– Ja już teraz jestem dorosła! – zaprotestowała.
Vetle wiedział o tym, ale jednocześnie podawał to w wątpliwość.
– Masz czternaście lat, więc nie możesz być dorosła. Musisz się jeszcze bardzo wiele nauczyć.
Z oczu dziewczyny płynęły łzy.
– Ja wiedziałam. Nikt mnie nie chce, nawet ty, mój mąż!
– Bardzo mnie boli, że tak mówisz, Hanno, ale musisz pamiętać, że ja jestem za młody. Czy moglibyśmy zawrzeć pewną umowę? Ty zostaniesz w klasztorze… powiedzmy przez cztery lata…
– Cztery lata?
– Tak. To wystarczająco długo. Po czterech latach ja przyjadę, żeby się dowiedzieć, co postanowiłaś. I wtedy pomogę ci ułożyć sobie życie, bo wtedy i ja będę starszy, a moja mama na pewno coś mi doradzi.
– Cztery lata? Miałabym czekać cztery lata? – zapytała i wybuchnęła głośnym szlochem.
– Tak. Jeśli chcesz, żebym w ogóle przyjechał…
– Nie, nie, musisz przyjechać! Ale czy nie wystarczyłyby trzy lata?
Vetle zastanawiał się.
– Trzy lata? Wtedy będę miał siedemnaście. No, dobrze, to i tak nie ma znaczenia, bo przecież w żadnym razie nie zamierzam się z tobą żenić. No, więc, powiedzmy, siedemnaście, oboje będziemy wtedy dużo mądrzejsi. Zatem, za trzy lata od dzisiaj?
Hanna zarzuciła mu ręce na szyję i nie przestawała rozpaczliwie płakać.
– A jeśli nie przyjedziesz?
– Ja dotrzymuję tego, co obiecałem.
– Jest wojna.
– Nie przejmuję się nią.
– No, a jeśli zakonnice mnie nie zechcą?
– To będzie z pewnością zależało od twojego zachowania. Ale gdybyś uciekła, to cię po tych trzech latach nie znajdę.
– Mnie chodzi o to, czy one zechcą mnie teraz. Bo gdyby nie, to czy mogłabym pojechać z tobą do domu?
– Zobaczymy – powiedział, próbując się oswobodzić z objęć Hanny.
Spostrzegła jego chłód i ręce jej opadły. Patrzyła na niego oczyma zranionego zwierzęcia.
Zakonnice, jak się okazało, rozumiały wszystko i przyjęły Hannę. Obiecały wychowywać ją w duchu chrześcijańskim, a poza tym cieszyły się bardzo, że będzie im pomagać w ich miłosiernej działalności dla ofiar wojny.
Vetle patrzył na drobną postać po raz ostatni, zanim żelazne drzwi klasztorne się za nią zatrzasnęły. Stała zaciskając swoje wąskie dłonie na metalowej kracie, a w jej oczach widział cały smutek i całą tęsknotę świata.
To była dla Vetlego niezwykle ciężka chwila. Zastanawiał się, czy nie wyrządził krzywdy samotnej dziewczynie, podobnie jak wielu innych przed nim, i czy nie powinien był jednak się nią zająć.
Ale dostawał gęsiej skórki na myśl o dalszej wspólnej podróży, a jeszcze bardziej na myśl o przyjeździe z Hanną do domu. Wtedy zrozumiał, że naprawdę by się za nią wstydził; wstydziłby się tak bardzo, że już teraz, na samą myśl o tym czuł się chory.
Pochylił głowę i opuścił klasztor.
ROZDZIAŁ XIII
Front zachodni to była długa linia walk ciągnąca się od wybrzeży belgijskich do Wogezów, nie opodal szwajcarskiej granicy. Trwała tu wojna pozycyjna, prowadzona z okopów, która – zdawało się – nigdy nie będzie mieć końca. Ilu żołnierzy cierpiało po obu stronach, wiedzieli tylko oni sami. Deszcz, śnieg, zimno, wypełnione błotem okopy, szczury i biegunka, choroby z przeziębienia, nie gojące się rany, strach przed śmiercią, tęsknota za domem…
Była to z pewnością najmniej wzniosła wojna w historii. Tu nie grały werble, nie powiewały na wietrze dumne flagi, tutaj nikt nie ginął śmiercią bohatera. Oni tu po prostu umierali. Najczęściej powoli i w udręce, i na ogół z całkiem innych powodów niż kule i bagnety.
Mały Vetle z Ludzi Lodu musiał się jakoś przedostać przez to piekło na ziemi.
Żaden pociąg Czerwonego Krzyża tym razem pomóc mu nie mógł, bo tu pociągi nie jeździły.
Kiedy wieczorem następnego dnia po rozstaniu się z Hanną siedział pod murami pewnego miasteczka, ciągle po francuskiej stronie, i patrzył na ognie niezbyt odległego frontu, czuł się dość zagubiony. Kilkakrotnie już próbował przedrzeć się przez front, ale natychmiast zawracał go wojskowy patrol. Oczywiście musiały tu i tam istnieć jakieś luki w tym ciągnącym się setki mil froncie, ale akurat tutaj ich nie dostrzegał, trzeba by pewnie iść godzinami, żeby znaleźć tego typu możliwość. Może przy szwajcarskiej granicy? To by pochłonęło resztkę jego finansowych rezerw i jak by sobie potem radził? A przecież, tak czy inaczej, musi przejść przez całe Niemcy.
Więc może raczej powinien się kierować ku belgijskiemu wybrzeżu?
Równie daleko, jeśli nie dalej. Jaki statek zabierze wędrującego samotnie chłopca? A jeżeli nawet, to ile min czai się pod wodą? Ta droga wydawała się tak samo ryzykowna. Poza tym Belgia chyba nie ma obecnie morskich połączeń z Norwegią. Wszystko zostało zerwane w czasie wojny.
Znalazł się w pułapce i nic tej prawdy nie zmieni.
Zapadał błękitny zmierzch i robiło się zimno. Z uczuciem zazdrości myślał o Hannie, która znajdowała się teraz w ciepłym klasztorze. Choć nie było takie pewne, czy w klasztorze rzeczywiście jest ciepło. W każdym razie miała co jeść i dach nad głową.
A on był głodny.
Widoki na szczęśliwy powrót do domu nie wydawały się zbyt wielkie.
Przed nim rozciągała się równina, za plecami było miasteczko, nieważne, jak się nazywa, podobnie jak mnóstwo innych takich miasteczek zniszczone ogniem ciężkiej artylerii.
Daleko na równinie ukazała się jakaś sylwetka. Tuż przy linii horyzontu zdawała się maleńka niczym kropka, ale zbliżała się bardzo szybko.
To człowiek. Wysoki człowiek, ubrany w… mnisi habit?
Nie widział dokładnie, bo zmierzch stawał się coraz gęstszy. Ten człowiek jednak musiał się poruszać z niewiarygodną prędkością.
Kaptur na głowie, cała postać otulona długim płaszczem. Teraz ludzie się tak nie ubierają.
Postać kierowała się prosto do miejsca, w którym siedział Vetle, ale nim do niego doszła, chłopiec poznał, że to Wędrowiec w Mroku.
Towarzysz Heikego. Zagadka z przeszłości. Ostatnio zresztą został uchylony rąbek jego tajemnicy. Vetle wiedział o Wędrowcu więcej niż ktokolwiek z rodu, więcej nawet niż wiedział Heike. Teraz Vetle musi się spieszyć do domu i opowiedzieć o wszystkim. To jego obowiązek.
– Witaj – powiedział, wstając, i ukłonił się głęboko.
– Jak widzę, masz problemy z dalszą podróżą? – rozległ się głuchy, głęboki głos.
– Niestety, tak – westchnął Vetle. Jak to miło znowu rozmawiać po norwesku! – Nie zechciałbyś usiąść?
Wędrowiec wahał się. Vetle przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie. Wtedy także poprosił swego gościa, by usiadł, a ten podziękował ze smutnym uśmiechem. „Bardzo dawno temu ktoś mnie po raz ostatni prosił, bym usiadł”, powiedział.
Tym razem uśmiechnął się także. W mroku nic nie było widać, ale Vetle się tego domyślił. Tym razem jednak, ku zaskoczeniu Vetlego, usiadł obok niego na murku.
Chłopiec wyczuł niezwykle wyraźne promieniowanie płynące od tej postaci. Jakąś siłę psychiczną, inaczej nie byłby w stanie tego określić.
– Wypełniłeś swoje zadanie znakomicie, Vetle z Ludzi Lodu. Wiedzieliśmy, że możemy na tobie polegać.
– Och, parę razy zachowałem się idiotycznie.
– Niespecjalnie. I postąpiłeś słusznie zostawiając dziewczynę w klasztorze. Nie byłaby ci pomocą w drodze. Ale nie zapomnij o obietnicy, jaką jej dałeś! Ona ci przecież także obiecała, że będzie się dobrze zachowywać. Jeśli ona swoje zobowiązanie wypełni, a ty nie, okażesz się mniej godny zaufania od niej.
– Nie zamierzam zapomnieć, co obiecałem – odparł Vetle wyraźnie dotknięty.