Wstał, ale Hanna uczepiła się jego ramienia.
– Bądź taki dobry, proszę cię, bądź dobry, nie zostawiaj mnie! – prosiła. – Nigdy więcej już czegoś takiego nie zrobię, ale nie odchodź ode mnie.
Vetle zdenerwowany usiadł na posłaniu.
– To się już nigdy więcej nie może powtórzyć, zapamiętaj sobie. Ja od tego dostaję mdłości, nie cierpię tego. Obiecujesz, że zostawisz mnie w spokoju?
Hanna wykonywała mnóstwo tajemniczych gestów i wykrzykiwała:
– Słowo honoru, niech trupem padnę, jeśli jeszcze kiedyś mi się to przytrafi, przysięgam, że nie!
Vetle kiwał głową.
– No, to znakomicie! Ale, teraz myślę, że mimo wszystko pójdę spać do kościoła po drugiej stronie ulicy. Ty zostaniesz tutaj. Zobaczymy się wcześnie rano.
Skoczyła za nim.
– Nie! Ja nie mogę zostać sama. Pójdę z tobą, ale każde będzie spać w innej części kościoła.
– Jak chcesz.
Przecięli ulicę, a potem każde znalazło sobie jakieś miejsce w dużym, pustym kościele. Marmurowa podłoga była zimna, ale Vetle przyjmował ten chłód z wdzięcznością.
Ku jego wielkiemu, potwornemu zażenowaniu przygoda z Hanną skończyła się dla niego okropną erekcją. To właśnie to go obudziło i to dlatego taki był wściekły na dziewczynę.
Następnego dnia zbliżali się do rodzinnego miasteczka Hanny.
Zewsząd wykrzywiało się do nich okrutne oblicze wojny. Te tereny Niemcy zdobywali i ponownie tracili, dopóki sytuacja nie rozstrzygnęła się na froncie zachodnim, niedaleko stąd.
Zburzone wsie i miasteczka, głodujący ludzie, bezdomni, pozbawieni jakiejkolwiek pomocy. Zryte pociskami pola, zanieczyszczone rzeki i jeziora.
Vetle nie był w stanie pojąć, dlaczego te wszystkie bezsensowne rzeczy musiały się wydarzyć, i ten brak zrozumienia podzielało dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludności świata. Jeden procent, który był innego zdania, to ludzie posiadający władzę, zakochani w walce, podziwiający heroizm.
Hanna i on wiele tego dnia nie rozmawiali. Nastrój panował między nimi nieszczególny, Hanna z przerażeniem oglądała wojenne zniszczenia.
Ostatnio coraz częściej widywali zakonnice, przemykające od domu do domu, z koszykami w rękach, widzieli, że rozdają jedzenie i pocieszają bezdomnych.
– Przynajmniej one wykonują jakąś pożyteczną pracę – powiedział poprzedniego dnia Vetle.
Hanna roześmiała się z pewną goryczą.
– Ja często myślałam, że życie mniszki byłoby dla mnie najbardziej odpowiednie. Bo jakoś nie wygląda na to, że jest dla mnie jakieś miejsce na świecie.
Vetle popatrzył na nią spod oka.
– Naprawdę, chciałabyś zostać mniszką? To sprawa twojej wiary, czy raczej ucieczka przed życiem?
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę.
– Tak – powiedziała w końcu. – Naprawdę mogłabym wstąpić do zakonu.
Ale to było wczoraj. Dzisiaj nie rozmawiali ze sobą.
Raz przechodzili koło żeńskiego klasztoru. Gdzieniegdzie mury nosiły ślady strzelaniny, ale były solidne i klasztor zachował się w niezłym stanie. Zakonnice wychodziły właśnie na swoją codzienną służbę, zaopatrzone w pełne jedzenia koszyki.
Wczesnym popołudniem doszli nareszcie do rodzinnego miasteczka Hanny.
Vetle zauważył, że dziewczyna jest bardzo zdenerwowana. I oczywiście miała powody. Jak też zostanie przyjęta?
Okazało się jednak, że o przyjęcie martwi się niepotrzebnie, bo im bardziej zbliżali się do miasteczka, tym szli wolniej, oniemiali, przerażeni.
Miejscowość była doszczętnie spalona. Z domów zostały jedynie ruiny.
– Dobry Boże – szeptał Vetle.
Hanna żegnała się znakiem krzyża.
Wśród ruin znajdowali się ludzie. Niektórzy rozpaczliwie starali się wznieść sobie przed zimą jakiś dach nad głową, prawdopodobnie na swoich dawnych posesjach. Vetle i Hanna widzieli pewną starszą parę, która stawiała coś w rodzaju szałasu. Pewnie ci ludzie czuli się zbyt starzy, by rozpoczynać życie w jakimś nowym miejscu.
Hanna nie mówiła w ogóle po francusku, Vetle posługiwał się tym językiem ledwo, ledwo. Znali jednak nazwisko matki dziewczyny, podeszli więc do pracujących staruszków, żeby zapytać.
Owszem, starsi państwo dobrze znali tę kobietę. Ale ona zmarła dziesięć lat temu.
– No, więc widzisz – powiedział Vetle. – Nie mogła cię odszukać, nawet gdyby chciała.
Słaba pociecha, widział to po oczach dziewczyny.
Zapytali jeszcze o ewentualnych krewnych.
Owszem, kobieta była mężatką i miała dwoje dzieci. Ale teraz zarówno mąż, jak i dzieci też już nie żyją. Przez wiele miesięcy trwał silny ostrzał artyleryjski miasteczka i większość mieszkańców zginęła.
Żadnych innych krewnych?
Nie.
Hanna wyszeptała kolejne pytanie. Vetle przetłumaczył:
– Czy kobieta kiedykolwiek opowiadała, że miała jeszcze jedno dziecko? Córkę?
Starzy spoglądali po sobie.
– Ale to było nieprawe dziecko!
Cóż za okropne wyrażenie! Nieprawe dziecko?
– Znaliście to dziecko?
Starzy wyglądali na zaszokowanych.
– Takiego dziecka się nie pokazuje, to by było nieprzyzwoite! Nie, nie widzieliśmy dziecka. Wiemy tylko, że udało jej się go jakoś pozbyć i że potem dobrze wyszła za mąż.
I Vetle, i Hanna byli tak przygnębieni odpowiedzią, że pożegnali się i poszli.
– Nie chciana – powiedziała Hanna dziwnie cieniutkim głosem, gdy odeszli na tyle daleko, że tamci nie mogli ich już słyszeć.
Vetle nie znajdował żadnej odpowiedzi. Prawdą bowiem było i to, że on też jej nie chciał.
Podczas podróży Vetle dużo rozmyślał. Choć optymistycznie wyobrażał sobie, że krewni Hanny zechcą się nią zaopiekować, to przecież od czasu do czasu pojawiała się wątpliwość… A nuż nie zechcą tego zrobić? Wtedy zostanie z nią i nie będzie wiedział, co począć. No i tak się właśnie stało…
Jedyne, co teraz wiedział na pewno, to to, że w żadnym razie nie chce zabrać jej ze sobą do Norwegii. Wiedział, że różni członkowie Ludzi Lodu otaczali często opieką bezradne istoty, zabierali je do domu i pozwalali im tam zostać do końca życia. Ale Hanna? O, nie!
Ona była przecież kompletnie beznadziejna! Niemoralna, z tym swoim gwałtownym temperamentem, nieodpowiedzialna, a poza tym on naprawdę nie chciał mieć z nią nic wspólnego, co najwyżej było mu jej żal. Ale to za mało, by obarczać mamę i ojca taką furią. A co by powiedzieli na to, że na dodatek ich syn jest z nią w pewnym sensie żonaty? Nigdy by tego nie zaakceptowali, podobnie jak on sam.
Nie. On już i tak oddał jej wielką przysługę tym, że wyprowadził ją od Cyganów.
Przez ostatnie dwa dni pewna myśl nie dawała mu spokoju.
Przystanął.
– Hanno… Co byś powiedziała na to, żeby pójść do klasztoru?
Patrzyła na niego niepewnie, wargi zaczęły jej drżeć.
– Mówisz to poważnie?
– Mówię poważnie. A poza tym, czy jest jakieś inne wyjście?
– Ale ja myślałam…
– Przecież wiesz, że nigdy nie uznałem tego tak zwanego ślubu. Już sam pomysł jest śmieszny. Ja mam czternaście lat, Hanno, i nawet jeszcze nie zacząłem myśleć o dziewczynach. (Tu zarumienił się potwornie, bo przypomniało mu się to, co przeżył w nocy.) Dostaję mdłości na samą myśl o tym, że mógłbym się ożenić teraz, kiedy wciąż mam raczej zainteresowania chłopca niż mężczyzny. A tamta ceremonia jest bez znaczenia, bo ani ty, ani ja nie jesteśmy Cyganami. Czuję się jednak za ciebie odpowiedzialny i nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby cię po prostu zostawić własnemu losowi. A ty mówiłaś o swojej sympatii dla zakonnic. Dlaczego nie miałabyś spróbować jako nowicjuszka? To zajmie parę lat, a kiedy ten czas minie, będziesz osobą dorosłą i będziesz wiedziała, czy chcesz zostać prawdziwą zakonnicą, czy też wystąpić z klasztoru.