Выбрать главу

– Chodź, Esmeraldo. Teraz odwieziemy cię do domu. Do zamku, bo pewnie tam chciałabyś wrócić, prawda?

– Tak – szlochała. – Już nigdy więcej nie chcę stamtąd wychodzić na ten głupi świat!

ROZDZIAŁ XI

Zrobiłem to! Udało mi się! myślał Vetle, dyszący ciężko ze zmęczenia, ale bardzo zadowolony. Potrafiłem wykonać takie trudne zadanie!

No, ale ten Tengel Zły, który uwolnił Esmeraldę? Pozwolił jej po prostu odejść, nie czyniąc żadnej szkody. Nie pojmuję, dlaczego tak zrobił. Vetle nie wiedział, że Tengel wyczerpał wszelkie rezerwy sił podczas ostatnich prób odzyskania papieru, zanim Vetle go zniszczy. Esmeralda stała mu się kompletnie obojętna, co by zresztą miał z nią teraz robić? Życzył sobie już tylko jednego: zapaść jak najgłębiej w swoją drzemkę, zbierać siły do nowego ataku i przestać myśleć o upokorzeniu, jakie go spotkało.

Teraz, na jakiś czas, Tengel nie będzie niebezpieczny.

Z największą niechęcią Vetle zdecydował się eskortować Esmeraldę do zamku. Gdyby mógł posłać tam dziewczynę z Cyganem, żeby samemu jak najprędzej wrócić do obozu, to tak by zrobił. Nie mógł jednak tak postąpić. Esmeralda ufała tylko jemu, a Vetle, mimo młodego wieku, zawsze starał się być dżentelmenem i opiekę nad dziewczyną uważał za swój obowiązek.

Cygan okazał się bardzo lojalny i ofiarował się, że będzie im towarzyszył. W dodatku psy ich nie opuszczały, biegały tam i z powrotem i dosłownie tańczyły naokoło koni.

Myśli Vetlego nieustannie krążyły wokół Tengela Złego. Dlaczego wybrał akurat Esmeraldę na swoją niewolnicę? Dlaczego nie jego samego?

Odpowiedź na to pytanie chyba znał. On, Vetle, miał potężnych opiekunów, tamten nawet nie patrzył w jego stronę. Ale mała, samotna Esmeralda?

Bywało już tak, że wybierał sobie na swoje narzędzia jakichś złych ludzi. No, nie zawsze, trzeba przyznać, kiedyś też i Heike znalazł się w jego szponach. Ale Heike urodził się jako jeden z przeklętych i nosił w sobie ukryte zło. Esmeralda była całkiem przypadkową osobą, która akurat znajdowała się w pobliżu. Niewinne dziecko. Może nie najsympatyczniejsze dziecko na świecie z tymi swoimi pańskimi fumami, ale przecież nie obciążone złem. Vetle jednak nigdy nie był tak rozgoryczony postępkiem swego złego przodka jak dzisiaj, kiedy spoglądał na to drobne stworzenie przed sobą na koniu. Biedne i szlochające, nie mające pojęcia, co się właściwie stało. Jak można coś takiego zrobić dziecku?

Nie musieli jechać aż do samego zamku. Gdy dotarli do tej, tak bardzo przez Vetlego znienawidzonej, wymarłej osady Silvio-de-los-muertos, zobaczyli jadący im na spotkanie powóz. Znajdował się w nim sam właściciel zamku, który wraz z woźnicą i damą do towarzystwa wyruszył na poszukiwanie zaginionej siostrzenicy.

Vetle rozejrzał się wokół. Psy zniknęły gdzieś pomiędzy zabudowaniami. Zdaje się, że nie przepadały za mieszkańcami zamku.

Ponura osada w jasnym słońcu wyglądała raczej tragicznie niż upiornie. Vetle przypomniał sobie noc rozjaśnioną księżycowym blaskiem oraz grobową kryptę i zadrżał.

Ludzie z zamku byli, oczywiście, uszczęśliwieni odnalezieniem Esmeraldy i domagali się wyjaśnień. Vetle rzekł pospiesznie:

– Dońa Esmeralda wytłumaczy państwu wszystko w domu. To są zbyt skomplikowane sprawy.

Chciał bowiem za wszelką cenę uniknąć opowiadania o tym, co on sam robił na zamku, oraz ujawniania, że Pancernik, który narobił tyle szkód, jest jego krewnym.

Don Miguel oświadczył lekko przygnębiony, że prawie cała jego służba została wymordowana, ale że wkrótce zatrudni sobie nowych podwładnych. Ów niesamowity potwór opuścił zamek równie nagle, jak się pojawił.

O, żeby pan wiedział, że to mnie, czy raczej papier, chciał dostać w swoje łapy, myślał Vetle. Głośno jednak nie wspomniał o tym ani słówkiem.

– Czy Vetle nie mógłby zamieszkać u nas w zamku? – prosiła dziewczyna, obejmując wuja za szyję.

Chłopiec pospieszył z wyjaśnieniami, że to absolutnie niemożliwe, bo on musi jak najszybciej wrócić do swego kraju i do domu.

Właściciel zamku uściskał kuzynkę.

– To prawdziwa mała czarownica – powiedział z pełnym czułości śmiechem. – To diablica! A jak ona pomiata służbą!

Dama do towarzystwa zacisnęła wargi. Prawdopodobnie najzupełniej zgadzała się z tą opinią. Tylko w jej oczach nie było tej miłości, co w oczach pana. Esmeralda prychnęła złośliwie, ale wyglądała na zadowoloną z siebie.

Vetle zaczynał się domyślać, dlaczego Tengel Zły wybrał właśnie ją. Poszukujące odpowiedniej osoby myśli Tengela często wyławiały złe elementy w duszach ludzi. Ci, którzy mieli wyraźne złe skłonności, silnie przyciągali jego uwagę.

Vetle otrzymał wilgotny pocałunek w usta od Esmeraldy, został gorąco wyściskany i już mieli się pożegnać, gdy zapytał:

– Proszę mi powiedzieć, don Miguel… Pan zna tutejszą okolicę… Te groby, tam, w osadzie… czy pan wie, kto został tam pochowany?

Pan na zamku łaskawie spojrzał w stronę ohydnej krypty, do której jakiś czas temu Esmeralda wepchnęła Vetlego. W świetle dnia grobowiec wyglądał jeszcze bardziej okropnie. Otwór ział ciemną pustką.

– A, tam… – odparł don Miguel. – Myślę, że wiele osób. Najważniejszy jest z pewnością pewien mój potężny przodek. To był wielki pan. Najlepiej znany z tego, że kazał powiesić nędznego buntownika.

– Silvio-de-los-muertos? „Silvia od umarłych”?

– Tak. Osada została tak nazwana od imienia tego rzezimieszka. A ludzie gadali, że właściciel zamku nie zaznał spokoju w swoim grobie. Ale to głupstwa! Buntowników należy karać! W przeciwnym razie nigdzie nie będzie porządku!

Vetle nie mógł się powstrzymać, żeby nie powiedzieć:

– Duch surowego właściciela zamku nadal pokutuje w krypcie. Dlatego pytałem, kogo tam pochowano.

Wszyscy popatrzyli na niego.

– Jestem bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o takie sprawy – wyjaśnił Vetle. – Zło, jakie w sobie nosił pański przodek, wciąż trwa w grobowcu. Negatywne prądy uderzyły we mnie, kiedy się tam zbliżyłem w nocy.

– A coś ty tam robił w nocy?

– Uciekałem przed potworem.

Wyznanie było takie szczere, że pan zamku przyjął je bez zastrzeżeń. Esmeralda wyjaśni resztę, pomyślał Vetle i pożegnał się.

W końcu mógł definitywnie opuścić tę osadę, którą kiedyś spotkał taki tragiczny los.

Cygan ochrzcił psy Rey i Reina, król i królowa, a one nosiły te imiona z wielką godnością. Bardzo eleganckie zwierzęta, dzielne i szybkie, i potwornie niebezpieczne. Od razu uznały w towarzyszu Vetlego swego nowego pana.

Gdy tylko zamkowy powóz zniknął im z oczu, psy znowu do nich dołączyły i w drodze powrotnej grzbietami wzgórz towarzyszyły już jeźdźcom. Vetle cieszył się w ich imieniu. Teraz będzie im naprawdę dobrze, nie zdziczeją, nie będą się włóczyć po okolicy, gdzie w końcu ktoś by je powystrzelał.

U nowego pana czeka je spokojna przyszłość.

Po drodze Vetle spytał swego towarzysza:

– Kim właściwie jest Juanita? Bo przecież nie jedną z was?

Nie, to dziewczyna z Francji, którą matka nam sprzedała.

– Sprzedała?

– Tak, nie była w stanie sama zajmować się niemowlęciem. Albo nie chciała, nie wiem. Szkoda nam było dziecka, więc kupiliśmy ją i wychowaliśmy w taborze. Miała na imię Jeanne, ale zmieniliśmy je na łatwiejsze dla nas, Juanita.

Dla mnie trudne są oba, pomyślał Vetle. Litera „J” w każdym przypadku wymawiana jest inaczej, ale ani razu tak jak po norwesku. I tak, i tak mnie trudno to wymówić.

– Przywieźliśmy Juanitę z jednej z wypraw do Francji – wyjaśniał przyjaciel. – Od tamte? pory wszędzie z nami jeździła, ale teraz mamy z nią problemy.