Выбрать главу

– Pewnie chodzi mu o pieniądze – dodała. – Dziękuję panu. Zaraz znajdę te narzędzia.

– Powiedział tylko jedną interesującą rzecz. Melanie pobladła.

– Co?

– Dlaczego teraz? Jeśli chodzi tylko o pieniądze, dlaczego nie zgłosił się do was wcześniej?

Nagle przeszedł ją dreszcz. Potarła ramiona.

– Może bardzo długo obmyślał tę opowieść. A może dopiero teraz potrzeba mu pieniędzy.

– Ta telefoniczna rozmowa też jest ciekawa. Dlaczego wspominał, że ktoś go skierował do pani domu? Po co ten szczegół?

Nie znalazła odpowiedzi. Czy Larry Digger obmyśliłby tak skomplikowaną historię, gdyby chodziło mu tylko o pieniądze? Oszuści bywają wyrafinowani. Ale dlaczego pojawił się teraz? Czemu nie wcześniej, kiedy była bardziej podatna na ciosy, kiedy bardziej interesowała ją przeszłość?

– Mogę pani pomóc – odezwał się David, wytrącając ją z zamyślenia.

– Słucham?

– Kiedyś byłem policjantem. Mam artretyzm i straciłem pracę, ale znajomości mi zostały. Mogę sprawdzić tego Diggera.

A więc to utykanie i ataki bólu, które usiłował ukrywać, to pewnie objawy artretyzmu. Był policjantem, nic dziwnego, że wczoraj ją śledził. Na widok Larry’ego Diggera odezwał się w nim instynkt. To dlatego wyszedł za nią.

David Reese wydał się jej odrobinę bardziej sympatyczny, ale pokręciła głową.

– W porządku, sama się tym zajmę.

– Niech się pani nie obrazi, ale co pani może wiedzieć o takim Diggerze?

– Na przykład wiem, że mogę sprawdzić, czy z domu rzeczywiście ktoś dzwonił. Poproszę o wydruk.

Rzucił jej uważne spojrzenie.

– A wywiad środowiskowy?

– Zadzwonię do gazety, w której pracuje.

– Wie pani, ile gazet jest w Teksasie? Uśmiechnęła się ze słodyczą.

– Czyli powinnam się szybko zabrać do roboty, prawda?

– Nie da się pani przekonać, co? Nigdy pani nie prosi o pomoc?

– Witamy w rodzinie Stokesów. Potrafimy o siebie zadbać.

– Tak? Więc dlaczego tylko kelner zauważył, że ciemny typ wyciąga panią z domu?

Na to także nie znalazła odpowiedzi.

Po dwóch kubkach kawy siedziała samotnie w jadalni, przyglądając się promieniom popołudniowego słońca, które wpadały przez szparę w zasłonach. Skubała bułeczkę z jagodami.

„Zobaczyłaś ich w tych luksusach, na które nie stać zwykłego lekarza, razem z dziećmi – słodką córeczką, którą kochali wszyscy, i synem tak dziwnym, że mamusie pewnie już wtedy nie pozwalały mu się bawić ze swoimi pociechami. Zaczynam podejrzewać, że nie wiesz bardzo wielu rzeczy o swojej rodzince”.

Dlaczego nie wiedziała niczego o Meagan i jej rodzinie z czasów, gdy mieszkali w Teksasie? Zaczynała się niepokoić, choć udawała, że niczym się nie przejmuje.

Zawsze sądziła, że rozmowa o Meagan byłaby dla rodziców zbyt bolesna. Poza tym z pewnością nie mieli ochoty poruszać tego tematu w obecności przybranej córki. Mimo to, co się mówi, rodziny z adoptowanymi dziećmi działają na innych zasadach. Początek nie jest wcale naturalny i łatwy, bardzo przypomina pierwsze randki. Wszyscy wkładają najładniejsze ubrania, zachowują się najlepiej jak mogą i usiłują się nie zbłaźnić. Potem następuje faza miesiąca miodowego, w której rodzice i dziecko nie mogą popełnić żadnego błędu, bo są tak cholernie szczęśliwi, że do siebie należą. A wreszcie, jeśli wszystko idzie dobrze, ich stosunki zaczynają przypominać stare dobre małżeństwo: swoboda, dopasowanie, świadomość silnych stron i słabości każdego członka rodziny, którego i tak się kocha.

Dotąd Melanie wyobrażała sobie, że jej rodzina osiągnęła to ostateczne stadium nirwany, ale teraz zaczęła w to wątpić. Jeśli czuli się ze sobą tak swobodnie, dlaczego nigdy nawet nie wspomnieli o Meagan? Dlaczego ona sama o nią nie pytała? Nawet jeśli niegdyś to wspomnienie było bolesne, minęło przecież dwadzieścia lat! Po takim czasie…

To już przeszłość, przerwała sobie. Nie ma znaczenia.

Ale jednak… Larry Digger zasiał w niej ziarno zwątpienia.

Odłożyła bułeczkę i poszła do gabinetu ojca. Przywitał ją widok niezliczonych książek: na biurku z wiśniowego drewna, na obrotowym krześle z tapicerką z czerwonej skóry, na podłodze.

Zajęta Larrym Diggerem nie zauważyła, że bal dobroczynny przyniósł obfite plony. Powinna dziś skatalogować te książki i przygotować je dla antykwariusza z Boylston Street. Czekało ją mnóstwo pracy.

Otworzyła szufladę mahoniowej szafki z aktami i znalazła teczkę z napisem „Nynex”. Dobrze, że jej ojciec zatrzymywał wszystkie bilingi telefoniczne. Niestety, jeszcze nie przyszedł wykaz telefonów za ostatnie trzy tygodnie. Postanowiła jutro zadzwonić do firmy i zażądać, by przysłali go wcześniej.

To by załatwiło kwestię Larry’ego Diggera.

A jej przeszłość? Dlaczego rodzice się nią nie interesowali? Początkowo z pewnością się bali. Gdyby odnaleźli jej prawdziwą rodzinę, prawdopodobnie straciliby córkę. Ale minęło dwadzieścia lat, a oni nie spytali Melanie ani razu, czy coś sobie przypomina. Nigdy nie byli ciekawi, czy chce odnaleźć swoich prawdziwych rodziców. A hipnoza, regresja czy coś w tym rodzaju? Jej ojciec – lekarz – musiał o tym myśleć.

Nikt nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Melanie nabrała przykrego wrażenia, że jak na tak zżytą rodzinę było to bardzo dziwne zachowanie. Milcząca zasada: nie naciskaj zbyt mocno, nie mów za dużo. Nie oglądaj się.

„Zaczynam podejrzewać, że nie wiesz bardzo wielu rzeczy o swojej rodzince…”

A gdybyś im tak powiedziała? – zadała sobie śmiałe pytanie. Co by ci odpowiedzieli? Nie jesteś lepsza, także masz tajemnice. Nigdy nie opowiedziała rodzinie, co się naprawdę wydarzyło z Williamem. Nigdy nie mówiła o pierwszej wspaniałej randce, kiedy spacerowali i rozmawiali z zapałem, jak to jest być dzieckiem opuszczonym przez rodziców. I nigdy nie wspomniała o tym wspaniałym weekendzie trzy miesiące później. Kochali się wtedy aż do czwartej rano, a kiedy się ubierała, z ciałem rozpalonym i trochę obolałym, zauważyła stanik wciśnięty pod materac jego łóżka. Koronkowy stanik innej kobiety. Wróciła do domu ze świadomością, że jej narzeczeństwo dobiegło końca, ale nie wspomniała o tym rodzicom. Kiedy się dowiedzieli, powiedziała tylko, że im się nie udało. Nic więcej. Rodzice przyjęli to ze zrozumieniem, choć widziała, że ojciec był zawiedziony. W końcu to on podsunął jej Williama.

Nie wracali już do tego tematu i to jej odpowiadało.

Miała swoje tajemnice, rodzice także. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej to rozumiała. Uznała, że to wynika z ludzkiej natury. Małe sekreciki, niewielkie skrawki własnego terytorium, nic więcej. To, że się potrzebuje prywatności, nie znaczy jeszcze, że jest się dzieckiem mordercy. Co za wariactwo.

Larry Digger jest wariatem.

Jutro dostanie biling. Nie będzie na nim żadnych rozmów z Teksasem. Wszyscy wrócą do dawnego życia.

A te czarne otchłanie? Głos dziewczynki, wołającej, że chce do domu?

Na to nie miała odpowiedzi. Skończyła dwadzieścia dziewięć lat. Lubiła swoją pracę, środowisko, kochała rodzinę. Czy naprawdę ją obchodziło, skąd się wywodzi?

A czy kiedykolwiek przestanie ją to obchodzić?

Westchnęła. W tym stanie ducha nie zdoła porządnie pracować. Powinna się wybrać na długą przebieżkę.

Poszła na górę. Zbliżając się do swojego pokoju, stopniowo zwalniała kroku. Drzwi były uchylone; na ich lśniącym drewnie widziała odbicie małych płomyków. Potem uderzył ją zapach. Zapach gardenii, ciężki i lepki.

Nie miała u siebie niczego, co by pachniało gardeniami.

Coś się znowu zaczynało dziać. Czuła, że coś się porusza w jej pamięci. Zmarszczki na wodzie.