- Z jakiej odleglosci on reaguje? Fregenal, mówie do ciebie.
- Dam ci znak.
Poszli dalej, ogladajac sie na sciany wawozu, strome, porosniete pokracznymi kikutami krzaków, poznaczone smugami zlebów i osypisk.
- Visenna? Wyczuwasz go juz?
- Tak. Ale niewyraznie. Jaka odleglosc, Fregenal?
- Dam ci znak. Szkoda, ze nie moge ci pomóc. Bez rózdzki i pierscienia nie moge nic zrobic. Jestem bezsilny. Chyba ze...
- Chyba ze co?
- To!
Z szybkoscia, o jaka trudno go bylo podejrzewac, grubas porwal z ziemi kanciasty odlamek skaly i uderzyl Visenne w tyl glowy. Druidka padla bez jeku, twarza w dól. Korin zamachnal sie dobytym mieczem, ale czarownik byl niewiarygodnie zwinny. Padl na czworaki, unikajac ostrza, przekoziolkowal pod nogami Korina i kamieniem, którego nie wypuscil z reki, grzmotnal go w kolano. Korin zawyl, upadl, ból na moment pozbawil go oddechu, a potem fala mdlosci runal z trzewi do gardla. Fregenal zerwal sie jak kot, zamierzajac sie do powtórnego uderzenia.
Pstrokaty ptak spadl z góry jak pocisk, ocierajac sie o twarz czarownika. Fregenal odskoczyl, machajac rekami, upuscil kamien. Korin, wsparty na lokciu, cial mieczem, o wlos chybiajac lydke grubasa, ten zas odwrócil sie i pomknal z powrotem w strone Mysiego Jaru, wrzeszczac i rechoczac. Korin próbowal wstac i scigac go, ale próba uniesienia sie z ziemi zmroczyla mu oczy ciemnoscia. Upadl znowu, ciskajac za czarownikiem stek obrzydliwych wyzwisk.
Fregenal w bezpiecznej odleglosci obejrzal sie, zatrzymal.
- Ty niewydarzona wiedzmo! - zaryczal. - Ty ryza paskudo! Chcialas przechytrzyc Fregenala? Laskawie darowac mi zycie? Myslalas, ze bede spokojnie patrzyl, jak go zabijasz?
Korin, nie przestajac klac, masowal kolano, uspokajal tetniacy ból. Visenna lezala bez ruchu.
- Idzie! - wrzasnal Fregenal. - Patrzcie! Cieszcie sie tym widokiem, bo juz za chwile mój kosciej wydusi wam oczy z czaszek! Juz idzie!
Korin obejrzal sie. Zza skalnego rumowiska, oddalonego o jakies sto kroków, wyjrzaly gruzlowate stawy zgietych pajeczych nóg. Po chwili przez kupe kamieni z grzechotem przetoczyl sie co najmniej szesciometrowej srednicy tulów, plaski jak talerz, ziemistordzawy, kostropaty, pokryty kolczastymi wyrostkami. Cztery pary nóg postepowaly miarowo, wlokac misowaty korpus przez piarg. Piata, pierwsza para odnózy, nieproporcjonalnie dlugich, uzbrojona byla w potezne racze kleszcze, najezone rzedami ostrych kolców i rogów.
To sen, przelecialo przez glowe Korina. To koszmar. Obudzic sie. Wrzasnac i obudzic sie. Wrzasnac. Wrzasnac. Wrzasnac.
Zapominajac o bolacym kolanie, przyskoczyl do Visenny, targnal jej bezwladnym ramieniem. Wlosy druidki przesiakniete byly krwia, juz splywajaca po karku.
- Visenna... - wykrztusil przez sparalizowane strachem gardlo. - Visenna...
Fregenal wybuchnal oblakanczym rechotem, dudniacym echem o sciany wawozu. Smiech zagluszyl kroki Mikuli, nadbiegajacego chylkiem, z toporem w garsci. Fregenal spostrzegl sie, gdy bylo juz za pózno. Topór ugodzil go w krzyz, nieco powyzej bioder i wbil sie az po obuch. Czarownik z rykiem bólu runal na ziemie, wyrywajac stylisko z rak kowala. Mikula przydepnal go, wyrwal berdysz, zamachnal sie powtórnie. Glowa Fregenala stoczyla sie po pochylosci i znieruchomiala, oparta czolem o jedna z czaszek lezacych pod kolami rozbitego wozu.
Korin kusztykal, potykajac sie na kamieniach, wlokac Visenne, bezwladna i miekka. Mikula przyskoczyl do nich, chwycil dziewczyne, bez wysilku zarzucil ja sobie na ramie i pobiegl. Korin, choc wyzwolony z ciezaru, nie mógl nadazyc. Zerknal przez ramie. Kosciej sunal ku niemu, skrzypiac stawami, wyciagniete kleszcze rozczesywaly rzadka trawe, chrobotaly o glazy.
- Mikula! - wrzasnal Korin rozpaczliwie.
Kowal obejrzal sie, zlozyl Visenne na ziemi, podbiegl do Korina, wsparl go, razem pobiegli. Kosciej przyspieszyl, unoszac kolczaste lapy.
- Nie damy rady - sapnal Mikula, ogladajac sie. - Nie ujdziemy...
Dopadli do Visenny, lezacej na wznak.
- Wykrwawi sie - jeknal Mikula.
Korin przypomnial sobie. Zerwal z paska Visenny jej sakiewke, wyrzucal zawartosc, nie zwracajac uwagi na inne przedmioty, chwycil rdzawy, pokryty runicznymi znakami mineral, rozgarnal rude, zmoczone krwia wlosy, przycisnal hematyt do rany. Krew momentalnie przestala plynac
- Korin! - wrzasnal Mikula.
Kosciej byl blisko. Szeroko rozpostarl lapy, zebate szczypce rozwarly sie. Mikula widzial obracajace sie na slupkach oczy potwora i zgrzytajace pod nimi pólksiezycowate szczeki. Pelznac, kosciej syczal rytmicznie: "Tss, tss, tss..."
- Korin!
Korin nie reagowal, szeptal cos, nie odrywajac hematytu od rany. Mikula dopadl go, szarpnal za ramie, oderwal od Visenny, porwal druidke w ramiona. Pobiegli. Kosciej, ani na moment nie przestajac syczec, uniósl lapy, zazgrzytal po skale chitynowym brzuchem i szparko pomknal za nimi. Mikula zorientowal sie, ze nie maja szans.
Od strony Mysiego Jaru pedzil w karkolomnym galopie jezdziec w skórzanym kubraku, w misiurce z zelaznych kólek, ze wzniesionym nad glowa szerokim mieczem. W kosmatej twarzy plonely male oczka, blyskaly szpiczaste zeby.
Z bojowym okrzykiem Kehl runal na koscieja. Zanim jednak dopadl potwora, straszliwe lapy zwarly sie, chwytajac konia w kolczaste kleszcze. Bobolak wylecial z siodla, poturlal sie po ziemi.
Kosciej bez widocznego wysilku uniósl konia w kleszczach i nabil go na ostry szyp sterczacy mu z przodu tulowia. Sierpowate zuchwy klapnely, krew zwierzecia bluznela na kamienie, z rozcietego brzucha buchnely na ziemie parujace wnetrznosci.
Mikula podskoczyl, podniósl z ziemi bobolaka, ten jednak odepchnal go, porwal miecz, wrzasnal tak, ze zagluszyl przedsmiertne kwiki konia i skoczyl na koscieja. Z malpia zrecznoscia przesliznal sie pod koscistym lokciem potwora i cial z calej sily prosto w slupkowate oko. Kosciej zasyczal, puscil konia, rozrzucil lapy na boki, zawadzajac Kehla ostrymi kolcami, poderwal go z ziemi, cisnac w bok, na piarg. Kehl zwalil sie na skaly, wypuszczajac miecz. Kosciej wykonal pólobrót, siegnal szczypcami i capnal go. Mala figurka bobolaka zawisla w powietrzu.
Mikula ryknal wsciekle, w dwóch skokach dopadl potwora, zamachnal sie i rabnal berdyszem po chitynowym karapaksie. Korin, porzucajac Visenne, bez zastanowienia przyskoczyl z drugiej strony, trzymany oburacz miecz z rozmachem wpakowal w szczeline pomiedzy pancerzem a lapa. Napierajac piersia na rekojesc, wepchnal ostrze az po jelec. Mikula steknal i uderzyl jeszcze raz, pancerz pekl, trysnela zielona cuchnaca ciecz. Kosciej zasyczal, puscil bobolaka, uniósl kleszcze. Korin zaparl sie nogami w ziemie, szarpnal za rekojesc miecza, bez skutku.
- Mikula! - krzyknal. - Do tylu!
Obaj rzucili sie do ucieczki, sprytnie, bo w dwie rózne strony. Kosciej zawahal sie, zgrzytnal brzuchem po skale i ruszyl szybko przed siebie, prosto na Visenne, która z glowa zwieszona miedzy ramionami usilowala podniesc sie na czworaki. Tuz nad nia, w powietrzu zawisl pstrokaty ptak, bijac skrzydlami, krzyczac, krzyczac, krzyczac...
Kosciej byl blisko.
Obaj, Mikula i Korin, skoczyli jednoczesnie, zagradzajac droge potworowi.
- Visenna!
- Pani!
Kosciej, nie zatrzymujac sie, rozcapierzyl lapska.
- Na bok! - krzyknela Visenna na kolanach, unoszac rece. - Korin! Na bok!
Odskoczyli obaj, przypadajac do scian wawozu.
- Henenaa fireaoth kerelanth! - krzyknela przerazliwie czarodziejka, wyrzucajac rece w kierunku koscieja. Mikula spostrzegl, jak cos niewidzialnego sunie od niej ku potworowi. Trawa slala sie po ziemi, a drobne kamienie toczyly sie na boki, jak gdyby rozgniatane ciezarem ogromnej kuli, pedzacej z rosnaca predkoscia. Z dloni Visenny trysnela oslepiajaco jasna, zygzakowata smuga swiatla, uderzyla w koscieja, rozmazala sie po pancerzu siatka jezyków ognia. Powietrze rozpeklo sie w ogluszajacym huku. Kosciej eksplodowal, wybuchnal zielona fontanna posoki, kurzawa odlamków chityny, nóg, wnetrznosci, wszystko to wylecialo w góre, gradem sypnelo sie dookola, zadudnilo o skaly, zaszelescilo po zaroslach. Mikula przykucnal, oburacz zaslaniajac glowe.