W oczach Pritchera pojawił się błysk zadowolenia.
To brzmi lepiej.
— Właśnie. Ale pamiętaj, że o ile to tylko będzie możliwe, on musi mieć swobodę ruchów.
— Oczywiście.
— I… e… Pritcher. Ten młodzieniec ma miłą powierzchowność, jest uprzejmy i w ogóle czarujący. Nie daj się na to nabrać. To niebezpieczny typ, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Nie wchodź mu w drogę, jeśli nie będziesz do tego odpowiednio przygotowany. To wszystko.
Muł znowu został sam. Światło zgasło, a ściana ponownie stała się przezroczysta. Niebo miało purpurowy kolor, a smuga światła na horyzoncie wskazywała, gdzie jest miasto.
Po co to wszystko? Powiedzmy, że zostanie panem całej Galaktyki… Co dalej? Czy to spowoduje, że ludzie tacy jak Pritcher stracą pewność siebie, prostolinijność, siłę i opanowanie i staną się zgarbionymi słabeuszami? Czy Bail Channis straci swą urodę? Czy on sam stanie się inny?
Żachnął się. Skąd te wątpliwości? O co mu właściwie chodzi?
Zapaliło się umieszczone u góry światełko. Do pałacu wszedł człowiek. Muł widział, jak zbliża się do jego pokoju i, niemal wbrew swej woli, odkrywał stan emocjonalny przybysza.
Rozpoznał go bez trudu. Był to Channis. W jego strukturze psychicznej Muł nie dostrzegał tej jednolitości uczuć, która charakteryzowała Pritchera. Miał przed sobą surowe, bogate i różnorodne spectrum uczuć wytworzone przez silny, nietknięty obcym oddziaływaniem umysł, na który wywarły wpływ jedynie sprzeczności targające wszechświatem. Cała struktura falowała i pulsowała. Jej powierzchnię tworzyła ostrożność pokrywająca całość cienką, gładką warstwa,, w ukrytych zakąskach tworzyły się wiry cynizmu i grubiaństwa. Pod powierzchnia, płynął silny prąd egoizmu i interesowności, z którym tu i ówdzie łączyły się strumyki okrucieństwa. Na samym spodzie, w głębi, zalegała nieruchomo niczym nie zaspokojona ambicja.
Muł wiedział, że w każdej chwili może wtargnąć w ten przestwór, zburzyć powierzchnię i zamieszać w głębi, zmienić kierunek prądu albo zniszczyć go i stworzyć inny. Ale co z tego? Czy gdyby Channis chylił przed nim głowę i wpatrywał się w niego z uwielbieniem, zniknęłaby groteskowość jego własnej postaci, groteskowość, która sprawiła, że unikał światła dziennego i kochał noc, że żył samotnie, jak odludek, w środku imperium, które całkowicie należało do niego?
Otworzyły się drzwi znajdujące się za jego plecami. Odwrócił się. Przezroczysta dotąd ściana zmętniała i powoli straciła przejrzystość, a ciemność ustąpiła białemu, ostremu światłu żarówki jądrowej.
Bail Channis usiadł swobodnie i rzekł:
— Nie jest to dla mnie zupełnie niespodziewany zaszczyt.
Muł potarł czterema palcami swój wydatny organ powonienia i spytał z lekką irytacją w glosie:
— A dlaczegóż to, młodzieńcze?
Myślę, że to przeczucie. Jeśli nie brać pod uwagę tego, że doszły do moich uszu pewne plotki.
— Plotki? A które konkretnie? Jest ich całe mnóstwo.
— Te, według których przygotowuje się ofensywę galaktyczną. Mam nadzieję, że tak jest istotnie i że będę w niej mógł odegrać odpowiednią rolę.
— A więc myślisz, że Druga Fundacja istnieje?
— A dlaczego nie? To by czyniło Galaktykę ciekawszą.
— Uważasz, że to interesujące?
— Oczywiście. Właśnie ta tajemnica, która ją otacza. Czy można znaleźć lepszy temat dla snucia domysłów? Ostatnio dodatki do gazet nie zajmują się niczym innym, prawdopodobnie świadczy to o znaczeniu tej sprawy. Jeden z głównych autorów piszących do „Kosmosu” wymyślił historię o świecie, gdzie żyją istoty będące czystą inteligencją — chodzi o Drugą Fundację — które dysponują tak potężną energią psychiczną, że można ją porównywać tylko z energią, jaka zajmują się nasze nauki fizyczne. Jest ona w stanie niszczyć statki kosmiczne odległe o całe lata świetlne, zmieniać orbity planet…
— Owszem, ciekawe. A co ty o tym myślisz? Masz jakąś własną koncepcję czy zgadzasz się z tą hipotezą o energii psychicznej?
— Na Galaktykę, nie! Myśli pan, że takie istoty ograniczyłyby swe posiadanie do swojej ojczystej planety? Nie, proszę pana. Uważam, że Druga Fundacja pozostaje w ukryciu, ponieważ jest słabsza, niż sądzimy.
— Wobec tego nie muszę długo tłumaczyć o co mi chodzi. Co byś powiedział na objęcie dowództwa wyprawy, której celem jest zlokalizowanie Drugiej Fundacji?
Przez chwilę wydawało się, że Channis zapomniał języka w gębie. Najwyraźniej nie był przygotowany na tak szybki bieg wydarzeń. Milczenie przedłużało się.
— No więc? — spytał sucho Muł. Channis zmarszczył czoło.
— Oczywiście, zgadzam się. Ale gdzie mam lecieć? Czy uzyskał pan jakieś informacje?
— Będzie z tobą generał Pritcher…
— A wiec nie będę dowodził?
— Osądzisz sam, kiedy skończę. Słuchaj, nie pochodzisz z Fundacji. Jesteś Kalgańczykiem, prawda? Tak. No więc pewnie niewiele wiesz o Planie Seldona. Kiedy pierwsze Imperium Galaktyczne chyliło się ku upadkowi, Hari Seldon z grupą psychohistoryków, analizując przy pomocy narzędzi matematycznych, jakich w naszej zdegenerowanej epoce próżno szukać, przyszły bieg historii, założył na dwóch przeciwległych krańcach Galaktyki dwie Fundacje, tak dobierając warunki, żeby wolno zmieniające się czynniki społeczne i gospodarcze doprowadziły do ich przekształcenia się w zalążki Drugiego Imperium. Zgodnie z Planem Seldona miało to trwać tysiąc lat — bez Fundacji okres ten wydłużyłby się do trzydziestu tysięcy. Ale Seldon nie mógł liczyć na to, że pojawię się ja. Jestem mutantem, i psychohistoria, która zajmuje się, zgodnie z prawem wielkich liczb, jedynie reakcjami wielkich populacji, nie mogła przewidzieć takiej sytuacji. Rozumiesz?
— Doskonale. Ale gdzie tu jest miejsce dla mnie?
— Zaraz się dowiesz. Mam zamiar zjednoczyć Galaktykę już teraz i osiągnąć cel, który przyświecał Seldonowi, nie w ciągu tysiąca, lecz w czasie trzystu lat. Jedna Fundacja — świat specjalistów od fizyki i techniki — wciąż rozwija się i kwitnie pod moimi rządami. Rozwój gospodarczy oraz ład i spokój panujący w Związku pozwoliły im stworzyć broń jądrową, której nie oprze się nic, z wyjątkiem może Drugiej Fundacji. Muszę więc zdobyć o niej więcej informacji. Generał Pritcher jest święcie przekonany, że Druga Fundacja nie istnieje. Ja wiem, że to nieprawda.
— Skąd pan to wie? — spytał ostrożnie Channis.
— Stąd, że ktoś ingeruje w umysły ludzi, którzy do tej pory znajdowali się pod moją wyłączną kontrolą! — wybuchnął nagle Muł. — Delikatnie, subtelnie, ale nie aż tak subtelnie, żebym nie był w stanie tego zauważyć. Co więcej, ta ingerencja się wzmaga, a ofiarami jej padają wartościowi ludzie i to w ważnych momentach. Dziwi cię teraz, że przez tyle lat wolałem siedzieć spokojnie?
Dlatego jesteś mi potrzebny. Generał Pritcher jest najlepszy z tych, którzy mi zostali, a więc jest w niebezpieczeństwie. Oczywiście, on o tym nic nie wie. Ale ty nie jesteś Odmienionym i dlatego trudno by było od razu stwierdzić, że jesteś moim człowiekiem. Możesz zwodzić Drugą Fundację dłużej niż którykolwiek z. moich ludzi — może nawet tak długo, jak będzie potrzeba. Rozumiesz?
— Hmm. Tak. Ale proszę mi wybaczyć jeszcze jedno pytanie. Muszę wiedzieć, w jaki sposób objawia się ta ingerencja, żebym potrafił wyśledzić zmianę w zachowaniu generała Pritchera, gdyby do tego doszło. Czy to likwiduje ich odmianę? Czy stają się zdrajcami?