widziało się tylko wysoką błyszczącą trawę pomiędzy błotnistymi rozlewiskami, księżyc srebrzył cały krajobraz makabrycznym blaskiem, wszystko zdawało się nierealne, jak nie z tego świata.
Zgroza, co by się stało, gdyby wpadli w te upiorne błota!
Tam mogły przetrwać tylko ptaki i gady.
Na szczęście wkrótce droga skręciła ku wzgórzom i Vetle odetchnął z ulgą. Nigdy, nigdy więcej nie zbliży się do zamczyska górującego nad wymarłą osadą!
A Pancernika wciąż ani widu, ani słychu. Vetle odważył się nawet spojrzeć za siebie. Droga była pusta.
Odczuwał rozsadzający ból w piersiach, a oddech dziewczyny był świszczący z wysiłku. Zataczała się, gdy tylko puścił jej rękę. Dłużej tak nie można. Muszą odpocząć!
Ale jakie mieli po temu możliwości? Usiąść po prostu na drodze i czekać na śmierć z ręki potwornego Pancernika?
Powlekli się więc dalej, zmęczeni tak, że wzrok im się mącił, i Vetle zaczął rozmyślać o tym nieznanym krewnym, Erlingu Skogsrudzie. Gdyby mógł spotkać tego nieszczęśnika w cztery oczy, spokojnie z nim porozmawiać! Wyrazić mu współczucie, próbować przekonać go, że źle postępuje, okazać mu serce i zaprosić do rodu Ludzi Lodu. Czy zdołałby złagodzić straszny charakter tego biedaka?
Instynktownie jednak Vetle wiedział, że Erling Skogsrud ulepiony jest z tej samej gliny co Ulvar i że nie można go zmienić. życzliwość i przyjazne uczucia są mu całkiem obce, tyle Vetle się domyślał.
A wielka szkoda, bo on sam dobrze wiedział, ile znaczy troska i życzliwość innych, kiedy człowiekowi jest źle. Tyle tylko że Erling Skogsrud nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest mu źle. Vetle zrozumiał to w chwili, gdy spojrzał w twarz potwora. Dla niego istniała tylko jedna radość: Czynienie zła.
Wieś! Zobaczył pierwsze budynki zamieszkanej wsi! Tej wsi, w której nie tak dawno pytał o drogę do zamku.
– Esmeralda? Jesteśmy uratowani!
Chlipnęła tylko w odpowiedzi, bo była zbyt zmęczona, żeby wykrztusić z siebie coś rozsądnego.
Vetle podszedł do najbliższego domu i zastukał. Noc miała się ku końcowi, a właściwie zaczynał się wczesny ranek i we wsi słychać było pierwsze oznaki budzącego się dnia.
Drzwi uchyliły się bardzo ostrożnie.
Vetle zapomniał, jak on i Esmeralda wyglądają.
Nim zdążył otworzyć usta, drzwi zatrzasnęły się z łoskotem. Vetle stał oszołomiony, dyszał jak ryba wyrzucona na brzeg. Trwało to długo, zanim znowu był w stanie zamknąć usta.
Z lękiem przyglądał się Esmeraldzie.
Przecież ona też wpadła do zalanej błotem krypty i teraz, w swojej podartej nocnej koszuli, wyglądała niczym wypędzona z grobu pokutująca dusza. Jak on sam wygląda i jak pachnie, wolał nie myśleć. Oblepiony błotem jak nieboskie stworzenie…
Ludzie na tych rozległych pustociach Andaluzji byli przesądni. Vetle chwycił Esmeraldę za rękę i pociągnął ją znowu za sobą w poszukiwaniu rynku, gdzie, jego zdaniem, powinna znajdować się studnia.
Żadnego ujęcia wody jednak nie znaleźli, natomiast z różnych stron słyszeli przerażone okrzyki kobiet.
– Esmeraldo – wydyszał Vetle. – Oni nas tutaj nie chcą, a ukrycie się przed Pancernikiem jest niemożliwe. Musimy szukać schronienia u ludzi, nigdzie indziej nie będziemy bezpieczni. Sama widziałaś, co on zrobił ze strażnikami zamku!
Dziewczyna szlochała, tym razem ze złością.
– Nie chcę już mieć z tym nic wspólnego.
– Ja też nie, ale narzekanie na nic się nie zda. Wszystko, czego potrzebuję, to kilka zapałek, albo ognia pod inną postacią. Tutaj jednak nie ma sensu nikogo prosić o pomoc, oni uważają, że wyszliśmy z jakiegoś grobu w Silvio-de-los-muenos. Najlepiej będzie, jeśli się tutaj rozstaniemy. Ty możesz zostać we wsi, on ciebie nic szuka. Zaraz nastanie dzień, umyjesz się gdzieś pod studnią i poprosisz ludzi o pomoc.
– Za nic na świecie nie zostanę tu sama!
– Ale moje towarzystwo jest dla ciebie niebezpieczne! On poluje właśnie na mnie.
– No to wyrzuć te przeklęte papiery i pozbędziemy się kłopotu!
Vetle bardzo chętnie by się z nią zgodził, ale znał swój obowiązek.