Prawdę mówiąc, Vetle był bardzo wdzięczny za towarzystwo. Poważnie się obawiał spotkania z Hanną po latach.
Nim wyruszyli, zdążył skończyć siedemnaście lat. Hanna miała tyle samo, wiedział o tym.
Ciekawe, jak ona teraz wygląda, myślał, gdy jechali przez straszliwie zniszczone północne Niemcy. Jeśli w ogóle jeszcze żyje!
O, Boże! Ona musi żyć! W przeciwnym razie wyrzuty sumienia zabiją Vetlego!
Przyjemną wycieczką ta podróż w żadnym razie nie była. Zniszczenia i wszechobecna nędza powodowały, że wciąż czuli się przygnębieni i w jakiś sposób zawstydzeni.
Ludzie, rzecz jasna, starali się jak mogli odbudowywać domy pośród tych zgliszcz, ale w twarzach Niemców nie było nadziei. Żyli pod ciężarem swojej potwornej klęski. Teraz, po zakończeniu wojny, mieli przeciwko sobie niemal cały świat. Czy można żyć z takim upokorzeniem? myślał Vetle. Oni jednak jakoś żyli.
Po długiej podróży przez tereny, które przypominały sceny z upiornego snu, dotarli nareszcie do małego miasteczka niedaleko Nancy.
Vetle był zakłopotany.
– Gdzieś tutaj powinien się znajdować klasztor – powtarzał. – Ale ja bardzo słabo rozpoznaję okolicę.
– Nie ma się czemu dziwić – stwierdził Andre z goryczą.
Wszędzie ziemia była poorana, wywrócona do góry nogami, chciałoby się powiedzieć, pola i łąki zasypane żelastwem, powypalane mury sterczały w miejscach, gdzie kiedyś stały domy.
– Musimy kogoś zapytać – stwierdził Andre. – Kto najlepiej mówi po francusku?
Żadne z nich nie znało tego języka, zatem to Vetle musiał spróbować, choć zasób słów miał więcej niż ubogi.
Minęło trochę czasu, nim znaleźli kogoś, z kim można było rozmawiać. A patem dowiedzieli się, że tu wcale nie ma żadnego klasztoru. Pojechali złą drogą. Trudno się dziwić, skoro drogi właściwie przestały istnieć.
Po kilku godzinach jazdy dotarli do celu. Klasztor stał jak dawniej i najwyraźniej nie bardzo ucierpiał od artyleryjskiego ognia.
Na chwiejnych nogach Vetle podszedł do furty.
Trzeba było sporo czasu, zanim przełożona pojęła, o kogo Vetle pyta. Biedna Hanna raz jeszcze musiała zmienić imię. Jako nowicjuszka nazywała się siostra Genevieve.
Jakaś zakonnica przeszła przez hall. Biedaczka rzuciła pełne lęku spojrzenie na gości i pospieszyła dalej. Mężczyźni w klasztornych murach! Mały Rikard rozglądał się wokół wytrzeszczając oczy.
– Przybywacie za wcześnie – rzekła przełożona surowo. – Siostra Genevieve oczekiwała was dopiero jesienią. Przedtem złoży śluby zakonne.
– Śluby? – jęknął Vetle. – A zatem ona się zdecydowała?
– Młoda Genevieve jest szczerze oddaną służebnicą Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Miał niejakie trudności z wyobrażeniem sobie Hanny akurat w takiej roli. Bezradny spoglądał na kuzyna i jego żonę.
– No, trudno – westchnął z uczuciem ulgi, a zarazem rozczarowania. – Skoro podjęła ostateczną decyzję, to chyba nic tu po nas.
Mali, która nie akceptowała systemu zakonnego, odzierającego kobiety z wszelkiej wartości i pozbawiającego je praw, powiedziała z nieoczekiwanym uporem:
– Może jednak powinniśmy się chociaż z nią przywitać, skoro przejechaliśmy taki szmat drogi?
Vetle przetłumaczył, a przełożona z wyrazem głębokiego niezadowolenia kazała sprowadzić Hannę.
Kiedy czekali, Mali przyglądała się klasztornym murom i potężnym sklepieniom, a ponieważ nikt jej tu nie mógł zrozumieć, wykrzykiwała raz po raz z oburzeniem:
– Uff, co za okropne miejsce! Te zimne, zagrzybione ściany! Czy wiecie, jakiego reumatyzmu się tu można nabawić? Jakich zapaleń pęcherza?
Ciężkie dębowe drzwi w końcu sali otworzyły się i przełożona wprowadziła Hannę. Dziewczyna szła ze skromnie spuszczonym wzrokiem, z rękami złożonymi na piersi, pochylona, pełna pokory.
Jaka ona śliczna w tym obskurnym zakonnym stroju, pomyślał Vetle zaskoczony. Nie pamiętam jej takiej!
Ale przecież minęło kilka lat.
Obie kobiety zatrzymały się przed norweskimi gośćmi.
Przełożona powiedziała wyniośle:
– Genevieve stanowczo potwierdza, że dokonała już wyboru. Chce zostać w klasztorze.
Vetle patrzył na dziewczynę.
– Jesteś tego absolutnie pewna, Hanno?
– Tak – szepnęła pokornym głosem.
Nagle podniosła wzrok i spojrzała na Vetlego, teraz już prawie mężczyznę.
– Nie! – powiedziała z przejęciem, a w jej oczach pojawił się blask.
Potrzeba było czasu, by wydobyć Hannę z klasztoru. Zakonnice nie chciały jej wypuścić. Nic wierzyły w tę nagłą przemianę. Ale Hanna była uparta, dużo bardziej uparta niż kiedykolwiek w ciągu tych trzech lat ascetycznego życia. Pojedzie z Vetlem do jego ojczyzny, i basta! Nie, nie jedzie do kraju Antychrysta, w dalekiej Norwegii może równie gorąco jak tu wielbić Pana i Madonnę.
Ledwo zdołali przekonać przełożoną.
Skończyło się jednak pomyślnie i z mieszanymi uczuciami wyruszyli w drogę powrotną do Norwegii.
Mali i Andre nie bardzo wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć, mały Rikard natomiast był zafascynowana ogoloną głową byłej zakonnicy. Vetle starał się zaakceptować nową Hannę.
Ona sama siedziała z różańcem w rękach i z desperacją odmawiała zdrowaśki. Wiedziała, że postąpiła słusznie, decydując się na wyjazd z Vetlem. Teraz, kiedy go znowu zobaczyła, nie byłaby już w stanie go zapomnieć. A jednocześnie przerażało ją to, jak wątła okazała się jej potrzeba służenia Panu.
Czyż nie poświęciła prawie trzech lat, by przestać myśleć o Vetlem? Czyż jej się to nie udawało, przynajmniej w chwilach gorących modlitw przed krucyfiksem w celi? Nieustanne umartwianie się, post i rózgi, i dobrowolna ciężka praca, wszystko to pomagało jej zapomnieć, odwrócić się od świata.
I oto… Jedno spojrzenie na niego i wszystkie postanowienia rozleciały się jak domek z kart.
Ale też Vetle zrobił się bardzo przystojny. I w oczach Hanny był mężczyzną. Wystrzelił w górę, był teraz co najmniej o głowę wyższy od niej. Twarz utraciła dziecinną okrągłość, zmężniał i wydoroślał. No, przynajmniej Hannie tak się zdawało. Był smukły, miał szczupłe, ładne dłonie i wąskie biodra.
O, jakże ona go uwielbiała!
Pospiesznie mamrotała modlitwy, przesuwając w palcach paciorki różańca.
Vetle był w najwyższym stopniu zakłopotany. Z latami zaczął inaczej patrzeć na dziewczęta, a Hanna stała się teraz naprawdę pociągająca. Ogolona głowa nie miała najmniejszego znaczenia, wprost przeciwnie, wyglądała zabawnie, dodawała pikanterii. Pod szorstkim klasztornym strojem można się było domyślać ładnych kształtów, a jej figura miała niewiele wspólnego z zakonnym życiem. Była chuda, bo przecież w klasztorze nie jadano tłusto, ale Hannie dodawało to urody.
Vetle miał nadzieję, że dziewczyna porzuciła tamten bezsensowny pomysł z małżeństwem. Mimo wszystko oboje mieli dopiero po siedemnaście lat i musi minąć jeszcze wiele czasu, zanim osiągną dojrzałość.
W każdym razie ja, myślał, spoglądając na nią ukradkiem.
Hanna sprawiała wrażenie zachwyconej podróżą samochodem. Nigdy przedtem tego nie robiła i zdawało jej się, że mkną przed siebie z oszałamiającą szybkością, chociaż, prawdę powiedziawszy, samochód wlókł się przed siebie zgrzytając i parskając, jakby chciał protestować. Andrego nie opuszczał lęk, że staną gdzieś po drodze i nie dojadą do domu.
Vetle czuł, że to on powinien przerwać milczenie w samochodzie. Po prostu tylko on umiał się porozumieć z dziewczyną.
– Jeanne-Juanita-Hanna-Genevieve… Jak chcesz, żebyśmy cię nazywali?