Выбрать главу

Spojrzała na niego nieufnie, szukając czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę, że ona nadal go kochała. Po tylu latach. Chociaż stawiał pracę przed rodziną. Chociaż spotykał się z głupimi smarkulami, a potem wracał do domu i całował ją w policzek. Zastanawiała się, czy wiedział, z jaką niecierpliwością oczekiwała dnia, w którym mąż odejdzie na emeryturę i znowu będzie należał do niej. Wtedy będą mogli odzyskać to, co było między nimi w te pierwsze upalne dni w Teksasie. Może spróbują sobie wybaczyć obopólne błędy, grzechy i żale. I zacząć od nowa.

Przecież mówi się, że na to nigdy nie jest za późno.

– Czy… odejdziesz ze szpitala?

– No, nie na zawsze.

Szybko schyliła głowę, żeby nie dostrzegł jej rozczarowania.

– A więc wakacje? Tydzień, dwa?

– Dłużej. Może cztery, może sześć miesięcy. Zaszaleję i poproszę o urlop.

Urlop. Znowu przykuł jej uwagę. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy też wietrzyć jakiś podstęp. Ze wszystkich sił starała się wyglądać na zwyczajnie zainteresowaną.

– Naprawdę? Kiedy?

– W przyszłym tygodniu – oznajmił rzeczowo.

Na patio zapadła taka cisza, że Patricia prawie słyszała bicie swojego serca. W przyszłym tygodniu. Harper nigdy nie działał tak szybko. Nigdy nie brał urlopu.

O Boże, nie chodziło o Melanie ani o romans. On wiedział. On wszystko wiedział.

O wiadomości, którą znalazła w samochodzie po spotkaniu AA. W jej zamkniętym mercedesie z najnowszym alarmem. Na siedzeniu kierowcy.

Pięć słów wyciętych z jakiejś gazety. Prostych słów. Przejmujących dreszczem do szpiku kości.

„Dostajesz to, na co zasługujesz”.

W lodowatej chwili, gdy przeczytała tę wiadomość, serce zatrzepotało jej jak ptak w klatce. Nawiedziło ją okropne wrażenie, że przeszłość zlała się z teraźniejszością i wypadki toczą się własnym torem, a ona nie ma na nie wpływu. Nie rób jej krzywdy, zaczęła powtarzać bezgłośnie. Nie krzywdź Melanie. Tym razem byłam dobra. Przysięgam, przysięgam, zachowywałam się najlepiej jak mogłam.

– Pat? Co się dzieje? Myślałem, że się ucieszysz.

– Pół roku – wymamrotała, nie podnosząc oczu. – Gdzieś daleko stąd. Weźmiemy Melanie?

– Tak.

– A… Briana?

Harper zawahał się i powoli skinął głową. – Ale bez żadnego kochanka. Staram się, Pat. O Jezu, naprawdę się staram. Ale na to jeszcze nie jestem gotowy.

– Cała rodzina – powtórzyła. – Gdzieś daleko stąd. Ale, kochanie, będziesz im musiał dać czas na wypowiedzenie. Tydzień to za krótko.

Nie zmienił zdania.

– Skoro ja potrafię się wyrwać ze szpitala, to oni tym bardziej.

– Więc w przyszły piątek?

– Tak. W piątek.

Trzeba by się dowiedzieć czegoś więcej, pomyślała. Spytać, skąd ta nagła decyzja. Ale za bardzo się bała tego, co mogła usłyszeć.

– Dobrze, kochanie, dobrze. W drzwiach stanęła Maria.

– Przyszedł doktor Sheffield do pana doktora.

Harper wyraźnie się zdziwił, ale wstał i musnął policzek żony przelotnym pocałunkiem. Tego ranka Patricia postawiła swój bukiet na stoliku na patio. Harper dotknął fioletowego płatka.

– Wszystko się ułoży – powiedział cicho. – Zobaczysz.

Wyszedł. Patricia została sama nad niedojedzonym grejpfrutem. Nie potrafiła powiedzieć, co właściwie się wydarzyło. Te nagłe wakacje, właściwie bez powodu. Jej rozpaczliwa gotowość do współdziałania.

Tajemnice, pomyślała. Jej. Jego. A zeszłej nocy dotarło do niej, że Melanie także je ma. W jej spojrzeniu było zbyt wiele nieufności. Melanie zawsze była skryta. Czy naprawdę sądziła, że rodzice się nie domyślą?

„Dostajesz to, na co zasługujesz. Dostajesz, na co zasługujesz”.

Jezu Chryste.

Poczuła się strasznie zmęczona. Z trudem zdołała unieść łyżeczkę do ust. Życie znowu z niej uciekało. Oddech stał się płytki, urywany. Atak paniki. Można by pomyśleć, że w jej wieku można już sobie z tym poradzić. Ale ona tego nie potrafiła.

Ruszyła na poszukiwanie córki. Jeśli ją tylko zobaczy, jeżeli się przekona, że jej córeczka jest cała i zdrowa, nikt jej nie porwał, nie zamordował, wszystko będzie dobrze. Jeśli zdoła sobie udowodnić, że to teraźniejszość, a przeszłość już nigdy nie wróci…

Ale Melanie zniknęła. O wpół do jedenastej rano Patricia powlokła się do łóżka.

Wiedziała, że powinna być silna. Dzisiaj się jej nie udało.

Melanie znowu zaspała. Musiała się solidnie spieszyć, żeby wyrobić się na dziesiątą. Wbiła się w sukienkę, jednocześnie wyjaśniając Ann Margaret przez telefon, że dziś nie zjawi się w centrum. Nie czuje się dobrze. Może łapie ją grypa. Ann Margaret przyjęła jej tłumaczenie ze współczuciem: „Nie martw się, kochanie. Dobrze wypocznij, kochanie. Wiesz, jak się o ciebie martwimy”.

Zeszła na dół, czując się jak najgorszy padalec. Nienawidziła kłamać, a ostatnio za często się jej to zdarzało.

Wypadła z domu biegiem osiem minut po dziesiątej. David Reese czekał na nią po drugiej stronie ulicy, oparty o pień wiśni, ze skrzyżowanymi nogami. Na drapieżnej twarzy malowało się zniecierpliwienie. Wyglądał, jakby nie zmrużył oka przez całą noc, a ledwie otworzył usta, okazało się, że jest w podłym nastroju.

– To William Sheffield wszedł do waszego domu? – spytał tytułem powitania.

– Tak. Pewnie ma spotkanie z ojcem. – Walczyła z paskiem od torebki, uparcie spadającym jej z ramienia. David najwyraźniej miał już dość czekania. Oderwał się od drzewa i natychmiast ruszył szybkim krokiem.

– Zawsze się spotykają u was?

– Eee… nie, nie zawsze.

– Więc dlaczego dziś?

– Nie wiem. Usłyszałam tylko koniec ich rozmowy, kiedy weszli do gabinetu. William był zdenerwowany. Zdaje się, że ktoś wczoraj włamał się do jego domu.

David zatrzymał się gwałtownie.

– Do jego domu? Tak samo, jak do waszego?

Melanie pokręciła głową, domyślając się, o co mu chodzi.

– Nie, to na pewno nie ma nic wspólnego z naszym domem. William grywa w bingo, wiesz? Zdaje się, że znowu narobił sobie kłopotów i paru wierzycieli postanowiło wziąć sprawę we własne ręce. Tato mówił coś w tym stylu. „No, a czego się spodziewałeś? Idę o zakład, że włamywacz zostawił list”.

David chwycił ją za ramię. Powaga jego spojrzenia zbiła ją z tropu.

– List? Jaki list?

– Nie wiem. Tego nie usłyszałam.

– Czy William wspominał, że został okradziony? Skarżył się, że stracił jakieś pieniądze?

Melanie zrobiła wysiłek, żeby sobie przypomnieć. Nie przysłuchiwała się rozmowie ze szczególną uwagą.

– Wydaje mi się, że zaprzeczał. Powiedział, że wczoraj właśnie wygrał. Ale ojciec mu nie uwierzył. Powiedział, że jego budżet mówi sam za siebie.

– A ten list?

– Potem powiedział coś w tym stylu: „No, jeśli to był tylko wierzyciel, to po co zostawiał list? Wierzyciele zabierają pieniądze, nie piszą poezji”. – Zamilkła na chwilę. – Mam wrażenie, że ojciec po prostu uspokajał Williama. I tyle.

David nie rozpogodził się, ale puścił jej ramię.

– Chciałbym się dowiedzieć, co było w tym liście.

– Dlaczego? Co mogło w nim być takiego ważnego?

– „Dostajesz to, na co zasługujesz”. Czy nie tak powiedział rozmówca Diggera?

– Och… – O tym nie pamiętała. Zastanawiała się przez chwilę i pokręciła głową.

– William jest tylko asystentem ojca. Ma dość własnych problemów.

David porzucił temat. Ruszyli dalej.

Dzień był ciepły i słoneczny. Na niebie ani jednej chmurki, na chodnikach ani jednego miejsca wolnego od turystów. Mężczyźni w swetrach oglądali wystawy Armaniego; studentki z przekłutymi pępkami siedziały w kawiarnianych ogródkach. Melanie i David przeciskali się przez tłum. Hotel Diggera znajdował się o kwadrans drogi od jej domu.