Выбрать главу

– Co ona sobie myślała? I ta scena z Williamem. Moje biedactwo, musiała zastrzelić mężczyzną, którego kiedyś kochała. Czy można się z tym pogodzić, nawet wiedząc, że miało się prawo? To za wiele. Nie powinna przez to przechodzić! Dlaczego się nią nie zaopiekowaliśmy?

– Jest silniejsza niż myślisz. Ma to po tobie.

– Nie chcę, żeby musiała być silna. Chcę, żeby była bezpieczna. Chcę ją odzyskać! – Patricia zacisnęła pięści. Miała ochotę kogoś uderzyć, rzucić się na kogoś z wściekłością. A mogła się tylko opanować i czekać – dla dobra córki.

– Powiedz mi – odezwała się, gdy zdołała rozewrzeć palce. – Jesteśmy tutaj. Wiem, co się wtedy stało. Co zrobimy?

Ann Margaret wzruszyła ramionami.

– Jeśli idzie tropem przeszłości, wcześniej czy później tu przyjedzie. A jeśli Harper i Jamie jej szukają, wcześniej czy później także tu zajrzą. Na razie czekamy.

David wreszcie zwolnił. Melanie otworzyła oczy. Zasnęła niemal natychmiast, gdy dotarli na autostradę. Czuła się obolała, otępiała, jakby przygniatał ją wielki ciężar. Pot perlił się jej na górnej wardze i czole. Gardło miała wyschnięte, spieczone.

Znalazła na podłodze puszkę coli i pociągnęła duży łyk. Napój nie spłukał wrażenia narastającego zagrożenia.

– Przyjrzyj się – odezwał się cicho David. – Przypominasz sobie? Pojedziemy powoli.

Znajdowali się między starymi domami na szczycie wzgórza. Niegdyś były pewnie efektowne, teraz stały smutne i zaniedbane. Chwasty pieniły się w szczelinach popękanego asfaltu. Małe zagajniki, niegdyś zapewne miłe i cieniste, zmieniły się w kolczaste chaszcze.

Przez okno wpadł zapach gardenii.

Panika złapała ją za gardło.

– Ja tu byłam… Byłam tu…

– Tu mieszkała twoja rodzina. Patricia, Harper, Brian i Meagan.

Po chwili pojawił się przed nimi rozłożysty dom.

Duże białe kolumny. Styl georgiański. Ogromna powykręcana wiśnia na trawniku, wspaniała do wspinania się. „Podsadź mnie, tatusiu. Podsadź mnie!” Gęsty żywopłot, niegdyś idealny do zabawy w chowanego. „Brian mnie nie znajdzie!” Wijąca się ścieżka, na której grało się w klasy. „Patrz na mnie, mamusiu, patrz na mnie!”

Obok czerwonego sedana stały dwie kobiety. Siwe sztywne kędziory. Złote, lśniące fale.

„Mamusiu, mamusiu, kiedyś będę wyglądała tak samo jak ty”.

Powoli zwróciła spojrzenie na Davida. Miał zatroskany wyraz twarzy. I nagle zniknął.

Zapadała się w czeluść, spadała w ziejącą czerń… aż znalazła się w drewnianej chacie. Miała cztery lata.

– Chcę do domu – wyszeptała. – Jamie, kiedy pójdziemy do domu?

– Już dobrze, Melanie. Ze mną jesteś bezpieczna – usłyszała głos Davida. – Jesteś Meagan Stokes. Twoja rodzina cię nie skrzywdziła, nie opuściła. Ojciec tylko stworzył iluzję twojej śmierci. Bardzo sprytne oszustwo. Harper się na tym zna.

– Nie rozumiesz… Nie wiesz…

W oddali rozległ się ryk silnika. Zbliżał się następny samochód. Obie kobiety odwróciły się i spojrzały w jego kierunku. David zerknął we wsteczne lusterko. Melanie przyglądała się im z rezygnacją. Nie wiedzieli. Nie rozumieli. Ona także kiedyś chciała uciec. I nauczyła się…

– Cholera – mruknął David. Wdepnął gaz. Melanie spojrzała na niego ze smutkiem.

– Nie uciekaj – powiedziała cicho. – Kiedy się ucieka, jest jeszcze gorzej.

– Trzymaj się, Melanie. Cholera jasna, trzymaj się.

Ruszył z piskiem opon w dół zbocza, ku zagajnikowi. Za nimi rozległy się krzyki. Kobiety uciekały. Wszyscy uciekali, nawet ona, we wspomnieniach. Teraz sobie przypomniała. Czwarty dzień, rozpaczliwa walka o wolność. Chciała znowu zobaczyć rodzinę.

Nie biegła dość szybko. Nie była dość zwinna. Ach, dziecko, nie rozumiesz, że kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę?

Ocknęła się, słysząc ostre przekleństwo. Zerknęła na Davida. Pot wystąpił mu na twarz. Przed nimi wyłonił się ostry zakręt, a oni jechali za szybko. O wiele za szybko. Kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę.

David znowu zaklął. Tylne opony zapiszczały. David walczył z nimi, szarpał za kierownicę tak mocno, że na rękach nabrzmiały mu mięśnie. Potem zaczął się modlić i wreszcie, w ostatniej chwili, spojrzał przepraszająco na Melanie i wyszeptał jej imię.

Kocham go, pomyślała. A potem: przepraszam.

Tylne opony puściły. Samochód skoczył naprzód. Co to za hałas? Ach, to jej głos, to ona tak krzyczy.

Kiedy uciekasz, robisz sobie krzywdę.

Drugi samochód wpadł na nich z rozpędu. Przez chwilę widziała wstrząśniętą twarz ojca. Potem ich samochód znalazł się w powietrzu.

David wziął ją za rękę. Poczuła silne, ciepłe i szorstkie palce, splatające się z jej palcami.

Ziemia zbliżała się szybko. Wylądowali. Zgrzyt metalu. Krzyk, urwany gwałtownie. Ciemność.

36

Jamie dyszał ciężko, gorączkowo namierzając przez lornetkę stary dom Stokesów. Miał wrażenie, że od rana bierze udział w maratonie.

Najprawdopodobniej był już na to po prostu za stary. A ta chwila, kiedy wreszcie nadeszła, okazała się zbyt denerwująca. Ręce mu się trzęsły i od dawna nie był taki przerażony.

Poszedł za Brianem na lotnisko, bo martwił się o chłopaka. Potem doszedł do wniosku, że musi mu pozwolić stać się prawdziwym mężczyzną więc kupił dla siebie bilet do Houston.

Wylądował na Houston Intercontinental, lotnisku, które przywiodło mu na myśl zbyt wiele wspomnień. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że żadne z nich aż do tej pory nie wróciło do Teksasu. Unikali tego stanu, jakby był siedliskiem zarazy.

Właściwie szkoda. Choć wiele wspomnień budziło gorycz, zdarzały się także słodkie. Patricia. Teksańskie noce. Przyglądanie się, jak rośnie mały Brian. Cudowne narodziny Meagan. Boże, chwyciła go za palec taką maleńką, mocną rączką. Jego dziecko. Córeczka Jamiego O’Donnella!

Odnalezienie Melanie w Huntsville nie sprawiło mu kłopotu. Dziewczyna była mądra i pomysłowa, przyznawał to z dumą, ale bez trudu wyśledził ją w motelu. Przybycie faceta z FBI trochę go zdenerwowało, ale wyglądało na to, że między nimi coś jest. I to coś dobrego. Na samym początku sprawdził tego specjalnego agenta Davida Riggsa, tak jak to robił z jej wszystkimi znajomymi. Lubił myśleć, że na tym polegają obowiązki ojca – na poznawaniu towarzystwa córki.

Ten Riggs wypadł całkiem nieźle. Pochodził z klasy średniej. Ceniony w pracy, a Jamie zasięgał opinii od człowieka, który nie znosił wygłaszać pochwał. Artretyzm, niestety… ale chłopak jakoś z nim walczył i na pewno miał nieprzeciętny rozum, skoro tak szybko rozszyfrował Harpera. Już to samo sprawiło, że Jamie ocenił go na szóstkę z plusem.

Jednak jego obecność utrudniała śledzenie Melanie. Jamie uważał, że gdyby dziewczyna była sama, nie przyszłoby jej do głowy spojrzeć w lusterko wsteczne. Ale ten Riggs był zawodowcem. Jamie musiał trzymać się z daleka od nich. Od czasu do czasu zjeżdżał w inną ulicę. Kiedy dotarli do okolicy, w której mieszkała pani Applebee, zrobiło się łatwiej. Jamie zatrzymał się na stacji benzynowej i zaczekał na nich.

Czterdzieści minut później wynajęty samochód pojawił się w polu jego widzenia. Jamie zdołał przyjrzeć się Melanie. Była blada, wstrząśnięta i przerażona.

Matko Boska. Serce ścisnęło mu się boleśnie.

Za każdym razem, gdy usiłował chronić swoją córkę, sprawiał jej tylko ból. A to mu nasunęło straszną, gorzką myśl, że Harper może jest jednak lepszy od niego. Melanie rzuciła się w jego ramiona, kiedy ją adoptował. Nazywała go tatą, starała się wywołać uśmiech na jego twarzy. Wydawała się szczęśliwa.

A kiedy Jamie pochylił się, żeby wziąć ją w ramiona, jego rodzona córka, którą przez pięć długich lat chronił z narażeniem siebie, cofnęła się przed nim.

Ciągle pamiętał tę chwilę. Jak serce przestało mu bić. Jak poczuł suchość w ustach. Jak palce same zacisnęły się mu w pięść.