Выбрать главу

Detektyw Jax nawet na nią nie spojrzał. Powiedział, że jeśli FBI chce wyrzucać pieniądze, to niech wyrzuca.

– Nie jest to może luksus – wymamrotał David, podnosząc z podłogi rozmaite fragmenty garderoby. – Rzadko tu bywam.

– Kto by pomyślał – wycedziła jadowicie.

Trudno było odgadnąć, jakie meble stoją w mieszkaniu, bo wszystko ginęło pod stertami ubrań, gazet i luźnych kartek. Na podłodze zalegała warstwa zmiętych w kulki serwetek. Stół w jadalni przykrywały nieprzeczytane listy. Spod góry dokumentów na starym dębowym biurku wyglądał kawałek laptopa. Wszystko w tym mieszkaniu było odrapane, brudne i na ostatnich nogach.

Za to na ścianie wisiały dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało park Fenway w nocy, drugie jakiegoś faceta w staroświeckim stroju do baseballu. A koło magnetowidu leżały cztery filmy o baseballu. Można powiedzieć, że mieszkanie jednak miało jakiś styl.

Melanie pociągnęła podejrzliwie nosem i zrobiła krok do tyłu.

– Poczekam na zewnątrz.

– Nie spodziewałem się gości – warknął David i podniósł drugi ręcznik. – Zamknij drzwi i daj mi chwilę. Nie jest tak źle, jak wygląda.

– Nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe. – Ale posłusznie weszła do mieszkania i zamknęła drzwi. Nie było to najlepsze rozwiązanie. Nagle znalazła się w ciemności. Żołądek wywrócił się jej na lewą stronę. Znowu zobaczyła zakrwawione zwłoki Larry’ego Diggera.

Odsunęła żaluzje, usiłując wpuścić do środka trochę światła. David natychmiast stanął obok niej i z powrotem zasłonił okno.

– Nie słuchałaś, co ci mówili, czy jak?

– Tu nic nie ma, same drzewa.

– Właśnie. Ktoś może siedzieć na gałęzi i czekać z karabinem.

– Proszę otworzyć żaluzje, agencie, albo zaraz zwymiotuję.

Obrzucił ją zniecierpliwionym spojrzeniem, które po chwili złagodniało.

– Coś ci jest? – spytał niezręcznie, jakby nie umiał się o nikogo troszczyć.

– Przestań – warknęła. – Nie udawaj takiego dobrego.

– Nie udaję!

– Akurat! Okłamałeś mnie. Nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje, i nie pozwalasz mi wrócić do domu.

– Nie jestem twoim wrogiem! Jezu, przed chwilą strzelałem w twojej obronie!

– W mojej obronie! Ha! Chodziłeś za mną i przez cały czas miałeś w tym własny cel. – Dziabnęła go palcem w pierś. Zaczynało ją ponosić. – Zechciej mi coś wreszcie wyjaśnić. Dlaczego pojawiłeś się w moim domu? Kim naprawdę jest ten tak zwany detektyw Chenney? Jaką to sprawą się zajmujecie i co się dzieje, do stu diabłów?

– Nie wiem. Niech mnie cholera, nie wiem. – W oczach błysnęło mu ostrzegawcze światełko.

Melanie nie przestraszyła się. Podeszła bliżej, podniosła głowę wysoko. Miała ochotę walczyć. Chciała działać, byle tylko uciec od strachu i bezradności.

I chciała z niego wykrzesać jakąś reakcją. Lubiła kelnera Davida Reese’a. Wydawał się jej wspaniałym sprzymierzeńcem, a ostatnio miała bardzo niewielu sprzymierzeńców.

„Jeśli to nie ma z tobą nic wspólnego, dlaczego twój ojciec chrzestny tak się przejmuje losem bachora Śmiecia?”

David odwrócił się plecami.

– Muszę się pozbyć tych ciuchów – rzucił szorstko. – Ty też pewnie chcesz się przebrać. Później coś zjemy, a dopiero potem będziemy gadać.

– Odpowiesz na moje pytania? – zawołała za nim.

– Jeśli będziesz pytać grzecznie.

– Mam prawo być tak niegrzeczna, że sobie nawet nie wyobrażasz…

– Co ty powiesz – mruknął, znikając w sypialni. Parę minut później wyłonił się z niej, w dżinsach i szarej bluzie z podwiniętymi rękawami. Miał rozczochrane włosy i lekki zarost, dobrze pasujący do ponurego spojrzenia.

Nie wyglądał już jak agent FBI, lecz jak mężczyzna z krwi i kości. Żylaste, muskularne ręce, szeroka pierś, wąskie biodra, zaciśnięte szczęki. Zawsze opanowany. Działa tylko według własnych zasad. Lubi niewiele osób. Kocha jeszcze mniej.

Do diabła, aż za dobrze znała ten typ. Ojciec kierował jej życiem, Brian się nią opiekował, William ukrywał swoje tajemnice. I jej ojciec chrzestny…

David zrobił krok w jej stronę. Zauważyła, że kuleje i stara się to ukrywać. Miał kamienny wyraz twarzy i zaciśnięte pięści. Nawet cierpiąc nie zamierzał się odsłonić. Nawet cierpiąc agent specjalny Riggs odsuwał ją od siebie.

Rzucił jej dres.

– Przebierz się. Ja zamówię pizzę.

Skinęła głową i, ku swemu przerażeniu, wybuchnęła płaczem.

David przyniósł dużą pizzę pepperoni i dwie sałatki od „Papy Gino” na rogu. Wrócił w niespełna pięć minut. Usiedli przy stole, wyłonionym spod sterty gazet.

Melanie jakby się skurczyła. Jej drobna sylwetka ginęła w jego starych czarnych spodniach od dresu i czerwonym podkoszulku.

Atak płaczu najwyraźniej ją zawstydził. A jego przeraził jak diabli. David nie wiedział, co się robi z płaczącą kobietą. Cholera, nie wiedział nawet, gdzie podziać oczy. Czuł się kompletnie bezsilny, i to od chwili, gdy przywiózł Melanie do swojego mieszkania i zdał sobie sprawę, że nie pamięta, kiedy ostatnio spotkał się tu z jakąś kobietą. Dawno temu… kiedy jeszcze mógł spać przez całą noc bez ataków bólu. Żaden mężczyzna nie chce się dzielić z kobietą takim doświadczeniem.

Przez dziesięć minut jedli w zupełnym milczeniu.

Przerwała je Melanie.

– Dobrze. Zaczynaj.

David niespiesznie przełknął kęs pizzy.

– Pytaj. Odpowiem, jeśli będę mógł.

– A, świetnie, od razu widać, że będziemy rozmawiać szczerze. Wyszczerzył zęby.

– Jestem z FBI. Wszyscy wiedzą, że umiemy porozumiewać się jasno i prosto.

Zacisnęła usta z dezaprobatą.

– Naprawdę jesteś z FBI?

– Tak.

– Naprawdę masz artretyzm? Zacisnął szczęki.

– Tak.

To ją zaciekawiło.

– Im to nie przeszkadza?

– Wywiązuję się z obowiązków.

– Ale są przecież egzaminy…

– Zdałem.

– Czy inni agenci nie boją się współpracy z kimś, kto…

– Lubię myśleć, że moja olśniewająca osobowość liczy się dla nich bardziej.

Przewróciła oczami.

– Więc czym się zajmujesz?

– Eleganckimi przestępstwami.

– Czyli oszustwami finansowymi, bankowymi, praniem brudnych pieniędzy?

– Mniej więcej. Sam urok.

– Rozumiem. – Spojrzała na niego chłodno. Wydało mu się, że widzi w jej oczach instynkt mordercy. – A ta historia, że byłeś policjantem i dostałeś artretyzmu… to bajeczka, żeby zyskać moje współczucie i łatwiej mną manipulować?

– Musiałem cię skłonić, żebyś pozwoliła sobie pomóc…

– Dlaczego nie powiedziałeś prawdy? Czy w FBI tego nie wolno?

– Owszem. Właśnie o to chodzi. Pochyliła się ku niemu.

– A ten detektyw Chenney? Też jest z FBI?

– Tak.

– A to przedstawienie w moim pokoju? Zbieranie dowodów, pytania, na które musiałam odpowiadać…

– Dowody są w laboratorium, informacje w aktach. To prawdziwe dochodzenie. Chcę ci pomóc.

Omal nie roześmiała się mu prosto w twarz.

– Więc powiedz, co robiłeś w moim domu. Wykrztuś to wreszcie.

Ugryzł kawałek pizzy. Sięgnął po kubek.

– Prowadzę śledztwo w sprawie doktora Williama Sheffielda – oznajmił. Miał nadzieję, że Melanie nie jest już lojalna wobec człowieka, który ją zdradził. – Kłopoty z hazardem sprawiły, że zaciągnął pożyczki z bardzo wątpliwych źródeł i obudził nasze zainteresowanie.

Przyjrzała mu się podejrzliwie.

– Więc dlaczego przyczepiliście się do mnie?

– Bo coś cię z nim łączyło. Nie wiedziałem, jak wyglądają wasze stosunki. Potem wyszłaś z domu z facetem z zupełnie innej bajki.