Równie wiele czasu Melanie spędzała z detektywem Jaksem. Opisywała mu swoje ostatnie, fatalne spotkanie z Williamem. Na razie nie postawiono jej żadnych zarzutów. Adwokat twierdził, że wybroczyny na jej twarzy oraz fakt, iż broń należała do Williama, niezbicie świadczą o jej działaniu w obronie własnej. Najprawdopodobniej sąd nie zechce marnować czasu na jej sprawę. Chociaż tyle.
A zatem nie przejdzie przez życie z piętnem morderczyni. Ale jednak zabiła. Nie wiedziała, czy to znaczy, że jest morderczynią, ale ostatnio nie wiedziała już niczego.
Pewnego dnia, dokładnie dwa tygodnie po śmierci Jamiego, obudziła się zlana zimnym potem. Znowu śniła się jej szopa i pobyt w Londynie. Ale tym razem Jamie mówił, że nie zniesie jej ani chwili dłużej. Nie chce być jej ojcem. Jest brzydka, nienawidzi jej i chce ją oddać.
Pobiegła w popłochu do więzienia, gdzie trzymano Harpera, i zażądała spotkania. Musiała to wiedzieć, musiała go spytać. Czy Jamie naprawdę ją kochał? Czy Harper jej to powie? Ciągle nie pamiętała wielu rzeczy, a chciała usłyszeć, że obaj ją kochali, że Harper nigdy nie chciał jej skrzywdzić, nawet ten płatny morderca to nieporozumienie. Kochał ją, Jamie także, tylko wszystko się pomieszało. Dwaj mężczyźni i zazdrość, jeden mężczyzna i chciwość. Zawinili inni, nie ona.
Ale Harper nie zgodził się na widzenie. Od aresztowania nie chciał się spotykać z nikim, nawet z żoną.
Wróciła do samochodu jak we śnie. Ruszyła, nie zastanawiając się nad niczym.
I ku własnemu zdziwieniu znalazła się pod drzwiami mieszkania Davida.
Od czasu przybycia policji, jeszcze w Teksasie, ani przez chwilę nie byli sami. On znowu stal się agentem specjalnym, prowadzącym dochodzenie w sprawie przeciwko Harperowi Stokesowi. Oczywiście agenci nie mogli wchodzić w bliskie związki ze świadkami. Melanie to rozumiała. Agenci musieli być posłuszni regulaminowi, a David na ogół go przestrzegał. Dlatego był tak różny od jej dwóch ojców.
Ale tamtej nocy posłała to wszystko do diabła. Załomotała do jego drzwi, a kiedy otworzył, rzuciła mu się w ramiona. Nie odepchnął jej. Wyraz jego twarzy powiedział wszystko – tęsknota, pragnienie bliskości, pewność, że to w Teksasie było prawdziwe, że to nie epizod. Kochali się w korytarzu, tuż pod drzwiami. Potem w kuchni, a kiedy wreszcie dotarli do sypialni, zaczęli od nowa.
Minęło kilka godzin. Melanie wstała, ubrała się i wyszła bez słowa, tak jak przyszła. David nić zadzwonił do niej. Uznała, że dopóki toczy się śledztwo, nie wolno mu nawet tego.
Odczekała pięć dni i pojawiła się znowu. I jeszcze raz za trzy dni. Nigdy nie rozmawiali, jakby zdawali sobie sprawę, że postępują nie fair. Ale ich ręce, wargi i ciała mówiły wszystko, spragnione, rozgorączkowane, nieprzytomne. Melanie wierzyła im bardziej niż czemukolwiek, co miało miejsce w jej życiu.
Matka i Ann Margaret starały się jej pomóc. Przeważnie siadywały we trójkę na patio. Ann Margaret i Patricia opowiadały jej o życiu w Teksasie.
Podczas tych sesji dowiedziała się wiele o Jamiem. Ze kochał jej matkę, ale nigdy nie zdołał jej całkowicie odebrać Harperowi. Że kochał Ann Margaret, ale w destrukcyjny sposób. Że wydawał się kochać Melanie, choć nawet ta miłość była dziwna i tragiczna.
Jamie wyznaczył Melanie na swoją spadkobierczynię. Na koncie w szwajcarskim banku czekały na nią miliony dolarów. Ona i matka miały do końca życia nie zaznać biedy. Ann Margaret dostała dożywotnią rentę.
Policja znalazła elektroniczne urządzenie zniekształcające głos, którego używał podczas rozmów telefonicznych. Znalazła także strusie pióra i dziwny obraz, przedstawiający kobietę i dwie przedziwne bestie. Pióra były przeznaczone dla Patricii – to za to, że chowała głowę w piasek, nie chcąc widzieć uczynków męża. Obrazek był dla Ann Margaret, która zadała się nie z jednym, lecz dwoma potworami.
Ann Margaret twierdziła, że Jamie wiedział o przestępstwach każdego z ich kręgu. Owoc na łóżku Williama to było jabłko, które nigdy nie pada z dala od jabłoni. Jamie widział nawet, jak Brian wyciągnął walizkę z pieniędzmi. Czekał, aż chłopczyk ogłosi swoje znalezisko. Ale tak się nie stało.
Jamie był także utalentowanym włamywaczem. Znał się na najrozmaitszych systemach alarmowych. Umiał niepostrzeżenie podrzucać swoje prezenty.
I wreszcie Jamie O’Donnell miał motyw. Lekarz sądowy wyjaśnił, że ojciec Melanie miał sekret, którego nikomu nie wyjawił. Umierał na raka żołądka. Zostało mu niespełna pół roku życia.
To dlatego postanowił wreszcie ujawnić prawdę. Tak twierdziło FBI.
Ann Margaret miała nieco inną teorię.
– Kiedy Stokesowie cię adoptowali – mówiła – musiałaś zachowywać się, jakbyś ich widziała po raz pierwszy w życiu. Tak jak przewidział Jamie, od pierwszej chwili wydawało się, jakbyś poznała matkę. Tak samo było z Brianem. Zaakceptowałaś nawet Harpera i zawsze byłaś wobec niego bardzo opiekuńcza. A potem rodzice poznali cię z Jamiem. Pamiętasz, co się wtedy stało? Ten człowiek był twoim prawdziwym ojcem. Wywiózł cię ze stanu, żeby uratować cię przed Harperem. Zmienił swoje życie, żeby być przy tobie, a potem się ciebie wyrzekł, z miłości do Patricii i ciebie. A ty na niego spojrzałaś i cofnęłaś się z przerażeniem. Bałaś się go. Chyba nigdy tego nie zapomniał, kochanie. Chyba nigdy nie zapomniał, że to Harpera kochasz, a on budzi w tobie strach. Są rzeczy silniejsze od raka. Jedną z nich jest miłość.
– Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko – czytał ksiądz. – Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno. Wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Przyszła jej kolej. Wstała. Podniosła urnę. Była zaskakująco ciężka, masywna, jednak nie tak jak Jamie, kiedy jeszcze był wśród nich. Na znak księdza zdjęła przykrywkę.
Czy kiedykolwiek się jeszcze spotkamy, Jamie? Tak wiele pytań chcę ci zadać. Tak wiele chciałabym zrozumieć… Tak bardzo cię kocham i podziwiam, tak bardzo nienawidzę.
Wierzę, że mnie kochałeś, że zrobiłeś to, co wydawało ci się właściwe. Poświęciłeś się dla mnie, dla mojej matki, i za to cię kocham i wybaczam ci wszystko. Odejdź w pokoju i niech cię Bóg błogosławi.
Odwróciła urnę dnem do góry. Prochy sfrunęły w dół w wilgotnym mglistym powietrzu. Zawirowały i rozproszyły się nad falami.
Patricia i Ann Margaret odeszły. Za nimi szedł Brian i Nate. Cicho rozmawiali. Melanie szła na końcu, zupełnie sama. Usiłowała nie czuć pustki, ale nie całkiem jej się udawało.
Zbliżyli się do końca bulwaru, gdzie czekały trzy samochody. I czwarty, którego nie znała. Jakby na sygnał mężczyzna w ciemnym garniturze oparł się o drzwi od strony pasażera. Melanie zobaczyła jego twarz.
Rzuciła się ku niemu biegiem, nie dbając o to, kto ją zobaczy.
– David!
Zatrzymała się tuż przed nim, nagle niepewna i przestraszona. W granatowym garniturze wyglądał oficjalnie i surowo. Ale jego twarz natychmiast złagodniała, oczy zabłysły. Ból, który ściskał jej serce, nagle się rozpłynął.
– Cześć – powiedział David.
– Cześć.
– Ładna ceremonia.
– Słyszałeś?
– Podszedłem parę kroków, ale nie chciałem pchać się bliżej.
– Mógłbyś – oznajmiła bez namysłu. – Mnie by to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się lekko i musnął palcem jej policzek. Zamknęła oczy, żeby skoncentrować się na dotyku, a kiedy je znowu otworzyła, opuszek jego palca był mokry. Od jej łez.