Pchnęła drzwi i spojrzała na łóżko. Wstając w środku nocy zostawiła je rozgrzebane. Teraz zobaczyła gładkie żółte prześcieradła, idealnie wyrównaną, szydełkową błękitno-fioletową narzutę.
Melanie nigdy nie słała swojego łóżka.
– Mario…? – szepnęła.
Cisza.
Jej spojrzenie powędrowało ku nogom łóżka. I nagle przed oczami wybuchły jej nowe obrazy. Dziewczynka ściskająca czerwonego drewnianego konika. Dziewczynka na podłodze drewnianej chaty, tuląca ukochaną zabawkę do piersi.
– Chcę do domu – pisnęła.
– Daj mi konika, kochanie. Oddaj to…
– Chcę do domu.
– Meagan, przestań.
– Prooooszę…
– Daj konika!
– Ja chcą do domu, do domu, do domu! Nie. Nie, nie, nie! Nieeeee!!! Melanie wybiegła na korytarz. Płakała. Upadła na kolana, przycisnęła czoło do podłogi. Nie chciała tego widzieć, nie chciała wiedzieć. Znowu poczuła zapach gardenii i obrazy wróciły. Ledwie dosłyszała tupot stóp na schodach.
– Hej, ktoś tu krzyczał…? Melanie!
Nie mogła podnieść głowy. Nie mogła powiedzieć Davidowi, żeby sobie poszedł. To nie jego sprawa. Ta sprawa dotyczy tylko jej.
Leżała na podłodze, przyciskała głowę do chłodnych desek, a przed jej oczami migały zniekształcone obrazy.
Meagan, konik, chata. Meagan, konik, chata…
Kto stoi w drzwiach? Kto stoi w drzwiach?
Co ja tu robię?
Nie chcę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć…
– Boże – odezwał się David.
Podniosła wzrok. Wpatrywał się w głąb jej pokoju. Nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy. Może to szok. Może litość. Musiała się odwrócić. Potem szepnęła:
– Moi rodzice nie mogą się dowiedzieć. Mój brat… mój brat będzie wiedział, co zrobić.
Znowu zamknęła oczy.
Kto stoi w drzwiach? Kto stoi w drzwiach?
Nie chcę wiedzieć…
7
Brian Stokes wiedział zawsze, że będzie miał ciężkie życie. Od najwcześniejszych lat miewał napady cynizmu i depresji. Dzieciństwo upłynęło mu na nieustannym nocnym czuwaniu. Ojciec nie wracał do domu z pracy, matka siedziała sztywno na sofie, majestatyczna i samotna. Czasami przytulał się do niej, usiłował ją czarować uśmiechami i pieszczotami, aż wreszcie rozchmurzała się i brała go w słodko pachnące ramiona. A czasem był niedobry, rozbijał wazony, niszczył meble, biegał po domu z krzykiem, aż matka zaczynała płakać i pytała go przez łzy, dlaczego jej tak nienawidzi.
Kiedy miał sześć lat, nie potrafił na to odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego starał się ją rozśmieszyć lub doprowadzić do płaczu. Miał tylko poczucie winy i niepewności. Czuł, że w tym domu coś jest nie w porządku. Myślał, że wszyscy go w końcu znienawidzą. Ojciec, matka, mała siostrzyczka…
Prawdopodobnie jedyną osobą, której nie krzywdził, była Melanie, ale ostatnio zaczął dokuczać także jej. Nie odpowiadał na jej telefony i inne starania. Przeprowadził się do kawalerki w południowej dzielnicy, gdzie mógł się na siebie wściekać do woli.
Trzy miesiące temu leżał w łóżku i zastanawiał się, czy nie podciąć sobie żył. A potem pomyślał o Meagan. Ślicznej, kochanej Meagan. Jak wyciągała do niego rączki i prosiła, żeby wziął ją na barana. Jak chodził nocami do jej pokoju tylko po to, żeby na nią popatrzeć, by strzec jej przed niebezpieczeństwem, którego nie potrafił nazwać. Aż było za późno.
Meagan, Meagan… Przepraszam.
Wyjął paczkę żyletek… i pomyślał o Melanie.
Jak na niego spojrzała przy pierwszym spotkaniu, jak chwyciła go w objęcia, jak pokochała od pierwszego wejrzenia, po prostu pokochała.
Melanie przywróciła życie rodzinie Stokesów. Nie mógł jej sprawić zawodu. Jeśli nie chciał żyć dla samego siebie, musiał żyć dla niej.
Zaczął chodzić na spotkania grupy wsparcia. Dowiedział się, że tłumi w sobie zbyt wiele gniewu. Dowiedział się, że jest w „konflikcie” ze swoją rodziną i ma problemy z „prawdziwą bliskością”. Dowiedział się, że musi określić, kim chce być. Nie, czego chce jego ojciec czy rodzina, ale czego pragnie on sam.
Brian Stokes musiał nauczyć się kochać siebie. Stopniowo zdał sobie sprawę, że jego homoseksualizm jest tu mniejszą przeszkodą niż poczucie winy za śmierć siostry. Minęło dwadzieścia pięć lat, a tamte dni znowu zaczęły go nękać. Czasami budził się zlany zimnym potem. A kiedy indziej z krzykiem.
Wreszcie pewnego razu przyśniło mu się, że jego rodzice nie żyją i poczuł się szczęśliwy. Od tej pory nie pozwalał sobie na powroty do domu.
Aż pewnego ranka zadzwonił Jamie O’Donnell i oznajmił głosem bez wyrazu, że Melanie chodzi bardzo blada i jakaś zmęczona. I ostatnio dostała migreny, a migrenę miewa tylko w okresach najgorszego napięcia. Czy Brian wie, co się dzieje z tą dziewczyną?
Brian nie wiedział. Poczuł zaniepokojenie.
O drugiej po południu znowu odebrał telefon. Obcy mężczyzna, który się nie przedstawił, powiedział dość opryskliwie, że Melanie go potrzebuje. Brian nie tracił czasu. Zignorował wydany przez ojca zakaz przekraczania progu domu i dwa razy przejechał na czerwonych światłach, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Nie spodziewał się tego, co zobaczył w pokoju Melanie. Rzucił okiem na starego drewnianego konika, na ołtarz z zapalonych wotywnych świeczek i powiedział:
– Mama nie może tego zobaczyć.
– Nie żartuj. Wejdź i zamknij drzwi.
Brian wszedł do sypialni. Jego siostra stała pod przeciwległą ścianą, jeszcze w piżamie, choć był środek dnia. Mocno zaciskała pięści. Na jej policzkach dostrzegł ślady łez. Dopiero ten widok naprawdę wytrącił go z równowagi. Melanie nigdy się nie bała. Nigdy.
– Melanie… – zaczął i odruchowo zrobił krok w jej stronę. Zawahał się. Spojrzała na niego niepewnie, świadoma przepaści, jaka między nimi powstała. Ma rację, pomyślał.
Minęła kolejna chwila niezręcznego milczenia. Wreszcie Melanie je przerwała.
– Poznaj Davida Reese’a. – Wskazała obcego faceta, który obchodził pokój, jakby czegoś szukał. – To były policjant. Ma znajomości…
– Były policjant?
– Artretyzm – rzucił David opryskliwie. Brian skinął głową. Zauważył, że obcy utyka. – Już dzwoniłem do kolegi. Jest wywiadowcą, umie zachować dyskrecję. Pańska siostra bardzo się upierała przy dyskrecji.
Melanie patrzyła pytająco na Briana. Skinął głową. Nie miał zdania na temat Davida Reese’a, ale nie wiedział, co mógłby zrobić innego. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego, jak ta inscenizacja w pokoju Melanie…no i nie znal żadnego policjanta.
– Co to znaczy? – rzucił wzburzony. – Kto… Kto mógł…? Jak? Dlaczego?
– Jeszcze nie wiem – odezwał się były policjant. – Zaczniemy od „co”: czterdzieści cztery wotywne świeczki o zapachu gardenii. Jeden czerwony drewniany konik, strzęp starego niebieskiego materiału, zakrwawionego. Proszę się przyjrzeć ustawieniu świeczek. To wiadomość.
Brian odwrócił się i spojrzał na świeczki pod innym kątem. Cholera. Migoczące płomyki tworzyły jedno słowo: „Meagan”.
Nagle przed oczami stanęło mu zapomniane zdarzenie. Mała Meagan na podłodze. On chwyta jej lalkę i rozdziera na pół. Meagan płacze, nie rozumie. On rozrzuca watę z lalki po podłodze. „Musisz być twarda, musisz być twarda” – powtarza.
Przepaść znowu się rozwarła.
– Wstałam w nocy – odezwała się cicho Melanie. – Zeszłam na dół. A kiedy wróciłam… to już tu było.
– Wstałaś w środku nocy? – rzucił ostro. – Melanie, już tak dawno…