- Podstep - mruknal Mikula. - Znam ich, psich synów.
- Przekonamy sie - rzekl Korin, zeskakujac z kulbaki. - Chodz.
Wolno podeszli do konnego, we dwu. Po chwili Korin spostrzegl, ze Visenna idzie za nimi.
Jezdziec byl bobolakiem.
- Bede mówil krótko - zawolal, nie zsiadajac z konia. Jego male blyszczace oczka migotaly wpól skryte w futrze porastajacym twarz. - Jestem obecnym dowódca grupy, która tam widzicie. Dziewieciu bobolaków, pieciu ludzi, trzech vranów, jeden elf. Reszta nie zyje. Doszlo miedzy nami do nieporozumien. Nasz byly przywódca, którego pomysly tutaj nas sprowadzily, jest tam w jaskini, zwiazany. Zrobicie z nim, co zechcecie. My chcemy odjechac.
- W rzeczy samej mowa byla krótka - parsknal Mikula. - Wy chcecie odjechac. A my chcemy wypruc z was flaki. Co ty na to?
Bobolak blysnal szpiczastymi zebami, prostujac w siodle swa malenka postac.
- Myslisz, ze paktuje ze strachu przed wami, przed wasza banda zasranców w slomianych lapciach? Prosze bardzo, jesli chcecie, przejedziemy wam po brzuchach. To nasze rzemioslo, chlopie. Wiem, czym ryzykujemy. Nawet jesli czesc padnie, reszta przejedzie. Takie jest zycie.
- Wóz nie przejedzie - wycedzil Korin. - Takie jest zycie.
- Mamy to wkalkulowane.
- Co jest na wozie?
Bobolak splunal przez prawe ramie.
- Jedna dwudziesta tego, co zostalo w jaskini. I zeby wszystko bylo jasne: kazecie zostawic wóz, nie ma zgody. Jezeli mamy wyjsc z tej hecy bez profitu, to wolimy ze swiadomoscia, ze nie bez walki. No, jak bedzie? Jezeli mamy sie bic, to wole teraz rano, zanim slonko nie zacznie przypiekac.
- Smialy jestes - powiedzial Mikula.
- Wszyscy tacy w mojej rodzinie.
- Puscimy was, jesli zlozycie bron.
Bobolak splunal ponownie, dla odmiany przez lewe ramie.
- Nic z tego - warknal krótko.
- Tu cie boli - zasmial sie Korin. - Bez broni jestescie smiecie.
- A ty czym jestes bez broni? - zapytal karzel bez emocji. - Królewiczem? Przeciez widze, cos za jeden. Myslisz, ze jestem slepy?
- Z bronia gotowiscie jutro wrócic - powiedzial wolno Mikula. - Chocby po reszte tego, co zostalo w jaskini, jako powiadasz. Po jeszcze wiekszy profit.
Bobolak wyszczerzyl zeby.
- Byla taka koncepcja. Ale zrezygnowalismy z niej po krótkiej dyskusji.
- Bardzo slusznie - rzekla nagle Visenna, wysuwajac sie przed Korina, stajac tuz przed konnym. - Bardzo slusznie, ze zrezygnowaliscie, Kehl.
Korinowi wydalo sie, ze wiatr raptownie sie wzmógl, zawyl wsród skal i traw, uderzyl zimnem. Visenna mówila dalej nie swoim, metalicznym glosem:
- Kazdy z was, który spróbuje tu wrócic, umrze. Widze to i przepowiadam. Odejdzcie stad natychmiast. Natychmiast. Zaraz. Kazdy, kto spróbuje wrócic, umrze.
Bobolak pochylil sie, spojrzal na czarodziejke znad konskiego karku. Nie byl mlody - futro mial juz prawie popielate, upstrzone bialymi kosmykami.
- To ty? Tak myslalem. Rad jestem, ze... Mniejsza z tym. Powiedzialem, ze nie zamierzam tu wracac. Dolaczylismy do Fregenala dla zarobku. To sie skonczylo. Teraz mamy na karku Krag i cale wsie, a Fregenal zaczal bredzic o wladzy nad swiatem. Mamy dosc i jego, i tego straszydla z przeleczy.
Szarpnal wodzami, obrócil konia.
- Po co ja to mówie? Odchodzimy. Bywajcie w zdrowiu.
Nikt mu nie odpowiedzial. Bobolak zawahal sie, spojrzal na skraj lasu, potem obejrzal sie na nieruchomy szereg swoich jezdzców. Znowu pochylil sie w siodle i zajrzal w oczy Visenny.
- Bylem przeciwny zamachowi na ciebie - powiedzial. - Teraz widze, ze slusznie. Jesli ci powiem, ze kosciej to smierc, to i tak pójdziesz na przelecz, prawda?
- Prawda.
Kehl wyprostowal sie, krzyknal na konia, pocwalowal do swoich. Po chwili konni formujac kolumne, otaczajac wóz, ruszyli w strone drogi. Mikula juz byl przy swoich, perorowal, uspokajal brodacza z Poroga oraz innych, zadnych krwi i zemsty. Korin i Visenna w milczeniu obserwowali mijajacy ich oddzial. Tamci jechali wolno, patrzac przed siebie, demonstrujac spokój i zimna pogarde. Jedynie Kehl, mijajac ich, uniósl lekko dlon w pozegnalnym gescie, z dziwnym grymasem na twarzy przypatrujac sie Visennie. Potem raptownie poderwal konia, popedzil na czolo kolumny, zniknal wsród drzew.
Pierwszy trup lezal przy samym wejsciu do pieczar, stlamszony, wcisniety miedzy worki z owsem i kupe chrustu. Korytarz rozwidlal sie, tuz za rozwidleniem lezaly nastepne dwa - jeden prawie zupelnie pozbawiony glowy uderzeniem maczugi lub obucha, drugi pokryty zakrzepla krwia z licznych ran. Wszyscy byli ludzmi.
Visenna zdjela opaske z czola. Z diademu emanowal blask jasniejszy od swiatla pochodni, oswietlajac mroczne wnetrze jamy. Korytarz wwiódl ich do wiekszej pieczary. Korin zagwizdal cichutko przez zeby. Pod scianami staly skrzynie, worki i beczki, pietrzyly sie stosy konskiej uprzezy, bele welny, bron, narzedzia. Kilka skrzyn bylo rozbitych i pustych. Inne byly pelne. Przechodzac, Korin widzial matowozielone grudki jaspisów, ciemne odlamki jadeitu, agaty, opale, chryzoprazy i inne kamienie, których nie znal. Na kamiennym podlozu, skrzacym sie gdzieniegdzie porozrzucanymi punkcikami zlotych, srebrnych i miedzianych monet, lezaly, cisniete bezladnie, peki futer - bobrów, rysi, lisów, rosomaków.
Visenna, nie zatrzymujac sie nawet na chwile, zmierzala do dalszej kawerny, znacznie mniejszej, mrocznej. Korin podazyl za nia.
- Tutaj jestem - odezwal sie ciemny, niewyrazny ksztalt, lezacy na stosie szmat i skór pokrywajacych ziemie.
Zblizyli sie. Skrepowany czlowiek byl niski, lysy, otyly. Ogromny siniak pokrywal mu polowe twarzy.
Visenna dotknela diademu, chalcedon na sekunde rozblysnal jasniejszym swiatlem.
- To niepotrzebne - rzekl skrepowany. - Znam cie. Zapomnialem, jak cie nazywali. Wiem, co masz na czole. To niepotrzebne, mówie. Napadli mnie podczas snu, zabrali mój pierscien, zniszczyli rózdzke. Jestem bezsilny.
- Fregenal - powiedziala Visenna. - Zmieniles sie.
- Visenna - mruknal grubas. - Przypomnialem sobie. Myslalem, ze to bedzie mezczyzna, dlatego poslalem Manisse. Z mezczyzna moja Manissa poradzilaby sobie.
- Nie poradzila sobie - pochwalil sie Korin, patrzac dookola. - Chociaz trzeba oddac nieboszczce sprawiedliwosc. Starala sie, jak mogla.
- Szkoda.
Visenna rozejrzala sie po jaskini, pewnym krokiem skierowala sie do kata, czubkiem buta odwrócila kamien, z jamki pod nim wydobyla gliniany garnuszek zawiazany natluszczona skóra. Rozciela rzemyk swoim zlotym sierpem, wyciagnela zwój pergaminu. Fregenal przygladal sie jej zlowrogo.
- Prosze, prosze - powiedzial drzacym ze zlosci glosem. - Co za talent, pogratulowac. Umiemy znajdowac ukryte rzeczy. Co jeszcze umiemy? Wrózyc z baranich kiszek? Leczyc wzdecie u jalówek?
Visenna przegladala karte po karcie, nie zwracajac na niego uwagi.
- Ciekawe - rzekla po chwili. - Jedenascie lat temu, kiedy wypedzono cie z Kregu, zginely pewne strony z Zakazanych Ksiag. Dobrze, ze sie znalazly i to wzbogacone komentarzem. Ze tez odwazyles sie zastosowac Podwójny Krzyz Alzura, no, no. Nie sadze, zebys nie pamietal, jak skonczyl Alzur. Kilka jego stworów podobno jeszcze krazy po swiecie, w tym równiez ten ostatni: wij, który zmasakrowal go i zniszczyl pól Mariboru, zanim nie uciekl w lasy na Zarzeczu. - Zlozyla kilka pergaminów na czworo, schowala do kieszeni na bufiastym rekawie kaftana. Rozwinela nastepne.
- Aha - powiedziala, marszczac czolo. - Wzór Drzewokorzenia, nieznacznie zmieniony. A tutaj Trójkat w Trójkacie, sposób na wywolanie serii mutacji i ogromnego przyrostu masy ciala. A cóz to posluzylo ci za stworzenie wyjsciowe, Fregenal? Co to jest? Wyglada jak zwykly spawek. Fregenal, czegos tu brakuje. Wiesz, o czym mówie, mam nadzieje?