Выбрать главу

Nagle ujrzała następny strzęp sceny.

Potknęła się na korzeniu drzewa, upadła na ziemię. Powietrze uszło jej z płuc. To koniec. Dała się złapać. Krew na kolanach, gałązki we włosach. Nie zostało jej nawet tyle oddechu, żeby płakać.

Tatuś Jamie ukląkł obok niej. On też był zmęczony. Dziwne, ale to on płakał. Powoli odgarnął jej włosy, sprawdził, czy nie złamała sobie jakiejś kości, przyjrzał się zakrwawionemu kolanku.

Delikatnie, bardzo delikatnie wyjął z rany ostre kamyczki. Powtarzał szeptem, że wszystko będzie dobrze. Musi się tylko przyzwyczaić, a potem zrozumie, że on jej nigdy nie skrzywdzi. Nazywał ją swoją córeczką.

Coś trzasnęło w krzakach po prawej. Jamie odwrócił się w tamtą stronę, Harper podniósł głowę. Obaj patrzyli w stronę źródła dźwięku.

Melanie wbiła łokieć w brzuch swojego chrzestnego ojca. Skrzywił się, ale usiłował się opanować. Kopnęła go w wewnętrzną stronę stopy. Wstrząsnęło to nim na tyle, że rozluźnił chwyt; wyrwała mu się z całej siły. Chciał ją złapać za ramię, ale uskoczyła i rzuciła się przed siebie, na prawo, z dala od nich obu.

– Psiakrew! – To Jamie.

– Melanie! – To Harper. Spuściła głowę i przyspieszyła.

Wszystko wydarzyło się jednocześnie. Trzask gałązek. Wydawało jej się, że biegnie szybko, ale jej ojciec chrzestny znalazł się przy niej w ułamku chwili. Sięgnął do jej ramienia. Raptem Harper doskoczył do nich, unosząc broń.

Rzuciła się pomiędzy nich; z boku rozległy się strzały.

Wiedziała że kula leci prosto na nią. A potem ojciec chrzestny skoczył. Jamie zawisł w powietrzu, rozpościerając ręce. Patrzył jej prosto w oczy z napięciem, determinacją, smutkiem.

Kula wbiła mu się w plecy. Wygiął się w łuk i runął na ziemię.

Zobaczyła Harpera; stał tuż przed nią z dymiącym pistoletem.

– Zawsze mi wchodził w drogę – powiedział.

I wymierzył prosto w nią.

David pędził przez zarośla. Potykał się o korzenie, otrząsał się z suchych liści. Widział już coraz wyraźniej, na tyle, żeby poznać, że się zgubił.

Wrócił na szosę, tam skąd zaczął bieg. Ale teraz usłyszał, że z bagażnika drugiego samochodu dochodzi dudnienie.

– Hej! – wołał męski głos. – Niech mi ktoś pomoże!

David wyszarpnął kluczyki ze stacyjki i otworzył bagażnik. Na świat wyjrzał Brian Stokes.

– Co się stało? – spytał David, pomagając mu się wydostać. Brian dotknął nosa, który wyglądał jak rozbity młotkiem.

– Harper… Ma broń. Uderzył mnie.

– Dlaczego?

– Bo nie chce… żebym pomógł Melanie. Muszę pomóc Melanie. Zrobił krok naprzód, ale osunął się na asfalt.

– Ty nie rozumiesz… Harper musi się zabezpieczyć. Musi… ją zabić.

– Dlaczego? To jego córka.

– Nie… Jamiego… Nie rozumiesz? To córka Jamiego.

Ostatni kawałek wskoczył na miejsce, a zaraz potem nadeszła myśl, że Harper naprawdę musi zabić Melanie. Jasna cholera!

Jakby na potwierdzenie, powietrzem wstrząsnął huk strzału.

– Pomóż jej! – krzyknął Brian.

David popędził przed siebie.

Melanie upadła na kolana, nie zwracając uwagi na Harpera i jego broń. Jamie patrzył tylko na nią. Ręka drżała mu lekko, usta łapały powietrze. Melanie usłyszała syczący dźwięk i zdała sobie sprawę, że został postrzelony w płuco. Powietrze z niego uciekało razem z życiem.

Boże. Wiedziała, że to bez sensu, ale spojrzała na ojca, oczekując od niego pomocy. Harper stał bez ruchu. Sam też wydawał się wstrząśnięty. Może nie zamierzał pociągać za spust, może nie chciał nikogo skrzywdzić.

– Tato… – szepnęła. – Jesteś lekarzem… Proszę…

Nie zareagował.

Zostawiła go i wróciła do Jamiego…

– Prze… praszam… – wyszeptał.

– Ciii… Oszczędzaj się, powiesz mi później.

– Nie… pamiętałaś… Chciałem… żebyś… sobie…

Na wargi wystąpiła mu krwawa piana. Oczy wywróciły się białkami do góry i zniknęły za trzepoczącymi powiekami. Melanie ścisnęła go za rękę.

– Nie! Nie umieraj! Nie pozwolę ci…

Spojrzał na nią ze smutkiem i wiedziała już, że jest za późno.

– Egoista… jak Harper. Annie ma rację… Nie jestem lepszy. Meagan…

– Jamie…

– Kocham cię, dziecko… moja córeczko…

– Nie, Jamie, nie…

Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. Usiłowała go utrzymać przy życiu, zatamować ręką krwotok. Krew, tyle krwi. Spływała po żebrach, leciała z ust. Czuła drżenie Jamiego.

– Niech cię szlag! – krzyknęła. – Nie waż mi się umierać! Nie możesz mi tego zrobić!

Zawsze będziesz moją córeczką. Tak powiedział. Choćbyś poszła nie wiadomo gdzie, nigdy nie będziesz sama.

Zapomniałam. Zapomniałam. Nie pamiętałam niczego. Och, Jamie… Przepraszam.

– Meagan…

– Tak, Jamie?

– Powiedz to… teraz…

– Co?

– Nazwij mnie… tatą…

– Tato – załkała. – Tato…

Ostatni oddech uleciał z niego w cichym westchnieniu i już było po wszystkim. Jamie O’Donnell leżał w bezruchu. Odszedł.

W krzakach rozległ się hałas. Patricia i Ann Margaret wypadły z zarośli, podrapane, z liśćmi we włosach. Z prawej strony dobiegł trzepot spłoszonych ptaków. David Riggs wybiegł z bronią w ręce.

Wszyscy zamarli w bezruchu. Zakrwawione ciało Jamiego O’Donnella leżało na ziemi. Melanie klęczała nad nim ze łzami w oczach. A Harper…

David uniósł broń w tej samej chwili, gdy Harper wymierzył w Melanie.

– Stać! – krzyknął. – FBI.

– Harper, na miłość boską! – załkała Patricia.

– Milcz – warknął. – Niech się tylko ktoś ruszy, a zacznę strzelać!

Jakie to dziwne, pomyślała Melanie. Miała wrażenie, że widzi swojego przybranego ojca po raz pierwszy w życiu. Rysy, które zawsze wydawały się jej olśniewające, były rozmyte i pobrużdżone zmęczeniem. Kwadratowy podbródek nie oznaczał siły. Jasne oczy patrzyły niepewnie.

Oto człowiek, którego przez prawie całe życie uważała za ojca. I kochała. Egoista, podstępny intrygant, który sprzedał ją za milion dolców i sam jeden zniszczył ich rodzinę.

– Powiedz to! – krzyknęła dziko. – Raz wreszcie nam powiedz, co zrobiłeś.

– Nie masz pojęcia o niczym! Zrobiłem to, co trzeba. To, co leżało w interesie naszej rodziny.

– Zabrałeś naszą córkę! – wrzasnęła Patricia. – Co to za interes rodziny?

– Nie naszą, twoją! Bękarta O’Donnella, którego chciałaś mi wcisnąć, jakbym się nie mógł domyślić. Naprawdę myślisz, że jestem głupi? Boże, co ty mi zrobiłaś. Kochałem cię.

– Naprawdę? Trudno się było zorientować, skoro ciągle siedziałeś w pracy.

– Chciałem nam zapewnić przyszłość. A może nie przyszło ci do głowy, skąd się biorą te pieniądze, które tak lubisz wydawać?

– Wydaję pieniądze, bo nie mam nic innego do roboty! Na litość boską, gdybyś mi tylko powiedział… Ty idioto, mogłabym żyć jak nędzarka, byle z tobą. Dla ciebie rozstałam się z Jamiem. Naprawdę cię kochałam. Naprawdę chciałam… Boże, ja się zastanawiałam, jak uratować to małżeństwo, a ty porwałeś naszą córkę! Związałeś ją? Wywlokłeś z samochodu?

– Nie! Poza tym to nie ja, tylko Jamie.

– Zrobił to, bo musiał – wtrąciła Ann Margaret. – Bo zasugerowałeś, że jeśli nie pomoże ci w wyłudzeniu tych pieniędzy, możesz popełnić prawdziwe morderstwo.

– Byłem zraniony, zły…

– Chciwy – powiedział David zimno. Melanie zauważyła, że ocenia sytuację i przechodzi niepostrzeżenie w miejsce, z którego miał lepszą linię strzału.

Mało ją to obchodziło. Jej ojciec leżał martwy na ziemi. Człowiek, który ją adoptował, mierzył do niej z pistoletu. Czuła się zdradzona i wściekła. Potem przypomniała sobie, że pistolet Jamiego ciągle tkwi pod jego marynarką.