– Ty też nie byłaś specjalnie zabawna – odciął się złośliwie. – A poza tym, to kto się napraszał? Nie, wybacz, nie będziemy więcej o tym mówić. Od tej chwili będę wyłącznie sympatyczny – obiecał tak przygnębiony, że zabrzmiało to po prostu komicznie.
Dziewczyna popatrzyła na niego spod oka, jakby chciała się przekonać, o co mu tak naprawdę chodzi. Potem odsunęła się na bok i wyjęła małe lustereczko. Przyglądała się swojemu odbiciu niezbyt zadowolona.
– Wyglądam okropnie – westchnęła.
Vetle zaprotestował z galanterią:
– Gdybym był chociaż w połowie taki ładny jak ty, to…
– W połowie taki ładny to chyba jesteś – warknęła.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem wybuchnął śmiechem.
Dziewczyna ma poczucie humoru, nie da się ukryć!
Bariery zostały przełamane i zjedli posiłek w milczeniu, ale i z poczuciem wspólnoty. Vetle jednak zachowywał pewną rezerwę, nie chciał bowiem, żeby dziewczyna coś sobie zaczęła wyobrażać.
– Podjąłem się odpowiedzialności za ciebie, dopóki nie dotrzemy do miasta twojej matki – sprecyzował swoje zobowiązania.
– A masz pieniądze na bilety? – spytała zaczepnie.
– Na razie mi nie brakuje – odparł ze spokojem. – Niewiele wydałem z sumy, którą dał mi grand, a poza tym dostałem przecież nagrodę od don Miguela.
– Ja poradzę sobie sama – rzekła Juanita.
Patrzył na nią zaskoczony.
– Masz pieniądze? Nic o tym nie wiedziałem.
– Nie miałam, kiedy opuszczaliśmy obóz. Bo przecież to ty powinieneś się mną opiekować – syknęła jadowicie. – Ale skoro z tą opieką coś nie bardzo, to musiałam się postarać.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Żebrałaś u Cyganów?
– Nie musiałam. Człowiek umie sobie przecież radzić w życiu!
Pokazała mu plik banknotów.
– Jak widzisz, mam bardzo zręczne palce. Wykorzystałam to we wsi, którą dopiero co mijaliśmy. Tam, gdzie kupowaliśmy dla ciebie nowe sandały.
Vetle poczuł, że robi mu się gorąco.
– Ukradłaś?
– O, ukradłaś, ukradłaś… – Potrząsała trochę niepewnie głową. – Trzeba jakoś żyć.
Vetle długo siedział oniemiały.
– Czy Cyganie tak właśnie zdobywają środki do życia? Mój Boże, a ja zostawiłem tam Sebastiana i Domenica…
– Nie, nie! – zaprotestowała gwałtownie, machając rękami. – Cyganie nic nie wiedzą o moim zachowaniu. Oni są bardzo surowi, jeśli o to chodzi! Ale wiesz, ja tam nie miałam rodziców ani nikogo bliskiego. Mieszkałam tylko u nich. Musiałam sama o sobie myśleć.
– Kłamiesz!
– Nic podobnego! – rzuciła się na niego z pięściami.
Vetle był tak zaskoczony, że nie bronił się, upadł po prostu na ziemię. Juanita tłukła go, gdzie popadło, raz po raz otwartą dłonią biła po twarzy i wykrzykiwała przy tym długie przekleństwa.
– Myślałam, że będziesz się cieszył, że zdobyłam pieniądze!
Dawała ujście całej swojej agresji i rozczarowaniu tym, że Vetle jej nie chce.
Powoli Vetle zdobywał przewagę, w końcu przewrócił ją na ziemię i próbował jakoś uspokoić.
– Czy nie pojmujesz, że nie chcę podróżować ze złodziejką? Nie cierpię nieuczciwości i jeżeli natychmiast nie oddasz tych pieniędzy, to…
Nagle zauważył, że Juanita leży całkiem spokojnie i patrzy na niego z uwielbieniem w oczach.
– Jesteś silniejszy ode mnie! – szepnęła zachwycona. – O, jak ja cię kocham!
Zaskoczony tą uległością wstał i odwrócił się od niej plecami. Juanita podniosła się pokornie.
Pieniądze zgodziła się oddać. Wiedziała, że w przeciwnym razie sprawy pomiędzy nią i chłopcem się nie ułożą.
W drodze powrotnej do wsi Vetle powiedział ze złością:
– Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego oni chcieli się ciebie pozbyć. Bo przecież oni tacy nie są.
– Ech, wręcz przeciwnie, oni są bardzo czuli na punkcie uczciwości. Władze zawsze uważnie nas obserwują i jeśli tylko zdarzy się w okolicy jakaś kradzież czy coś w tym rodzaju, to zawsze jest na Cyganów. Ale ja uważam, że takie kuszenie losu jest zabawne – zakończyła wesoło.
– To nie jest kuszenie losu, to przestępstwo – powiedział Vetle tonem, który nawet on sam uznał za nazbyt moralizatorski. Ale przecież musiał nauczyć tę dziewczynę właściwego zachowania.
Chociaż… jeśli Cyganom nie udało się to w ciągu czternastu lat, to jak on mógłby dokonać czegoś takiego w ciągu kilku dni?
Bo później się jej pozbędzie.
Cóż za niebiańskie szczęście!
Udało mu się jakoś wmówić sklepikarzowi, skąd ma te pieniądze. Powiedział, że znaleźli je przed sklepem, prawdopodobnie złodziej je zgubił. Dostał nawet znaleźne, które później oddał czekającej za wsią Juanicie. Na otarcie łez.
– Juanito, zastanawiałem się nad twoim imieniem – powiedział później, kiedy znowu ruszyli w dalszą drogę. – Nie umiem go właściwie wymawiać, ani w hiszpańskiej, ani we francuskiej wersji. Wciąż się ze mnie śmiejesz.
– O, bo uważam, że jesteś taki słodki – zachichotała.
Vetle zagryzł wargi.
– Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym zmienił ci imię i nazywał cię Hanna?
Zachichotała jeszcze głośniej. Akurat tej formy ona nie była w stanie wymówić.
– Hchanna? A cóż to za imię?
– Takie samo jak Juanita albo Jeanne. Tylko dla mnie łatwiejsze. Mogę się tak do ciebie zwracać?
Wzruszyła ramionami.
– Proszę bardzo, skoro cię to bawi.
– Długo to przecież nie potrwa. Niedługo zajmie się tobą rodzina, a ja pojadę dalej.
Juanita skrzywiła się boleśnie, ale nie powiedziała nic. Pomyślała sobie za to tak źle o Vetlem, że powinien dziękować Bogu, iż nie umie czytać w myślach.
Trzeciej nocy Juanita zaczęła uwodzić swego tak zwanego męża.
Byli już we Francji, pokonali większą część drogi i zbliżali się do rodzinnych stron dziewczyny. Juanita była przerażona zniszczeniami, których widzieli coraz więcej, w miarę zbliżania się do terenów przyfrontowych. Co prawda nie wyzbyła się całkowicie optymizmu, ale wchodziła do każdego kościoła, jaki mijali, żeby się pomodlić.
Pieniądze prawie się skończyły i Vetle bardzo się tym martwił. Gdyby był sam, radziłby sobie znakomicie, ale musiał kupować po dwa bilety kolejowe zamiast jednego, a to istotna różnica.
W końcu nie stać ich już było na opłacanie noclegów. Ostatnią noc spędzili w pociągu, siedzieli oparci a siebie i drzemali niespokojnie przez kilka godzin. Człowiek nie budzi się po czymś takim specjalnie wypoczęty.
Dalej jechać nie mogli, rodzinne miasteczko Juanity leżało w bok od linii kolejowej i kilkadziesiąt kilometrów trzeba było przebyć piechotą.
Szli w niezłych nastrojach, śmiali się często z komicznych sytuacji w tym wędrownym życiu, wciąż mieli sobie wiele do opowiedzenia i czas im się nie dłużył.
Choć, oczywiście, Vetle często się na Juanitę złościł. Przede wszystkim z powodu całkowitego braku poczucia moralności. Dlatego że nie istniała dla niej różnica pomiędzy tym, co twoje, a co moje, co się robi, a czego się nie robi, jak należy postępować wobec innych, żeby ludzie nie musieli wzywać policji, albo że nie kopie się przekupki w tyłek. Kiedyś, gdy wspomniał, że wkrótce pieniądze się skończą, zaczęła rzucać takie zachęcające spojrzenia pewnemu dobrze sytuowanemu starszemu panu, że Vetle musiał ją czym prędzej odciągnąć na bok. Juanita była po prostu dzieckiem natury. Nigdy przedtem nikogo takiego nie spotkał.
I oto nastała ich ostatnia noc, jutro rano będą w rodzinnym miasteczku dziewczyny.
W powietrzu wyczuwało się jesień i noce stały chłodne, nie można było spać pod gołym niebem. Znajdowali się wiele dziesiątków kilometrów na północ od słonecznej Hiszpanii. A na nocleg w gospodzie nie mieli pieniędzy.