Trzeba było wielu podstępnych pytań, by wydobyć z chłopa, że to Skania, teraz część Szwecji. Kolej? Oczywiście, jest i kolej, do stacji zaledwie kilkanaście kilometrów.
Czy wystarczy mu na bilet? Vetle wlókł się drogą we wskazanym kierunku i przeliczał, ile mu jeszcze zostało.
Wszystkie te zasoby, raczej skromne, trzeba przyznać, dotknięte też były inną wadą. Były mianowicie francuskie i Vetle pojęcia nie miał, jaką wartość stanowią w przeliczeniu na szwedzkie korony.
Ale co tam, napotykał poważniejsze przeszkody w tej podróży. Zresztą, może i tutaj gdzieś trafi się bank?
W oddali zobaczył wiatrak, zdawało się, opuszczony. Vetle ledwie trzymał się na nogach. Ostatnie doby kosztowały go wiele, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Nie byłby w stanie dyskutować z urzędnikiem w banku ani z kasjerem na stacji, nie mówiąc już o konduktorze.
Wziął zatem kurs na wiatrak, wślizgnął się do środka i ułożył do snu.
Zasnął natychmiast.
Hanna obudziła się, by rozpocząć swój czwarty dzień w klasztorze.
Rozejrzała się po skromnym otoczeniu. W klasztornym obejściu piały koguty, z oddali słychać było armatnie strzały.
Krucyfiks na ścianie stanowił jedyną dekorację sali. Łóżka nowicjuszek stały w dwuszeregach po obu stronach przejścia. Większość kobiet już wstała, choć poranny dzwon nie przestał jeszcze bić.
Modlitwa w kaplicy, nim zdążyły się do końca rozbudzić, a potem do refektarza na skromne śniadanie. Potem poranna praca, potem modlitwa, znowu praca…
Jak Vetle mógł jej coś takiego zrobić?
Płakała każdej nocy, odkąd ją opuścił. Ostatnia noc była pierwszą, którą Hanna przespała.
Ucieknę stąd!
Ale wtedy Vetle mnie nie znajdzie, kiedy wróci.
Ucieknę do jego kraju.
Tylko że nie wiem, gdzie on mieszka!
Łzy ją oślepiały i ocierała je cienkim, szorstkim kocem z wełny, który służył jej za okrycie.
Siostry zabrały jej piękną czerwoną sukienkę, a w zamian dały szare, drapiące ubranie.
Ale lubiła się modlić, dobrze jej było w tej pięknej klasztornej kaplicy, gdzie nie oszczędzano na wspaniałości i przepychu. Tylko to, co najlepsze, godne jest Pana.
W klasztorze zabraniano rozmów o mężczyznach, to absolutnie niedopuszczalny temat. Hanna widziała już jednak sprawy, które ją w najwyższym stopniu zdumiewały. Jak na przykład te dwie zakonnice w ogrodzie, które spoglądały na siebie tak dziwnie, kiedy sądziły, że nikt na nie nie patrzy. Jak blisko siebie zawsze stały lub siedziały! Widziała, że jedna gładzi ukradkiem biodra i uda drugiej, a tamta uśmiecha się błogo z niebiańskim wyrazem oczu.
Hanna spostrzegła to przypadkiem, tylko dlatego, że weszła na teren, gdzie nie powinna była chodzić. Nie miała wątpliwości, że siostry starannie się ukrywają, wszystko robią jedynie po kryjomu.
Albo wczoraj, gdy Hanna odczuwała potrzebę, żeby się pomodlić, poprosić Pana o siłę wytrwania, by czekać wiernie na Vetlego i wyzbyć się gniewu za to, że ją opuścił.
Na palcach cichuteńko wślizgnęła się do kaplicy. Z przestrachem odkryła, że ktoś już tam jest. Tamta jednak niczego nie zauważyła, pochłonięta swoimi sprawami. Była to nauczycielka Hanny, osoba, która nieustannie mówiła, że powinny być oblubienicami Chrystusa. To określenie, od dawna znane w chrześcijaństwie, Hannę raczej śmieszyło.
Zakonnica, kobieta blisko pięćdziesięcioletnia, o czarnych włosach i wyraźnych czarnych wąsikach, stała teraz na chórze, przywierała całym ciałem do jakiejś wysokiej figury i dyszała ciężko. W końcu jęknęła długo, żałośnie osunęła się na podłogę.
Oblubienica Chrystusa…
Hanna poczuła bolesne współczucie dla tej kobiety. Pospiesznie wyszła z kaplicy, by tamta jej nie zobaczyła. W niej samej nadal trwała gorączka tamtej nocy, kiedy leżała obok Vetlego, a która nigdy nie została ugaszona. Widok zakonnicy sprawił, że Hanna musiała poszukać schronienia w pustej celi, padła na posłanie i wyobrażała sobie, że znalazła się w ramionach ukochanego. Zaciskała uda i dłonią pieściła się tak długo, dopóki nie osiągnęła cudownego uniesienia, jakiego nigdy przedtem nie zaznała. Dyszała gwałtownie, poddając się rozkoszy.
Po tych doświadczeniach jednak całkiem straciła respekt dla zakonnic, a już zwłaszcza dla ich nieustannego gadania o czystości. Człowiek jest i pozostanie człowiekiem, nie uwolni się od dręczących go pragnień, żeby nie wiem jakim świętym chciał się stać.
A zresztą dlaczego występować przeciwko swojej naturze? Kto powiedział, że grzechem jest być żywym, czującym człowiekiem? Kto stwierdził, że miłość ziemska jest zdrożna?
O, wielu tak czyni, tłumacząc Biblię na własny, wykoślawiony sposób.
Po tych wszystkich przeżyciach klasztor nie wydawał się już Hannie takim okropnym miejscem. Dowiedziała się, że nie tylko ona ma trudności z poskromieniem gwałtownych, drzemiących w niej sił.
A niedługo wróci Vetle. Tylko trzy lata. Trzydzieści sześć miesięcy. Sto pięćdziesiąt sześć tygodni. Dni nie umiała policzyć, ale co tam. W sekretnym miejscu wyrysowała sto pięćdziesiąt sześć kresek i co tydzień skreślała jedną. Wytrzyma.
Vetle widział z daleka rodzinny dom. Willę, która należała do jego rodziców. Nie była to specjalnie imponująca budowla, ale oni czuli się tam dobrze i za nic by się nie wyprowadzili.
Nieoczekiwanie Vetlego chwycił strach, że może nikogo nie ma w domu.
A stary Henning? Mój Boże, gdyby tak umarł w czasie jego nieobecności?
Wszyscy jednak żyli, wszyscy byli w domu i witali Vetlego niczym bohatera. W końcu, jeśli się zastanowić, to przecież… czyż nie dokonał czynów niezwykłych?
Wypełnił wyjątkowo trudne zadanie. Tego samego wieczora rodzina zebrała się w Lipowej Alei, Vetle siedział pośrodku i opowiadał o swoich przeżyciach. Dopiero wtedy uświadomił sobie, jakie potworne niebezpieczeństwo mu groziło, i wtedy zaczął się naprawdę bać.
Ale był przecież w domu, bezpieczny, więc odetchnął z ulgą.
– Erling Skogsrud – rzekł Andre, który z takim poświęceniem starał się odtworzyć tę linię rodu. – To naprawdę bardzo interesujące, Vetle. Ale co się z nim stało potem?
– Dowiedziałem się, że Tengel Zły skreślił go ze swojej listy. Więc może… No właśnie, przecież Wędrowiec coś wspominał, że Pancernik został uśpiony.
– To brzmi wiarygodnie – zgodził się Henning. – Ale powinieneś był okazać więcej życzliwości i wyrozumienia temu nieszczęsnemu Erlingowi, Vetle. Byłeś na właściwej drodze, ale nie doprowadziłeś sprawy do końca.
– Na nic by się to nie zdało. To istota całkowicie niewrażliwa na życzliwość. On ma w sobie wyłącznie zło.
Henning kiwał swoją siwą głową.
– Jak Ulvar, tak, tak. Rozumiem. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że już się nie obudzi. Nie wydaje mi się on sympatyczny.
– Sprawia też wrażenie dość mało rozgarniętego – dodał Vetle. – Pod tym względem Ulvar był dużo bardziej niebezpieczny.
– Masz rację. Ulvar był niczym lis, przebiegły, inteligentny. Postąpiłeś właściwie, chłopcze.
Benedikte nie była jednak do końca zadowolona.
– Ale tej nieszczęsnej dziewczyny nie powinieneś był zostawiać w jakimś klasztorze, Vetle. Dlaczego nie zabrałeś jej do domu?
Vetle nie wiedział, co powiedzieć.
– Eech… Ona chyba nie była warta, żeby ją tu sprowadzać…
– A cóż to za gadanie? – oburzył się jego ojciec, doktor Christoffer Volden.
– Jej… Jej potrzebne było najpierw lepsze wychowanie – odparł syn wyraźnie zakłopotany. – Tutaj miałaby zbyt dużo swobody.