– Teraz jest trochę dzika – powiedział wódz. – Ale ona się uspokoi. Będziesz miał z niej dobrą żonę.
Vetle przestał na chwilę oddychać.
– Żo…nę?
– Tak. To bardzo ładnie z twojej strony, że podjąłeś się odpowiedzialności.
– Ja nie wiem… czy dojdzie do tego… ja mam przecież dopiero czternaście lat. W tym wieku człowiek na ogół nie wie, co będzie robił jako dorosły.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Masz wszelkie możliwości, żeby stać się solidnym człowiekiem. A gdyby dzieci zaczęły się rodzić już w przyszłym roku…
– Dzieci? W przyszłym roku?
– No, tak to bywa, kiedy człowiek jest żonaty.
Vetle nie rozumiał niczego.
– Ja mam dopiero czternaście lat – powtórzył.
– Bardzo dobry wiek do żeniaczki. Wyglądasz na zdolnego do płodzenia dzieci. Liczyłeś się z tym chyba, kiedy brałeś Juanitę za żonę.
Vetlemu pociemniało w oczach, a jednocześnie ogarnęła go przemożna chęć, żeby wybuchnąć głośnym śmiechem. Że też wcześniej się tego nie domyślił! Podziwiał uroczystą ceremonię! A nawet przez myśl mu nie przeszło, że to zaślubiny! Nie było przecież kapłana, nie było… Głupi Vetle! Zapomniał, że to całkiem obcy naród… obca rasa.
O Boże, jakżesz on się z tego wygrzebie? Nie mógł protestować podczas uroczystości, to by obraziło gospodarzy. Musiał robić dobrą minę do złej gry.
Ale, z drugiej strony, to niesprawiedliwe! Nie wiedział przecież nic na temat zwyczajów i rytuałów cygańskich, nie rozumiał ich języka. A oni niczego mu nie wytłumaczyli, jakby zakładali, że zdaje sobie sprawę, o co w tym wszystkim chodzi.
Pojęcia nie miał, co się święci. Był naiwny i, szczerze mówiąc, okropnie głupi!
No, ale przecież nigdy by mu się nawet nie przyśniło, że ktoś będzie chciał połączyć węzłem małżeńskim dwoje czternastolatków!
Pragnął po prostu, żeby to wszystko się skończyło, żeby okazało się nieprawdą. Miał ochotę zachować się jak pies: Usiąść, unieść głowę i zawyć z rozpaczy.
Cyganie żegnali ich niezwykle serdecznie. Juanita również nie przestawała machać zebranym. Vetle wykonał kilka niemrawych ruchów dłonią, po czym nareszcie opuścili obóz.
Moja żona, myślał Vetle, spoglądając spod oka na szczupłe plecy Juanity. Dziewczyna biegła parę kroków przed nim i dosłownie tańczyła z radości.
Jemu zaś zbierało się na wymioty. Jeśli chodzi o sprawy romantyczne, to wciąż był jeszcze dzieckiem. Wciąż znajdował się w tym stadium, w którym chłopcy uważają, że dziewczyny to najgłupsze istoty na świecie i że zadawanie się z nimi to… Ech!
I oto ożenił się z jedną z nich. Kompletny idiotyzm!
Ale niech no tylko odejdą dostatecznie daleko ad obozu, to już on otworzy jej oczy. Oboje są przecież Europejczykami i oboje wiedzą, że taka ceremonia zaślubin przeprowadzona przez Cyganów nie ma żadnego znaczenia. Jest po prostu nieważna! Nie zostali zaślubieni przez kapłana, nie złożyli przysięgi, nie…
Nie, no, rzecz jasna, całe to małżeństwo jest nieważne!
W nieco lepszym nastroju ruszył w dalszą drogę.
Juanita z pewnością da się przekonać. Niech no tylko dziewczyna znajdzie się w tej swojej Francji, to już nie będzie z nią kłopotu. Prawdopodobnie zgodziła się na całą maskaradę tylko po to, by opiekunowie pozwolili jej opuścić obóz.
Nie rozumiał tylko, dlaczego w tym celu tak koniecznie musiała wyjść za mąż.
Ostatecznie postanowił ją zapytać:
– Czy nie wystarczyło, że zgodziłem się zabrać cię do Francji? Trzeba się było jeszcze tak spieszyć z żeniaczką? – wycedził ze złością przez zęby.
Juanita przystanęła.
Teraz potwierdzi, że zgodziła się na ceremonię zaślubin tylko po to, by wyrwać się z obozu, pomyślał.
Ale nie!
– Och, drogi Vetle! – wykrzyknęła, szeroko otwierając oczy. – Wspólna podróż bez ślubu byłaby nieprzyzwoita!
– Przecież jesteśmy jeszcze dziećmi!
– Nic podobnego!
– No, może ty nie. Ale ty chyba nie masz prawa mówić o przyzwoitości, ty, która chciałaś proponować mężczyznom swoje usługi i…
– Co? Chyba w to nie uwierzyłeś? Ja chciałam tylko zwrócić twoją uwagę! Nie ma równie moralnego ludu jak Cyganie. Niezamężna dziewczyna, która by poszła do łóżka z mężczyzną, zostałaby wyrzucona z taboru! Nigdy w życiu nie dostałabym pozwolenia na podróż z tobą, gdybyśmy nie byli małżeństwem. Myślałam, że ty o tym wiesz, głuptasie!
Vetle poweselał.
– Więc uważasz, że to wszystko było jedynie pro forma? I że wcale nie potrzebujemy… zachowywać się jak małżeństwo?
– Tego nie powiedziałam – odparła potrząsając głową.
Świat znowu spochmurniał przed oczyma Vetlego. Dalej szli bez słowa, obrażeni, naburmuszeni.
O, niech to diabli! Jak on się zdała wykaraskać z tego bigosu?
ROZDZIAŁ XII
Żadne niebezpieczeństwa nie zagrażały już Vetlemu. To dziwne uczucie iść tak spokojnie i nie oglądać się co chwila ukradkiem, żeby sprawdzić, czy z tyłu nie czają się jakieś potwory.
Mimo wszystko uważał, że ten kłopot, jakiego teraz sobie napytał, jest w pewnym sensie jeszcze gorszy.
Nie mógł krzyczeć na Juanitę, a przecież to ona wplątała go w coś, czego sobie absolutnie nie życzył.
Pierwszego dnia szła obrażona i nie odzywała się do niego ani słowem. Miał nadzieję, że taka zimna wojna potrwa aż do czasu, gdy będzie mógł gdzieś dziewczynę zostawić.
Vetle się jednak pomylił. Juanita nie była obrażona. Czuła się po prostu śmiertelnie dotknięta i z największym trudem powstrzymywała łzy.
Dlatego milczała. Nie dowierzała swemu głosowi, bała się, że ledwie otworzy usta, natychmiast wybuchnie płaczem.
Vetle był jeszcze dzieckiem, ale ona już nie. Zakochała się w tym chłopcu zaraz pierwszego wieczora, kiedy przyszedł do cygańskiego obozu. To prawda, że Vetle nie był wysoki, ale na to nie zwracała uwagi. Miał takie gorące, promienne, błękitne oczy i taki cudowny uśmiech, że zrobiłaby wszystko, byleby tylko widzieć, jak Vetle się śmieje, i wiedzieć, że śmieje się właśnie do niej.
Ale on był dość oszczędny, jeśli chodzi o uśmiechy.
Zawiedziona, stawała się agresywna i szorstka w obejściu, zachowywała się głupio, wszystko po to, by zwrócić na siebie jego uwagę. A to akurat metoda najgorsza z możliwych.
Teraz zaś Vetle w ogóle nie chce mieć z nią do czynienia. Dusza Juanity łkała żałośnie.
Pod wieczór, zmęczeni, zatrzymali się w niewielkim gaju oliwnym. Krajobraz tu był piękny, pełen spokoju, pomarańczowoczerwone zachodzące słońce zabarwiało ciepłym blaskiem bielejące w oddali wsie i pola na bezkresnych przestrzeniach Andaluzji.
Siedzieli na wysuszonej ziemi pomiędzy drogą a zagajnikiem wśród dziwnych, przypominających osty roślin, o których Vetle nigdy nawet nie słyszał. Cała powykrzywiana płożąca roślina była raczej niebieska niż zielona, mdła w kolorze, niemal przezroczysta. Bardzo ładna, ale usiąść na ziemi porośniętej czymś takim nie można.
Juanita wyjęła koszyk z prowiantem. Przez całą drogę wymienili ledwie parę słów, ale teraz Vetle czuł, że powinien przerwać milczenie. Nie mogą tego ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza że przecież czeka ich jeszcze wiele dni drogi, nim dotrą do rodzinnych stron Juanity.
– Jutro dojdziemy do linii kolejowej – oświadczył grubym, męskim głosem. W każdym razie miało to brzmieć po męsku, w gruncie rzeczy jednak głos mu skrzypiał jak zardzewiały zamek, raz niski, to znowu skrzekliwy.
– Świetnie – odparła dziewczyna krótko. – Bo twoje towarzystwo jest śmiertelnie nudne.
Vetle poczuł się głęboko dotknięty.