Bylo cicho. W miejscu, na którym przed chwila stal potwór, czernial i dymil okragly lej, zbryzgany zielona ciecza, uslany ohydnymi, trudnymi do rozpoznania, drobnymi fragmentami.
Korin, ocierajac twarz z zielonych plam, pomógl Visennie wstac z ziemi. Visenna drzala.
Mikula pochylil sie nad Kehlem. Bobolak mial otwarte oczy. Gruby kubrak z konskiej skóry pociety byl na strzepy, pod którymi widac bylo to, co zostalo z ramienia i barku. Kowal chcial cos powiedziec, ale nie zdolal. Podszedl Korin, podtrzymujac Visenne. Bobolak odwrócil glowe w ich strone. Korin popatrzyl na jego ramie i z trudem przelknal sline.
- To ty, królewiczu - rzekl Kehl cicho, ale spokojnie i wyraznie. - Miales racje... Bez broni jestem smiec. A bez reki? Chyba gówno, co?
Spokój bobolaka przerazil Korina bardziej niz widok zmiazdzonych kosci wyzierajacych z potwornych ran. To, ze karzel wciaz zyl, bylo niewyobrazalne.
- Visenna - szepnal Korin, patrzac na czarodziejke blagalnie.
- Nie dam rady, Korin - powiedziala Visenna lamiacym sie glosem. - Metabolizm calkowicie odmienny od ludzkiego... Mikula... Nie dotykaj go...
- Wróciles, bobolaku - szepnal Mikula. - Dlaczego?
- Bo mój metabolizm jest odmienny... od ludzkiego - rzekl Kehl z duma w glosie, choc juz z wyraznym wysilkiem. Struzka krwi wyplynela mu z ust, plamiac popielate futro. Odwrócil glowe, spojrzal w oczy Visenny.
- No, ruda wiedzmo! Przepowiedzialas trafnie, ale spelnic przepowiednie musisz sama.
- Nie! - jeknela Visenna.
- Tak - rzekl Kehl. - Tak trzeba. Pomóz mi! Juz czas.
- Visenna - westchnal Korin z wyrazem przerazenia na twarzy. - Ty chyba nie zamierzasz....
- Odejdzcie! - krzyknela druidka, powstrzymujac lkanie. - Odejdzcie obaj!
Mikula, patrzac w bok, pociagnal Korina za ramie. Korin poddal sie. Zobaczyl jeszcze, jak Visenna kleka nad bobolakiem, delikatnie gladzi go po czole, dotyka skroni. Kehl drgnal, zadygotal, wyprezyl sie i zastygl nieruchomy.
Visenna plakala.
Pstrokaty Ptak, siedzacy na ramieniu Visenny, przekrzywil plaski lebek, wlepil w czarodziejke okragle, nieruchome oko. Kon czlapal wyboistym goscincem, niebo bylo kobaltowe i czyste.
- Tuuit tuiit trk - powiedzial Pstrokaty Ptak.
- Mozliwe - zgodzila sie Visenna. - Ale nie o to chodzi. Nie zrozumiales mnie. Nie mam pretensji. Przykro mi, ze o calej sprawie dowiedzialam sie dopiero od Fregenala, a nie od ciebie, to fakt. Ale znam cie przeciez od lat, wiem, ze nie jestes gadatliwy. Sadze, ze gdybym zapytala wprost, odpowiedzialbys.
- Trk, tuuuit?
- Jasne. Juz od dawna. Ale sam wiesz, jak u nas jest. Jedna wielka tajemnica, wszystko tajne, sekretne. A zreszta to tylko kwestia skali. Ja tez nie odmawiam przyjecia zaplaty za leczenie, jesli ktos mi ja wpycha, a wiem, ze go stac. Wiem, ze za pewnego rodzaju uslugi Krag zada wysokich oplat. I slusznie, wszystko drozeje, a zyc trzeba. Nie o to chodzi.
- Twwiiit. - Ptak przestapil z nózki na nózke. - Korriiin.
- Domyslny jestes - usmiechnela sie cierpko Visenna, pochylajac glowe w strone Ptaka, pozwalajac, by lekko dotknal dziobkiem jej policzka. - Tym wlasnie jestem rozgoryczona. Widzialam, jak na mnie spogladal. Nie dosc, ze wiedzma, myslal pewnie, to jeszcze i obludna kombinatorka, chciwa i wyrachowana.
- Tuwiit trk trk trk tuuiiit?
Visenna odwrócila glowe.
- No, az tak zle nie jest - mruknela, mruzac oczy. - Nie jestem, jak wiesz, dziewczynka, nie trace glowy tak latwo. Chociaz trzeba przyznac... Za dlugo wlócze sie samotnie po... Ale to nie twoja sprawa. Pilnuj swego dzioba.
Ptak milczal, stroszac piórka. Las byl coraz blizej, widac bylo droge, znikajaca w gaszczu pod portalem konarów.
- Sluchaj - odezwala sie Visenna po chwili. - Jak to moze, wedlug ciebie, wygladac w przyszlosci? Czy rzeczywiscie jest mozliwe, zeby ludzie przestali nas potrzebowac? Chociazby w najprostszej materii, w kwestii leczenia? Troche postepu tu widac, wezmy dla przykladu takie ziololecznictwo, ale czy mozna sobie wyobrazic, ze kiedys uporaja sie, dajmy na to, z krupem? Z goraczka pologowa? Z tezcem?
- Twiik twiiit.
- Tez mi odpowiedz. Teoretycznie to mozliwe jest i to, ze nasz kon za chwile wlaczy sie do rozmowy. I powie cos madrego. A co powiesz o raku? Czy i z rakiem poradza sobie? Bez magii?
- Trrk!
- Ja tez tak mysle.
Wjechali w las, pachnacy chlodem i wilgocia. Przekroczyli plytki strumien. Visenna wspiela sie na wzgórze, zjechala potem w dól, wsród wrzosów, siegajacych strzemion. Znowu odnalazla droge, piaszczysta, zarosnieta. Znala te droge, jechala juz tedy zaledwie trzy dni temu. Tyle, ze w przeciwnym kierunku.
- Wydaje mi sie - odezwala sie znowu - ze jednak przydaloby sie u nas troche zmian. Kostniejemy, za mocno i zbyt bezkrytycznie uczepilismy sie tradycji. Gdy tylko wróce...
- Twiit - przerwal jej Pstrokaty Ptak.
- Co?
- Twiit.
- Co chcesz przez to powiedziec? Dlaczego nie?
- Trrrrk.
- Jaki napis? Na jakim znowu slupie?
Ptak, furczac skrzydelkami, zerwal sie z jej ramienia, odlecial, znikl wsród listowia.
Korin siedzial oparty plecami o slup na rozstaju, przygladal sie jej z bezczelnym usmiechem. Visenna zeskoczyla z konia, podeszla blizej. Czula, ze tez sie usmiecha, wbrew swej woli, co wiecej, podejrzewala, ze usmiech ten nie wyglada najmadrzej.
- Visenna - zawolal Korin. - Przyznaj sie, nie otumaniasz mnie przypadkiem czarami? Odczuwam bowiem ogromna radosc z tego spotkania, wrecz nienaturalna radosc. Tfu, tfu, na psa urok. To czary ani chybi.
- Czekales na mnie.
- Jestes niesamowicie przenikliwa. Widzisz, obudzilem sie raniutko i stwierdzilem, ze odjechalas. Jak milo z jej strony, pomyslalem sobie, ze nie budzila mnie dla takiego glupstwa jak zdawkowe pozegnanie, bez którego mozna sie wszak doskonale obejsc. Któz w koncu w dzisiejszych czasach zegna sie lub wita, toz to nic innego jak przesad i dziwactwo. Prawda? Obrócilem sie na drugi bok i spalem dalej. Dopiero po sniadaniu przypomnialem sobie, ze mam ci do powiedzenia cos niezwykle waznego. Wsiadlem zatem na zdobycznego konia i pojechalem na skróty.
- A cóz takiego masz mi do powiedzenia? - spytala Visenna, podchodzac blizej, zadzierajac glowe, by spojrzec w blekitne oczy, które zeszlej nocy widziala we snie.
Korin wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu.
- Sprawa jest delikatnej natury - rzekl. - Nie da sie jej strescic w kilku slowach. Bedzie to wymagalo szczególowych wyjasnien. Nie wiem, czy zdaze przed zmierzchem.
- Zacznij chociaz.
- Z tym wlasnie jest klopot. Nie wiem jak.
- Panu Korinowi brak slów - pokrecila glowa Visenna, wciaz sie usmiechajac. - Rzecz absolutnie nieslychana. Zacznij wiec, dajmy na to, od poczatku.
- Niezly pomysl - Korin udal, ze powaznieje. - Widzisz, Visenna, minal juz ladny kawal czasu, odkad wlócze sie samotnie...
- Po lasach i goscincach - dokonczyla czarodziejka, zarzucajac mu ramiona na szyje.
Pstrokaty Ptak, wysoko, na galezi drzewa, machnal skrzydelkami, rozpostarl je, zadarl glówke.
- Trrrk twiit twiiit - powiedzial.
Visenna oderwala usta od ust Korina, spojrzala na ptaka, mrugnela.
- Miales racje - odpowiedziala. - To rzeczywiscie droga, z której sie nie wraca. Lec, powiedz im...
Zawahala sie, machnela reka.
- Nic im nie mów.