Выбрать главу

Obaj z Cyganem związali Esmeraldzie nogi, a potem ręce. Psy im na to pozwalały, ale ani na moment nie spuszczały ślepi z dziewczyny, wciąż też trzymały ją łapami przy ziemi.

Vetle próbował do nich łagodnie przemawiać, ale szybciej kontakt ze zwierzętami nawiązał Cygan. Zdawało się, jakby mówił ich językiem, wsłuchiwały się, wyraźnie zainteresowane, w jego cichy, przyjazny głos. Ale też Cyganie, dzieci natury, nawykli do bliskiego kontaktu ze zwierzętami, nikt na przykład nie obchodzi się lepiej z końmi niż ten wędrowny lud.

Związali dziewczynę, choć nie bardzo wiedzieli, co począć dalej. Vetle zastanawiał się, czy nie odpłacić jej tą samą monetą i, strasząc psami, nie wymusić wyznania, gdzie ukryła papier.

Szybko jednak z tego zrezygnował. Widział strach dziewczyny przed psami, a przecież wiedział, że w tym potworze, którym teraz była, znajduje się mała, wylękniona dońa Esmeralda o długim i pięknym nazwisku, pozbawiona rodziców i nie ponosząca żadnej winy za swoje przepojone złem zachowanie.

– Mam pewien pomysł – rzekł cicho do Cygana. – To znaczy wiem, jak odnaleźć papier.

Esmeralda krzyknęła przejmująco, a w jej głosie słyszeli jakby echo innego krzyku. Psy natychmiast znowu dopadły do niej z ponurym warczeniem.

Vetle szukał w kieszeniach.

– Jeśli jeszcze to mam…

– Co takiego? – zapytał Cygan.

– Kawałeczek tego papieru… O, jest! Te psy mają znakomity węch.

Ukucnął przy głowie dziewczyny i wyciągnął papierek.

– Powąchaj, no… wąchaj – mówił do psów, ale one nie reagowały. Vetle wstał. – Myślę, że ty powinieneś im to kazać – zwrócił się do Cygana. – One ciebie słuchają.

Cygan zaczął przemawiać do zwierząt cichym, spokojnym głosem. Oczy Esmeraldy miotały skry, ale nie odważyła się nawet palcem ruszyć ani pisnąć.

Cygan podniósł się.

– To są niewiarygodnie mądre zwierzęta – powiedział. – Myślę, że przynajmniej jeden zrozumiał już, o co mi chodzi. Drugi będzie tymczasem pilnował Esmeraldy. Zobaczmy, jak nam pójdzie.

Zawołał na psy, które postąpiły dokładnie odwrotnie, niż przypuszczał. Ten, który miał pilnować Esmeraldy, zerwał się zadowolony i dumny, gotów podjąć trop. Drugi stał z paszczą rozdziawioną tak szeroko, że zasłaniał nią całą postać dziewczyny. Esmeralda leżała bez ruchu i tylko od czasu do czasu wstrząsał nią szloch.

– Szukaj, szukaj – mówił Vetle do dobermana po norwesku, bo przecież pies słucha tonacji głosu, a słowa komend są mu całkowicie obojętne. Podawał psu do wąchania strzęp papieru i pokazywał, w którą stronę powinni iść. Z powrotem ku wzgórzom.

– Niełatwo jest szukać papieru – mruczał, gdy pies nie od razu podjął trop. – Uff, zabierze nam to z pewnością mnóstwo czasu!

Cygan zaproponował zmianę.

– Zostań przy dziewczynie – powiedział. – A szukaniem my się zajmiemy. Rey i ja.

Zdążył już ochrzcić psa. Vetle wiedział, że rey to hiszpańskie określenie króla.

Nie bardzo wiedział, co robić. Nie chciał zostawić Esmeraldy własnemu losowi, ale też nie chciał, by Cygan gdzieś mu zniknął. Bo przecież papier mógł zostać wyrzucony już na początku drogi.

A może ona ma go nadal przy sobie?

Szczerze mówiąc, nie wierzył w to. Chyba rzeczywiście starała się zatrzymać nuty przy sobie, jak długo mogła, ale gdzie ukryła je potem? Na mokradłach? Tam nuty mogły zostać zamazane, a papier rozmoczyć się i podrzeć.

Mężczyzna i pies znajdowali się już daleko na drodze, pies z nosem przy ziemi. Tak, nietrudno było się zorientować, że to pies szkolony. Prawdopodobnie do tropienie ludzi zbiegłych z zamku. Niezbyt to przyjemna myśl.

Vetle wciąż stał niezdecydowany. Martwił się nie tylko z powodu Esmeraldy, lecz także z powodu psa. Nie wiadomo przecież, jakie będzie następne posunięcie Tengela Złego.

Esmeralda również czekała na rozkazy swego pana i mistrza, a pewnie także na jakąś pomoc z jego strony.

Nic takiego jednak nie nadchodziło, ani nowe rozkazy, ani pomoc.

Tengel Zły zbierał siły do ostatniego, śmiertelnego uderzenia. Jednak ogromne wysiłki, podejmowane w ostatnich dniach, poważnie nadwerężyły jego możliwości. Odczuwał zmęczenie, jakiego nigdy by nie zaznał, gdyby został obudzony we właściwy sposób.

Tyle spraw wymagało wciąż jego uwagi. Dziewczyna… Psy… Nigdy nie lubił psów. Paskudne stworzenia, które płaszczą się przed człowiekiem zupełnie obrzydliwie. Jeden pies tutaj i drugi z tamtym człowiekiem, który szuka papieru! To groźne! Chłopak… On też pilnuje tego papieru.

Zło, które przepełniało jego istotę, nie mogło przemienić się w zdolną do działania siłę, było zbyt rozproszone, on był za bardzo zmęczony. Nuty. Teraz najważniejsze są nuty. Gdzież one się podziały?

Tylko dziewczyna to wie, ale ona leży bez ruchu, bacznie obserwowana przez tego kundla.

Vetle krzyknął. Widział Cygana pochylonego nad psem, który zatrzymał się i wszystko wskazywało na to, że znalazł to, czego szukali. Chłopiec zostawił dziewczynę i pobiegł co sił w nogach do tamtych.

Cygan siedział w kucki na skraju drogi i rękami rozdrapywał ziemię. Nim Vetle dobiegł, wyciągnął triumfująco rękę. Trzymał w niej papier. Klepał psa po karku i głośno go chwalił, wyglądało na to, że zaprzyjaźnili się już na śmierć i życie. Pies chciał biec dalej, bawił się wesoło.

– To jest to! – wrzeszczał Vetle. – Dziękuję wam! Dziękuję!

On też głaskał psa, teraz już się go nie bał. Wszyscy trzej poszli z powrotem do Esmeraldy.

– Nie trać czasu – ostrzegał Cygan. – Spal to natychmiast! Gdzie masz zapałki?

Kiedy wyjął pudełko, Esmeralda krzyknęła przerażona. Pies trzymał ją jednak na miejscu, a i lejce nie pozwalały się ruszać.

Vetle czuł koło siebie jakieś głosy, jakby syk wściekłości w powietrzu, i arkusz nutowy wypadł mu z rąk.

Cygan natychmiast złapał papier, zanim wiatr, który nie wiadomo skąd się wziął, zdążył go unieść na mokradła.

– Rozpalaj ogień! Szybko!

Jakaś niewidzialna siła cisnęła Cygana na ziemię, ale Vetle zdołał przejąć papier. Miął go i ugniatał, próbując jednocześnie zapalić zapałkę, osłaniał płomień przed zawirowaniami wiatru i wreszcie jeden brzeg arkusza zaczął się tlić.

Powietrze przeszył krzyk tak rozdzierający, że mało im bębenki w uszach nie popękały. Cygan rzucił się na płonący papier, zanim wiatr zdążył go wyrwać Vetlemu z rąk, położył się na ziemi i gołymi dłońmi osłaniał płomień dopóty, dopóki z papieru nie została tylko kupka ciemnego popiołu.

– Twoje ręce – jęknął Vetle. – Nie poparzyłeś się?

– E, drobiazg, wszystko dobrze.

Wspólnie wdeptali popiół w ziemię, żeby już naprawdę nic nie zostało, i dopiero potem spojrzeli na Esmeraldę.

Leżała teraz skulona. Pies już ją zostawił i poszedł sobie.

Patrzyła na nich swoimi dziecinnymi oczyma niczego nie pojmując.

– Dlaczego ja tu leżę? – spytała żałośnie. – Jak się tu znalazłam? I dlaczego mnie związaliście?

– Ktoś cię porwał – wyjaśnił Vetle najłagodniej jak umiał i usiadł przy niej, żeby ją pocieszyć. – Teraz będziesz mogła wrócić do zamku, do twojego wuja. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Rozwiązał krępujące ją rzemienie i pomógł jej wstać.

Esmeralda przytuliła się do niego i płakała bezradnie.

– Niczego nie pamiętam. Spałam w cygańskim obozie i nagle znalazłam się tutaj. Dlaczego?

– Wszystko będzie dobrze, Esmeraldo. Zostałaś ogłuszona i przez cały czas byłaś nieprzytomna. Potwór cię ukradł, ale my pojechaliśmy za nim i uratowaliśmy cię.

Nie musiał dokładnie tłumaczyć, jak to było z tym potworem i o kogo to naprawdę chodzi. Esmeralda może sobie na ten temat myśleć, co chce.