– Wszystko idzie wspaniale – zauważyła Patricia z nadmiernym ożywieniem. Minęły je dwie kobiety: parę kroków dalej zaczęły gwałtownie coś szeptać. Patricia mocniej zacisnęła palce na szklance.
– Przejdzie im – powiedziała Melanie łagodnie. – Pamiętasz? Pierwsze publiczne wyjście jest najgorsze.
– To moja wina.
– Nic się nie stało, mamo. Już dobrze.
– Nie powinnam sobie pozwalać na taką słabość. Piętnaście lat nie piłam. Czasami sama nie wiem…
– Mamo…
– Tęsknię za Brianem.
– Wiem – szepnęła Melanie. – Wiem.
Patricia dotknęła grzbietu nosa. Była bliska łez, a przecież nigdy nie płakała przy ludziach. Odwróciła się i przeczekała najgorsze.
Kelner zerknął z naganą na Melanie, jakby uważał, że powinna coś zrobić. Bardzo chętnie by spróbowała; niestety, konflikt między ojcem a bratem zaczął się już dawno temu, a ona i matka nie miały na to wpływu. Harper był dziś w dobrym humorze, więc może wkrótce wszystko się skończy.
– Już… już mi lepiej – wymamrotała Patricia. Opanowała się i przywołała na twarz ten chłodny uśmiech, którego się nauczyła w szkole, wiele lat temu.
– W każdej chwili możesz wrócić do siebie.
– Nonsens. Muszę tylko przetrwać pierwszą godzinę. Masz rację, pierwsze publiczne wyjście jest najgorsze. Co tam, niech plotkują. Już to wszystko słyszałam.
– Wszystko się ułoży, mamo.
– Oczywiście. – Patricia znowu błysnęła przesadnie radosnym uśmiechem, ale zaraz objęła córkę i uścisnęła ją z całego serca. Silne ramiona, zapach Chanel numer pięć i kremu Lancorne niosły kojące uczucie. Melanie otoczyła rękami zbyt szczupłą talię matki, tak jak to robiła, odkąd skończyła dziewięć lat, i nie rozluźniała uścisku tak długo, jak było to potrzebne. Kiedy się rozłączyły, obie były uśmiechnięte.
– Muszę zajrzeć do kuchni – powiedziała Melanie.
– Chcesz, żebym ci pomogła? Nie mam za wiele do roboty.
– Nie, wszystko się już toczy własnym torem. – Cofnęła się o krok, ale matka chwyciła ją za rękę. Spojrzała na nią z napięciem.
– William też przyjdzie?
Melanie wzruszyła ramionami.
– W końcu jest ulubionym anestezjologiem taty.
– Denerwujesz się?
– Ale skąd. Co znaczy jeden były narzeczony pomiędzy trzema setkami gości?
– William jest idiotą – oznajmiła matka lojalnie.
– A ty jesteś kochana. – Melanie uścisnęła jej dłoń i zniknęła w tłumie.
Kątem oka dostrzegła jakiś gwałtowny ruch. Odwróciła się w samą porę, by dostrzec znikającą w kuchennych drzwiach połę brązowego płaszcza. Dziwne. Dlaczego ktoś chodzi po domu w brudnym prochowcu?
Miała to sprawdzić, kiedy za drzwiami rozległy się podniesione głosy. Portierzy kłócili się, który z nich ma zaparkować porsche’a. Zanim Melanie zdołała ich pogodzić, sprawa płaszcza kompletnie wyleciała jej z pamięci.
Minęła godzina, a Melanie zdała sobie sprawę, że nawet nie zajrzała do pomieszczenia, w którym jej przyjaciółka Ann Margaret pobierała krew dawcom – ochotnikom.
– Przepraszam! – krzyknęła, wpadając do wykładanego boazerią pokoju, w którym na miejscu skórzanych sof stały teraz cztery leżanki. – Chciałam już dawno zajrzeć i spytać, czy czegoś ci nie potrzeba, ale jest taki ruch, że można oszaleć!
– To całkowicie zrozumiałe – mruknęła Ann Margaret, przecierając watką męskie ramię i w ułamku sekundy wkłuwając w nie igłę. – Jak widzisz, u mnie wszystko w porządku.
– Cześć, piękna – odezwał się właściciel ramienia. – Zastanawiałem się, gdzie się chowasz.
Melanie rozpromieniła się w uśmiechu.
– Wujek Jamie! Jesteś! Powinnam się domyślić, że mój ojciec chrzestny przyleci aż z Europy, żeby znaleźć się sam na sam z piękną kobietą.
– Nie mogłem się powstrzymać – wyznał Jamie. – Tak to bywa, kiedy się jest Irlandczykiem.
Melanie pokręciła głową. Słyszała to już nieraz i nie miała nic przeciwko temu, żeby usłyszeć znowu. Jamie O’Donnell, przyjaciel jej rodziców jeszcze z Teksasu, był jednym z najbliższych jej ludzi na świecie. Zjeździł cały świat, poszukując rzadkich towarów dla swojej spółki importowo-eksportowej. Dwa razy do roku odwiedzał ich dom, by przekarmiać ją zagraniczną czekoladą i zasypywać egzotycznymi zabawkami oraz nieco przesadzonymi opowieściami.
Leżał na szpitalnym łóżku w smokingu za trzy tysiące dolarów, w którym wyglądał jak przebrany. Może przez ten brylantowy kolczyk, migoczący mu w lewym uchu, a może przez jego słynny łobuzerski uśmiech.
– Dałeś sobie pobrać krew, wujku? Myślałam, że skoro wiedziesz takie życie…
– Dziecko, mówisz do świętego. Jestem czysty i nieskalany, przysięgam.
– Akurat – mruknęła Ann Margaret i opasała gumką pustą torebkę na krew.
Melanie powiodła wzrokiem między jej ojcem chrzestnym a najlepszą przyjaciółką. Może się jej wydawało, ale przysięgłaby, że Ann Margaret nagle oblała się rumieńcem i unika patrzenia na Jamiego. Bardzo interesujące.
Położyła się na łóżku obok i wyciągnęła ramię do przyjaciółki.
Jamie nie tracił czasu.
– Brianowi naprawdę się wydaje, że jest gejem?
– Chyba mu się nie wydaje.
Jamie westchnął.
– A twój ojciec, jak zwykle pełen zrozumienia, wyrzucił go na zbity pysk.
Melanie skrzywiła się boleśnie.
– Brian go sprowokował. Wyobraź sobie taką scenę: Harper podaje ordynatorowi kaczkę z pomarańczami, a tu raptem jego syn wpada do jadalni z wrzaskiem, że ma dość, cholera, kłamstw, że jest, cholera, gejem i lepiej, cholera, żeby ojciec się z tym pogodził. Tata siedział z tą kaczką jak posąg. Gdyby to wszystko nie działo się naprawdę, pewnie bym się śmiała.
– Brian zawsze dramatyzuje – rzuciła Ann Margaret, która od lat śledziła dzieje rodziny. – Chodzi na psychoterapię?
– Przestał. Zdaje się, że jego kochanek jest bratem terapeuty, czy coś takiego.
– Żartujesz! – Ann Margaret i Jamie otworzyli szeroko oczy.
– Powiedz chociaż, że dobrze sobie radzi – poprosił Jamie. Ale Melanie nie mogła spełnić tej prośby.
– Nie wiem, jak sobie radzi. Nie chce ze mną rozmawiać.
– Co za bęcwał! – Jamie pokręcił głową. – On i Harper zawsze szli łeb w łeb. Dwie zakute pały, oto cały problem. Ale ten chłopiec zawsze miał fioła na twoim punkcie. Śmiałem się, że traktuje cię jak szczeniaka: codziennie nowa zabawka, czekoladki, cukierki. Nie rozumiem, dlaczego tak się na ciebie obraził. – Jamie zamilkł na chwilę i dodał ostrożnie: – Bo chyba nie miał powodu, co? Myślę, że cię nie obchodzi jego orientacja, czy jak to się teraz nazywa.
– Nie obchodzi. Ani mnie, ani mamy. Ale nie wiem… Brian zawsze miał te swoje nastroje. Takie ataki jak mama; napady smutku, nawet gniewu. Kiedy wykrzyczał, że jest gejem, od razu pomyślałam: ach, więc to dlatego. Teraz już to wiemy, wszystko jest jasne, więc będzie lepiej. Ale nie miałam racji. Coś się w nim wyłączyło… tak, wyłączyło, i nagle nas znienawidził. Wszystkich. Nie rozumiem, dlaczego.
Ojciec chrzestny zerknął na nią z troską.
– Odzywasz się do niego?
– Zostawiłam mu sześć wiadomości na sekretarce. Potem pojechałam do niego. Nie otworzył drzwi.
– Przeciąga strunę.
– Pewnie musi się namyślić.
– Nie musi się namyślać, żeby wiedzieć, że matka i siostra zasługują na szacunek. Trudno, co się stało, to się nie odstanie. Czy Harper powiedział coś więcej?