– To bardzo dobrze. W ogóle spisałeś się tak wspaniale, że postanowiliśmy cię szczególnie wynagrodzić.
– Ach, tak? – Vetle był zaskoczony. – To brzmi… interesująco. W jaki sposób?
Wędrowiec przyglądał mu się przez chwilę. Vetle dostrzegał pod kapturem blask jego niezwykłych oczu.
– No, jakby to powiedzieć… – rzekł Wędrowiec z nieco tajemniczą miną. – No, a czego ty sam byś sobie życzył najbardziej?
Samochodu, chciał wykrzyknąć Vetle, ale uznał, że to bez sensu. Przodkowie nie są w stanie dać mu takiego prezentu. Pewnie nawet nie bardzo wiedzą, co to takiego samochód.
– Bardzo bym chciał wrócić do domu – rzekł niepewnie.
– O to nie musisz prosić, i tak wrócisz.
Czego w takim razie mógłby od nich oczekiwać?
– Najbardziej ze wszystkiego chciałbym być… jednym z was. Być dotkniętym lub wybranym i nieśmiertelnym.
– Nieśmiertelni to my nie jesteśmy – odparł Wędrowiec. – My tylko czasami wracamy z tamtego świata, żeby pełnić straż. Nie, tego życzenia ja wypełnić nie mogę; dotkniętym lub wybranym trzeba się urodzić. Ale nie będę cię dłużej dręczył, my już zdecydowaliśmy o tej nagrodzie. Wiesz, walka Ludzi Lodu z Tengelem Złym zbliża się do ostatniego etapu…
– Naprawdę? Czy to się dobrze skończy? – zapytał Vetle pospiesznie.
– Tego nikt nie wie. To będą straszne zmagania. Wiemy tylko, że zbliża się końcowa faza walki, ponieważ twoja kuzynka Christa jest tą, która, gdy nadejdzie odpowiedni czas, urodzi naprawdę wybrane dziecko. I to ono podejmie walkę na śmierć i życie.
– Uff! – zadrżał Vetle.
– Tak. No i właśnie dlatego, że koniec zmagań jest bliski, uznaliśmy, iż należy zdjąć z Ludzi Lodu jedno z ciążących na rodzinie przekleństw.
– Nie bardzo rozumiem?
– Wiesz o tym, że w twojej rodzinie nigdy nie rodziło się wiele dzieci. Miało to swoje uzasadnienie, nie chcieliśmy po prostu sprowadzać na ziemię zbyt wielu obciążonych. Nasz dar dla ciebie polega więc na tym, że ty możesz mieć tyle dzieci, ile sam zechcesz, albo po prostu ile ci się urodzi.
Głębokie rozczarowanie ogarnęło Vetlego. To naprawdę ma być nagroda? Dla niego, który nie mógł znieść myśli, że miałby kiedykolwiek zostać ojcem? On w ogóle żadnych dzieci sobie nie życzy. Nigdy!
Wolałbym raczej psa, chciał zawołać, ale uznał, że to by zabrzmiało głupio. Psa może przecież mieć i bez tego.
Do licha!
– Dziękuję, bardzo dziękuję – bąknął bez przekonania.
Wędrowiec wstał.
– Akurat teraz to cię pewnie specjalnie nie cieszy. Ale pewnego dnia będziesz z tego powodu szczęśliwy. A teraz chodź, noc to moja pora, wtedy mogę poruszać się swobodnie. A musimy przebyć długą drogę, nim nastanie świt.
Jak zdołamy się przedrzeć przez pozycje artyleryjskie? chciałby zapytać Vetle, ale przemilczał. Wędrowiec z pewnością wie, co robi.
– Proszę, będziesz się musiał mnie trzymać – powiedział Wędrowiec i wyciągnął rękę.
Po chwili wahania Vetle ujął podawaną mu dłoń, szczupłą i, jak mu się zdawało, elegancką, ale lodowato zimną.
Tak zimną, że chłopiec czuł, iż drętwieje mu całe ramię. Nic jednak na ten temat nie powiedział.
Wędrowiec ruszył przed siebie, a Vetle starał się dotrzymać mu kroku. Jakież niezwykłe uczucie! Poruszał się tak lekko, jakby wcale nie dotykał ziemi. I posuwali się niewiarygodnie szybko. Vetle spoglądał na ziemię pod swoimi stopami i stwierdzał, że w ogóle nie dostrzega trawy, tak szybko biegli. Mimo to miał wrażenie, że stawia normalne kroki. To raczej… to raczej ziemia się pod nimi przesuwała.
A ta ziemia była, niestety, poorana pociskami, wszędzie widziało się mnóstwo kolczastego drutu, który oni po prostu przekraczali. To samo Vetle widział już przedtem, ale daleko na południe stąd. I to właśnie owe zwały kolczastego drutu zagrodziły mu wtedy drogę.
Okopy… Właśnie je mijali. Chłopiec spoglądał w dół. Widział małe chwiejne światełka w ciemnych rowach. Śpiący żołnierze, czuwający żołnierze.
Stop, miał ochotę zawołać. Idziemy piasto tam, gdzie czuwa cały oddział wraz z oficerami, zaraz nas zobaczą, zatrzymają nas!
Wędrowiec jednak szedł dalej nie zbaczając z kursu, wprost na grupę uzbrojonych mężczyzn, ukrytych za nasypem i spokojnie rozmawiających. Kilku z nich patrzyło w stronę Vetlego i Wędrowca zbliżających się bardzo szybko. Zaraz zaczną do nas strzelać, pomyślał chłopiec z przerażeniem, ale oni nawet nie drgnęli, rozmawiali dalej.
Wtedy Vetle pojął, że jest niewidzialny.
Dopóki trzymam rękę Wędrowca, nikt nie może mnie zobaczyć, myślał z radością. Ale gdybym ją puścił, będzie ze mną źle.
Glina, błoto, trupy, poszarpana pociskami ziemia.
Znaleźli się pomiędzy dwiema liniami okopów. Na tak zwanej ziemi niczyjej.
Owa niezwykła wędrówka trwała.
Linie niemieckie…
Niewiele lepiej uzbrojone od francuskich, Wszędzie walało się mnóstwo trupów, a nikt nie miał odwagi, żeby wyjść z okopu i grzebać zabitych.
Czy ich matki o tym wiedzą? Te, które nosiły na rękach swoich maleńkich synków, prowadziły ich za rękę pierwszy raz do szkoły, patrzyły, jak dorastają… Te, które z dumą śledziły ich rozwój… Czy wiedzą teraz, że ich mali synkowie leżą w tym błocie, opuszczeni przez wszystkich, że leżą tak może od wielu dni i tygodni, a zwłoki zaczynają się już rozkładać? I że nikt, ale to nikt się tym nie przejmuje?
Boże, spraw, aby matki nigdy się o tym nie dowiedziały!
Minęli niemieckie okopy i wędrowali przez nieprawdopodobnie zniszczone wojną Niemcy. Wojna światowa trwała już od dwóch lat, nikt nie zwyciężył, wszyscy tracili, dzień po dniu. Nędza we wsiach i osiedlach była tak straszna, że Vetle nie mógł na to patrzeć. Przejeżdżał wprawdzie tędy pociągiem Czerwonego Krzyża całą wieczność temu, ale jechali wtedy inną drogą, a poza tym pociąg go w jakiś sposób chronił przed najstraszniejszymi widokami.
O tym, co widział teraz, poprzednio nie miał nawet pojęcia.
– Dzieło Tengela Złego – powiedział Wędrowiec sucho. – Sam widzisz, co się dzieje, kiedy może działać wedle swojej woli.
– Czy wojna to jego dzieło? – wykrzyknął Vetle wstrząśnięty. – Tak, mówiłeś mi o tym, ale ja…
– W pewnym sensie jego. W każdym razie przyczynił się do jej wybuchu. Chociaż ludzi nietrudno było namówić. Sami się do niej bardzo dobrze przygotowali.
Z wyrzutami sumienia Vetle pomyślał o Hannie. Zostawił ją przecież tak niebezpiecznie blisko linii frontu.
– Klasztor da sobie radę – czekał Wędrowiec spokojnie.
A zatem on czytał także w myślach? Trzeba się mieć na baczności!
Tylko że myśli nie tak łatwo kontrolować. Płyną czasem tam, gdzie człowiek sobie nie życzy.
Pod nimi rozciągała się piękna dolina Renu, a nieco dalej znacznie mniej piękne Zagłębie Ruhry.
Północne Niemcy.
– Powiedz mi – poprosił Vetle, gdy w oszałamiającym tempie sunęli nad przestworzami Dolnej Saksonii. Przemarznięte ramię dokuczało mu, ale za nic by nie puścił ręki Wędrowca. – Powiedz mi… kim ty właściwie jesteś?
– Wędrowcem w Mroku.
– To wiem. Ale towarzyszyłeś kiedyś Tengelowi Złemu, żyłeś już w jego czasach. A ja myślałem, że dotknięci i wybrani są tylko wśród jego potomstwa.
– W tamtych czasach nie było wybranych. To się zaczęło od Tengela Dobrego.
– Zatem ty byłeś dotknięty?
– Tak.
– A mimo to jesteś dobry?
– Chyba tak – uśmiechnął się Wędrowiec.
– Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Tylko potomkowie złego przodka bywają obciążeni dziedzictwem zła?
– Ja jestem jego potomkiem. Musisz pamiętać, że Tan-ghil Zły był u źródeł życia. Był już bardzo, bardzo stary, kiedy postanowił dać się uśpić.