Выбрать главу

Nagle odpychające oblicze się rozjaśniło. Jeśli w ogóle w związku z nim można mówić o jasności.

Przecież ma jednego! Niewolnika, wiernego pomocnika!

Kogoś, o kim Ludzie Lodu nie mają pojęcia.

Nie ma się czym tak bardzo przejmować! Jest przecież wielu myślących tak jak on, jego czeladników, nie zamierzał się jeszcze nimi posługiwać… Choć może jednak powinien? Gdyby się to okazało konieczne, gdyby miał kłopoty z poruszaniem się tak, jak by chciał. Zobaczy później.

Czas mijał. Na zewnątrz zapadła już noc. Groty stały puste.

Z niewiarygodnym wysiłkiem zdołał wreszcie stanąć na nogi i nieskończenie wolno posuwał się ku wyjściu z jaskini.

Och, szło to tak irytująco powoli, a myślenie było dręczącym wysiłkiem!

Gęste tumany cuchnącego pyłu, jakie wzbijał na swojej drodze, przesłaniały mu widok.

Ale noc była jego porą, wtedy miał dość sił, by działać…

Stanął pod skalnym sklepieniem. Wysoko w stropie majaczył otwór. W grotach panowały, rzecz jasna, smoliście czarne ciemności, lecz wzrok Tengela do tego przywykł. To ten sam otwór, który trzej grotołazi i ich przewodnik widzieli niedawno w dole i który sprawił, że zawrócili.

Znajdowało się to tak blisko legowiska Tengela Złego, że musieli swoją śmiałość przypłacić życiem.

Nieduża, obrzydliwa istota, szarożółta ze starości i zła, którym była przeniknięta, rozglądała się wokół i starała ocenić swoje siły.

Nie były zbyt wielkie, Tengel musiał to przyznać, choć przyprawiało go to o wściekłość. A czy siła jego myśli poradzi sobie z zadaniem?

Ta siła, którą otrzymał, gdy dotarł do ciemnego źródła zła… siła nocy i ciemności.

Ukucnął i starał się skupić. Jeśli teraz mu się nie uda, to wszystko przepadło. To jego ostatnia szansa.

Jak sęp, który chce poderwać się nad ziemię, Tengel Zły wzleciał niezdarnie i niepewnie ku otworowi w stropie jaskini. Jego niegdyś czarna peleryna, teraz szara od kurzu, powiewała u ramion, wokół przypominających szpony dłoni i pomagała mu utrzymać się w górze, ohydny, cuchnący pył wypełnił grotę, lecz pokraka zdołała się dostać do otworu. Wyciągała swoją cienką, pomarszczoną szyję, kręciła nią, w końcu znalazła się w otworze. Z uczuciem triumfu i przepełniony pragnieniem zemsty, Tengel Zły wylądował w górnym korytarzu, tam gdzie niedawno zostali zatrzymani czterej wędrowcy.

Żebyż tylko nogi pod nim chciały poruszać się nieco szybciej! Członki jednak nie słuchały go tak, jak by sobie tego życzył; zirytowany i niecierpliwy wlókł się wąskim przejściem. Dotarł nareszcie do otworu, który przewodnik zabarykadował i opatrzył szyldem. Tengel Zły wściekłym ruchem usunął to wszystko, musiał potem stać długo i ciężko oddychał, bo wysiłek bardzo dał mu się we znaki.

Niech to diabli porwą, na jak niewiele go stać! Niech diabli porwą tego głupka, który nie potrafił do końca odegrać sygnału! Powinien był zdechnąć, zanim zaczął grać! To zbyt okrutne działanie, mogło się źle skończyć dla Tengela! Tamten musi umrzeć. Ale najpierw musi odegrać sygnał do końca!

Tengel doszedł do siebie po wysiłku. Mógł znowu ruszyć dalej. Oczy wypatrywały w ciemności, nos węszył, poszukując zapachu nocy, tamtędy… Tamtą drogą należy podążać!

Co oni zrobili z jego górą? Co to wszystko znaczy? Wszędzie ślady ludzkiej obecności?

A, co tam! Cóż go teraz obchodzi ta grota? Musi wyjść na zewnątrz, za drzwiami czeka swoboda…

No! Nareszcie, po wielu, wielu krokach na sztywnych nogach, zobaczył przed sobą słabe światełko. Ruszył w tamtą stronę.

Kiedy już nareszcie wyjdzie na zewnątrz, będzie musiał ukryć swoją prawdziwą naturę, żeby nikt się nie domyślił, kim on w istocie jest. Nikt nie może tego wiedzieć! To naprawdę ważne.

No, i oto… No, i oto wyszedł!

Niebo. Gwiazdy.

Po sześciuset i dziewiętnastu latach Tengel Zły znalazł się znowu na świecie, który zamierzał opanować.

On już przecież do niego należy. Władza nad ludzkością to jedna z tych obietnic, jakie otrzymał w pobliżu źródła zła.

Drugą było życie wieczne.

ROZDZIAŁ II

Wyszli z Belgradu i zmierzali do miasta Sarajewo.

Grupa zbuntowanych młodych ludzi, przeważnie studentów. Należeli do nacjonalistycznej organizacji Młoda Bośnia, tajnego związku, który stawiał sobie za cel walkę z Austro-Węgrami i zrzucenie panowania monarchii nad ich ojczyzną. Owa niewielka grupa terrorystyczna, która zmierzała teraz do Sarajewa, prowadziła samodzielną działalność i przybrała nazwę „Czarna Ręka”. Jednym z jej członków był dwudziestoletni student z Bośni Gawriło Princip. Nazwisko jego miało przejść do historii.

Od dawna na świecie narastało napięcie. W tej części Europy wydarzenia następowały szybko po sobie. W roku 1908 Austro-Węgry zaanektowały Bośnię i Hercegowinę, gdzie liczną grupę etniczną stanowili Serbowie. Jednocześnie Niemcy ogłosili się obrońcami Turcji. Rosja z coraz większym niepokojem przyglądała się inicjatywom niemieckim, zaś Anglicy bali się o swój Kanał Sueski i o drogę do Indii. W Wiedniu polityków nie opuszczała obawa przed nadmiernym wzrostem znaczenia Serbów, którzy cieszyli się poparciem Rosji, a w dodatku bardzo wielu południowych Słowian szukało schronienia w Serbii oraz Bośni i Hercegowinie.

Nastrój był dosłownie wybuchowy.

Grupa zwana „Czarną Ręką” zmierzała do starej stolicy Bośni, Sarajewa, tuż przy granicy serbskiej. Spiskowcy wybrali się tam z powodu uroczystej wizyty austro-węgierskiego następcy tronu. Szli wiedzeni nienawiścią i po to, by zobaczyć, czy nie da się „czegoś zrobić”.

Ich celem było połączenie wszystkich Serbów w jednym państwie narodowym. Cele arcyksięcia Franciszka Ferdynanda były dokładnie odwrotne. W tej części kontynentu wszystko powinno się znaleźć pod panowaniem Austro-Węgier, uważał arcyksiążę.

Przywódcą Młodej Bośni był serbski oficer sztabowy i cała organizacja miała powiązania z armią serbską. Ów przywódca wyposażył „Czarną Rękę” w broń; otrzymali bomby, karabiny, pistolety, bowiem – choć utrzymywano to w głębokiej tajemnicy – w najwyższych kręgach Serbii i Bośni popierano idee terrorystów. Tylko o takich sprawach głośno się nie mówi.

Sami członkowie grupy cechowali się bardziej fanatyzmem niż jasnością myśli. Ich plany w zasadzie nie sięgały poza przekonanie, że trzeba nienawidzić i że należałoby „coś zrobić”. Żadna koncepcja działania jeszcze nie powstała. Byli ekspertami w dziedzinie nienawiści, ale nie znali nawet z grubsza wszystkich okoliczności związanych z wizytą królewskiej pary.

Dopiero teraz, po drodze, mieli opracować jakiś plan.

Rozłożyli się na nocleg w tę ciepłą czerwcową noc na stoku góry pod gołym niebem. Świat trwał w całkowitym spokoju, ani jeden podmuch wiatru nie mącił ciszy. W sercach ludzi narastał gniew i żal nad ojczystym krajem, cierpiącym pod obcą przemocą.

Członkowie małej grupy terrorystycznej „Czarna Ręka” nie zdawali sobie sprawy z tego, jak dalece ich wędrówka do Sarajewa jest popierana przez macierzystą organizację, Młodą Bośnię. Jedynie duchowo, rzecz jasna. Bo chociaż wspierano garstkę fanatyków, to zarazem bardzo się wystrzegano jakichkolwiek kontaktów w obawie, by Młoda Bośnia nie została zamieszana w wydarzenia, jakie mogą towarzyszyć wizycie arcyksięcia.

„Czarna Ręka” widziała we Franciszku Ferdynandzie jednego z największych wrogów Słowian. W ogóle arcyksiążę nie był postrzegany jako człowiek szczególnie pociągający, uważano, że jest leniwy i zarozumiały, terroryści nie mieli zatem wyrzutów sumienia, kiedy snuli najbardziej szalone plany.

Wszystko to jednak były jedynie niesprecyzowane pomysły. Jeszcze do niczego więcej nie dojrzeli. plany mieli niejasne, zmieniali je co chwila, ich gniew nieustannie narastał, nasilała się też potrzeba działania.