Jego przeciwieństwem była Christa, teraz sześciolatka. Słodka mała laleczka o fascynującej powierzchowności. Nic dziwnego, jeśli pamiętać o jej pochodzeniu. Ludzie Lodu, Lucyfer, Tamlin… Jej matka, Vanja, też przecież była niezwykle piękna.
Frank, „ojciec” Christy, przyszedł razem z nią. Wyglądał strasznie staro. Córka, którą ubóstwiał, była jedyną radością jego życia.
Daj Boże, by się nigdy nie dowiedział prawdy, pomyślał Henning. Bo przecież to nie on jest ojcem Christy. To Tamlin, Demon Nocy. Wielka, trwająca przez całe życie miłość jej matki. Tyle tylko że życie Vanji skończyło się zbyt wcześnie.
Henning westchnął. Był teraz ostatnim w swoim pokoleniu. Czuł się taki osamotniony. Ogromna pociecha to Benedikte i jej rodzina. Dzięki nim był kimś ważnym w Lipowej Alei, cieszył się zasłużonym szacunkiem.
Ale co dziś jest Andremu? Sprawia wrażenie roztargnionego. Kiedy ceremonia dobiegła końca, wszyscy złożyli już kondolencje i ludzie zaczynali się powoli rozchodzić, Henning podszedł do wnuka. Zawsze bez trudu nawiązywali porozumienie, myśleli bardzo podobnymi kategoriami.
– Nad czym się tak zastanawiasz, Andre?
– Ech, nic. Usłyszałem po prostu dziwne zdanie… kiedy wchodziliśmy do kościoła. Ktoś obok mnie powiedział: „Czy widziałaś, jak ta dziewczyna jest podobna do Erlinga Skogsruda?
– O, Boże, kto to mówił? I o kim?
– Jakieś dwie starsze panie. Nie znam ich. A patrzyły na Mali. Chciałem do nich podejść, ale wtedy mama mnie zawołała, bo właśnie przyniesiono nowe kwiaty.
– Gdzie teraz są te panie?
– Nie wiem. W kościele ich nie widziałem, bo siedzieliśmy w pierwszej ławce, a później gdzieś mi zniknęły, wciąż przecież staliśmy koło trumny, a potem…
– Musimy je odnaleźć, zanim wyjdą z cmentarza – przerwał Henning. – To Mali zwróciła ich uwagę, a ona niewątpliwie jest jedną z najbliższych krewnych Skogsrudów. Powiadasz, że wymieniły nazwisko Erlinga Skogsruda?
– Tak.
– Nasz zaginiony kuzyn miał na imię Knut. Od tamtej pory, gdy ślad po nim się urywa, kiedy miał dwadzieścia lat, mógł się ożenić, mieć dzieci i wnuki…
Ruszyli przed siebie, przeciskając się pomiędzy ludźmi spacerującymi w zamyśleniu po żwirowanych alejkach cmentarza.
– Ale jeśli owe panie są znajomymi Mali, to powinniśmy o tych ich Skogsrudach słyszeć już dawniej – zastanawiał się Andre. – Powszechnie przecież wiadomo, że niemal ze świecą szukamy tej rodziny. A poza tym, dziadku, ja odwiedziłem chyba wszystkich ludzi o tym nazwisku w promieniu wielu mil!
– Widocznie nie wszystkich.
– Tam! Tam są te panie! Idą do powozu.
Andre i jego dziadek ruszyli przed siebie, nie licząc się prawie z powagą miejsca. Ostatni kawałek drogi przebyli biegiem.
– Bardzo przepraszam! – zawołał zdyszany Andre do zdziwionych kobiet, które siedziały już w powozie. – Czy moglibyśmy z paniami chwilę porozmawiać?
Nieznajome pozostały na swoich miejscach, ale kiwały głowami, że oczywiście.
– Nazywam się Andre Brink – przedstawił się Andre.
Okazało się, że obie panie są dawnymi znajomymi rodziny Pera Voldena, a ponieważ nie mogły być na jego pogrzebie, uważały, że powinny to nadrobić, uczestnicząc w pochówku jego żony.
Andre od razu przystąpił do rzeczy:
– Przypadkiem usłyszałem, że panie wymieniły nazwisko Erlinga Skogsruda. Być może chodzi tu o człowieka, którego nasza rodzina od dawna poszukuje. Czy moglibyśmy wiedzieć, gdzie on mieszka?
Za sobą usłyszeli hałas. To Vetle ciągnął kij po żelaznym ogrodzeniu cmentarza, wywołując taki łoskot, że zebrani krzywili się boleśnie. Chłopiec bardzo cierpiał po śmierci ukochanej babci i widocznie w ten sposób starał się odreagować ból.
Jedna z pań powiedziała:
– Erling Skogsrud mieszkał w Nittedal. Gdzie znajduje się teraz… nie wiem.
Czy starsza dama coś ukrywa? I dlaczego ta druga tak zaciska wargi?
– Ale panie znały jego rodzinę… – nie ustępował Henning.
– Niezbyt dobrze – bąknęła jedna bardzo powściągliwie. – Oni mieszkali daleko od nas.
– A czy nie wiedzą panie, by w tej rodzinie był ktoś imieniem Knut?
– To jego ojciec! – wykrzyknęły obie niemal jednocześnie.
Czy to mogła być prawda? Nie, to niemożliwe, zbyt wspaniałe, żeby…
Andre rzekł ostrożnie:
– W takim razie mówimy chyba o tej samej rodzinie. Bardzo byśmy chcieli wiedzieć coś więcej o owym Knucie Skogsrudzie. Zechciałyby panie uczynić nam ten zaszczyt i zjeść z nami obiad w Lipowej Alei?
Panie nie mogły, niestety. Zaraz będą miały pociąg.
Wobec tego Andre pospieszył z pytaniami:
– Czy panie wiedzą, że Knut Skogsrud pochodził z Trondheim?
– Nigdy o tym nie słyszałyśmy – odparły. – Ale rzeczywiście, mówił z akcentem typowym dla północnych rejonów.
– Czy on jeszcze żyje?
– Nie. Umarł dawno temu. Jego żona także zmarła. I mieli tylko jednego… syna.
Druga z pań podpowiadała coś szeptem i w końcu obie zaczęły się naradzać z ożywieniem. Po chwili zwróciły się znowu do Andre i Henninga:
– Erling był w młodości przez jakiś czas żonaty i miał syna. Wkrótce jednak żona zabrała Knuta i opuściła męża. O tym jednak niewiele wiemy. I krótko potem… zabrali go.
Pani ściszyła głos, jakby miała do powiedzenia coś wstydliwego.
Andre i Henning uwierzyli, że tym razem trafili na ślad właściwych Skogsrudów.
Po wielu dalszych pytaniach i wymijających odpowiedziach udało im się w końcu sklecić jako tako spójną całość, a panie musiały już koniecznie odjeżdżać, by zdążyć na swój pociąg.
Obaj mężczyźni poszli ku domowi pogrążeni w myślach.
– Wszystko się zgadza – powiedział po chwili Andre. – Wiek tego Knuta Skogsruda się zgadza. Czy też raczej zgadzał się, bo przecież on już nie żyje. Miał syna Erlinga, urodzonego w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym czwartym.
– W takim razie ten Erling ma teraz trzydzieści cztery lata – dodał Henning.
– Owszem. I ożenił się młodo, a w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym urodził mu się syn, Knut.
– Który teraz ma lat siedem. Mniej więcej rówieśnik małej Christy. Żona opuściła Erlinga w roku tysiąc dziewięćset dwunastym i zabrała synka ze sobą.
– Wyjechała w nieznane, żeby uwolnić się od męża – rzekł Andre. – Ci Skogsrudowie mają we zwyczaju znikać bez śladu.
– To prawda, niestety. Ale też nie zapominaj, że mówimy o Ludziach Lodu.
– Sądząc po losach Erlinga, możemy być tego pewni.
– Został zamknięty w domu wariatów za gwałty i, jak to panie określiły, za wygłupianie się.
– Tak. I trzeba tu pamiętać o jednej bardzo ważnej sprawie: On jako dziecko nigdy nie był grzecznym chłopcem, ale był urodziwy i dziewczęta rzucały mu powłóczyste spojrzenia. Dopiero jako dorosły zaczął się zmieniać. Na gorsze. A nawet bardzo złe.
– Jak Solve – potakiwał Henning. – Dokładnie tak jak Solve.
– No właśnie. Ale jemu nie tylko charakter się pogorszył. Wygląd także.
– Z Solvem było podobnie. Jego oczy nabrały żółtego koloru też dopiero w dorosłym wieku.
– Erlingowi zmieniły się nie tylko oczy. Ten urodziwy dawniej młody człowiek stał się okropny, jego wygląd budził grozę. Tak właśnie określiły to nasze rozmówczynie.
– Ale one go przecież nigdy nie widziały. Słyszały tylko plotki.