Czy to mała Esmeralda? Ona rzeczywiście sprawia czasem wrażenie nieczułej na cierpienia innych. Ale to raczej rezultat wychowania niż cecha charakteru. Esmeralda jest sympatyczną dziewczynką, a poza tym to jeszcze dziecko. Los nie obszedł się z nią życzliwie w ciągu ostatniej doby i Vetle martwił się o nią. Nie wierzył w żadne ukryte w jej duszy zło.
A Juanita? Była mu całkowicie obca z tą swoją bujną zmysłowością, intensywnością przeżywania. Szczerze mówiąc trochę się jej bał. Przerażała go otwartością i dosłownością tego, co mówiła, to jej kołysanie biodrami, gdy szła, budziło w nim bardzo nieprzyjemne uczucia.
Po Juanicie można się było spodziewać wszystkiego, chociaż tak zaciekle walczyła o jego względy. Boże drogi, rzuciła się przecież na małą Esmeraldę z pięściami! Mimo woli dotknął ręką nosa, który też poznał siłę jej ciosu.
Nigdy w życiu Vetle nie usiądzie pomiędzy dwiema kobietami!
Ale jeśli Tengel Zły mógł zahipnotyzować jedną z nich i uczynić z niej swoją niewolnicę, to równie dobrze mógł uczynić to z obiema. Teraz więc mogły działać razem.
– Weźmiemy konie – powiedział jeden z Cyganów i Vetle pospieszył za nimi do zagrody.
Mieli jechać we trzech, dwóch Cyganów i Vetle. Chłopiec stał niezdecydowany. W jego dość nowoczesnym domu nie było koni i on po prostu miał niewielkie doświadczenie jeździeckie. Zdarzyło się zaledwie kilkakrotnie, że przejechał się kawałek.
Stał przed nim potężny wałach, którego głównym przeznaczeniem było ciągnięcie cygańskiego wozu. Szeroki w zadzie jak armatnia laweta, solidnie zbudowany. Vetle uśmiechał się do niego niepewnie, a zwierzę spoglądało swoimi smutnymi oczyma, jakby zastanawiając się, co się teraz stanie. Nad wielkimi kopytami rumaka sterczały kępy włosia, a płowy ogon został krótko przycięty.
Vetle był ujęty wyglądem potężnego zwierzęcia.
Koń widocznie wyczuwał jego sympatię, bo cierpliwie czekał, aż chłopiec wdrapie się na niego. Z uczuciem, że siedzi okrakiem na szczycie góry, Vetle delikatnie popchnął swojego wierzchowca.
Działało! Jechał! Tamci dwaj byli już daleko, zjeżdżali po zboczu. Vetle zawołał za nimi:
– Jeśli jest tak, jak myślę, to one są w drodze z powrotem do Silvio-de-los-muertos. I do zamku za wsią.
Kiwali głowami, że rozumieją.
W duszy Vetlego wszystko się burzyło. Wszystko w nim protestowało przeciw ponownej wyprawie do tych piekielnych miejsc, które niedawno opuścił. Mimo woli wstrzymał konia.
– Co się stało? – pytali Cyganie.
– Nie mogę tam jechać. Złożyłem świętą przysięgę, że już nigdy więcej noga moja nie postanie w tych strasznych miejscach. Nie jestem w stanie!
– Ale, drogi chłopcze, dziewczęta są w drodze nie dłużej niż godzinę. One idą piechotą, a my mamy konie. Dogonimy je niebawem daleko przed zamkiem.
– Mam nadzieję. Mam szczerą nadzieję, że tak będzie!
– Czy jednak nie mógłbyś nam wyjaśnić nieco dokładniej, dlaczego sądzisz, że one pójdą właśnie tam? A poza tym, wziąłeś zapałki?
– Oczywiście. Nie popełniam dwa razy tego samego błędu.
Kiedy jechali, jeden obok drugiego, przez rozległą równinę, Vetle próbował im opowiedzieć o Tengelu Złym i jego licznych sługach. Ku najwyższemu zaskoczeniu chłopca Cyganie przyjmowali opowieść bez powątpiewania. Ale też Cyganie to lud bliski naturze, czczą wielu mistycznych bohaterów, wierzą w magię i gusła. Stwierdził, że może mówić bez skrępowania i opowiadać wszystko, co niezbędne, by mogli zrozumieć obecną sytuację i wagę ostatnich wydarzeń.
Przyjmowali wszystko bez zastrzeżeń.
– Teraz rozumiemy twój niepokój – powiedział w końcu jeden z nich. – Ale nie martw się. Wkrótce odnajdziemy dziewczyny.
– One są prawdopodobnie niebezpieczne – ostrzegał. – Znajdują się pod jego kontrolą, a nie wiemy, co on może im kazać robić.
– Rozumiemy zagrożenie. Ale ja mam przy sobie podobiznę mojego bohatera, więc nic mi nie grozi – rzekł drugi spokojnie.
Ach, Boże, pomyślał Vetle. Co ci to da?
Biegnę po jej śladach, myślała. Trzeba jednak przyznać, że co jak co, ale biegać to ona umie! Jakby miała skrzydła!
Może i tak. Może uciekinierce ktoś pomaga?
Jakie to męczące tak biec w upale! Tylko od czasu do czasu dostrzegała przed sobą dziewczynę i to dodawało jej sił. Ale gorąco było mordercze, słońce prażyło niemiłosiernie prosto nad jej głową, jakby sobie upatrzyło właśnie ją i chciało spalić ją na węgiel.
Jeszcze trzeba minąć ten mały zagajnik, a potem otworzy się widok na…
Serce podskoczyło jej do gardła. Tam! Tam stoi ta złodziejka, która ukradła jej Vetlemu ów drogocenny skarb, ten idiotyczny papier, nad którym się tak rozczulał.
Boże, jak ona wygląda! Całkiem niepodobna do siebie. Uciekinierka wlepiła w nadchodzącą rozpalone jakimś fanatyzmem oczy, twarz wykrzywiała potworna stanowczość. Trzymała w ręku rozłożystą gałąź, chyba ciężką, ale zdawało się, że ona tego ciężaru nie czuje.
Widok był przerażający.
– Ty przeklęty mały szczurku! Ty złodziejko – wysyczała goniąca. – Naprawdę chcesz okraść mojego Vetle?
Tamta nie odpowiadała. Słychać było tylko jej świszczący oddech.
– Rzuć gałąź i oddaj mi papier!
W dalszym ciągu brak odpowiedzi. Dziewczyna sprawiała wrażenie odmienionej. W jakieś uparte, pełne nienawiści monstrum.
Pozostała przecież tylko młodą dziewczyną. Dzieckiem prawie! Nie mogła być niebezpieczna.
Cios spadł na bark i ramię. Zaatakowana zachwiała się, pociemniało jej w oczach, jak przez mgłę zobaczyła, że tamta odrzuciła gałąź i ucieka.
Odzyskała równowagę na tyle, by ruszyć w pogoń. Nie podda się za nic na świecie!
„Ona biegnie za tobą”.
„Wiem o tym, mój panie i mistrzu. Ale brak jej sił, ona naprawdę nie jest niebezpieczna”.
„Ona nie, ale za nią idzie ich więcej. Słyszę stukot końskich kopyt. Ukryj papier, jeśli cię dogonią. Nie może wpaść w ich ręce!”
„Będę w zamku przed nimi”.
„Tak. I musisz doprowadzić do tego, by nuty zostały odegrane! Och, jakże ja za tym tęsknię!”
„Polegaj na mnie, mistrzu! Nie wypuszczę z rąk tych nut tylko dlatego, że goni mnie jakaś smarkula. Dobiegnę do zamku!”
„O, tak. Biegnij. Biegnij, płyń na swoich lekkich stopach, siła moich myśli poniesie cię nad ziemią”.
„Ona mnie dogania”.
„W takim razie atakuj! Teraz!”
Uciekająca przystanęła i czekała na swoją prześladowczynię. W uniesionej ręce trzymała kamień. Tamta zauważyła ją zbyt późno.
Kamień trafił precyzyjnie. Prześladowczyni padła bez przytomności na ziemię.
„Teraz! Teraz jestem wolna, droga do celu stoi otworem”.
„Wspaniale, moja niewolnico! Sprawiłaś się wspaniale!”
Jeźdźcy poganiali swoje wierzchowce. Ziemia dudniła pod ciężkimi kopytami.
– Ktoś tam leży! Patrzcie!
– O, Boże, to przecież czerwona sukienka Juanity! Ona chyba nie jest…?
Zatrzymali się i zeskoczyli z koni. Vetle z niejakim trudem manewrował koniem, ale w końcu i on znalazł się na ziemi.
Tamci byli już przy dziewczynie i próbowali ją cucić.
– Uderzona w głowę – stwierdzili Cyganie.
– A tu leży zakrwawiony kamień! – zawołał Vetle. – Boże drogi, co z nią?
– Oddycha – uspokajali go.
– Rana nie wygląda na bardzo głęboką.
Juanita jęknęła i otworzyła oczy. Zaraz jednak zamknęła je znowu z bolesnym jękiem.
– Ona ma papier – szepnęła. – Ja chciałam…
– Wiemy, Juanito – zapewniał Vetle. – Byłaś bardzo dzielna.
Uśmiechnęła się słabo, lecz z dumą.
– Jestem lepsza od niej, co?
Vetle nie odpowiedział, zdawał sobie bowiem sprawę, że Esmeralda nie zrobiła tego z własnej woli.