Выбрать главу

– Mnie interesuje sprzedaż mieszkania – oznajmiłam, macając kurze nogi widelcem. – Co za szczęście, że masz taką porządną kuchnię, u mnie jeden palnik nie działa. Co to za hopa z tym…?

– A proszę bardzo, mogę ci powiedzieć. Pośrednik…

W tym momencie wkroczył Henio w pląsach. Od razu było widać, że wykryło się coś nowego.

– Znalazła się – rzekł już w drzwiach dziwnym głosem. – Znalazła się, rany boskie…!

Z miejsca zrozumieliśmy, że dopadł podejrzanej siostrzenicy, i porzuciliśmy rozważania na wszelkie inne tematy. Został posadzony przy stole i rozpoczął relację. Rozpoczął ją od jąkania się i jakichś idiotycznych, urywanych uwag.

– No dobrze, powiem prawdę – zdecydował się mężnie po tych kilku pierwszych, kretyńskich zdaniach. – Ja też człowiek, chociaż policjant, i nigdzie nie jest powiedziane, że policjant musi być ślepy. To jest cholernie piękna dziewczyna i oko mi w jednej chwili zbielało. Jak Boga kocham, piękna wyjątkowo i trudności miałem, które udało mi się przełamać, za co cześć mi się należy i chwała, a nie jakieś tam głupowate chichoty.

Janusz zgodził się z nim skwapliwie i przez chwilę debatowaliśmy, co będzie lepsze, koniak czy szampan. Henio wybrał koniak. Relacja poszła mu składniej.

Kasia otworzyła drzwi bez żadnych pytań, ujrzała obcego faceta i popatrzyła pytająco, zdziwiona i odrobinę zaniepokojona. Henio z kolei otworzył usta, przebił się przez chwilową niemoc głosową, powstrzymał wybiegającą z serca propozycję spędzenia razem upojnego wieczoru, przedstawił się i grzecznie spytał, czy może liczyć na chwilę rozmowy. Kasia udzieliła zezwolenia i zaprosiła go do środka. Otumaniony widokiem Henio rąbnął z miejsca:

– Kiedy pani była ostatni raz u swojej ciotki?

Kasia zaniepokoiła się wyraźniej.

– Niedawno. Trzy dni temu. Miałam iść jutro. Przepraszam pana, ale czy coś się stało?

– Dlaczego… – zaczął Henio odruchowo i ugryzł się w język, uświadamiając sobie idiotyzm pytania, jakie zamierzał zadać: dlaczego miało się coś stać. Nie przychodzi z nagła do człowieka policja i nie pyta o wizyty u krewnych, jeżeli nie stało się kompletnie nic.

– Tak – powiedział. – Stało się. Nie rozmawiała pani z nią przez telefon?

– Nie. Nie dzwoniła. Ja też nie, nie było powodu.

Patrzyła tymi oczami jak błękitne gwiazdy tak, że Henio miał do wyboru, odwrócić się ryłem, albo powiedzieć prawdę. Odwrócić się tyłem nie miał siły, wybrał zatem to drugie.

– Pani ciotka nie żyje. Została zamordowana. Teraz już nie tylko mógł, ale nawet powinien wpatrywać się w tę piękną twarz służbowo i od razu doznał dużej ulgi. Kasia na wstrząsającą wieść nie odezwała się ani słowem, stała jeszcze przez chwilę, patrząc już nie na Henia, ale gdzieś w przestrzeń przez niego, po czym powoli usiadła na tapczanie, splotła palce i zacisnęła dłonie. Henio zaniepokoił się nieco wywołanym wrażeniem.

– Dać pani może wody? Albo jakiegoś alkoholu? Ma pani coś takiego do picia? Przepraszam, jeśli byłem zbyt gwałtowny…

– Nie… – odparła Kasia trochę zdławionym głosem. – Ja… Teraz już nie… To nie jest…

Opanowała się nagle, odetchnęła głęboko, z determinacją uderzyła jedną pięścią o drugą.

– Nie będę udawać – rzekła gwałtownie. – Wcale nie jestem zrozpaczona. Nie kochałam jej, przeciwnie. Załatwię wszystko co trzeba, nareszcie ostatni raz, i wcale nie zamierzam płakać. Tyle że to tak nagle, nie spodziewałam się… no nie, to głupie, kto się spodziewa morderstwa! Ale myślałam, że ona będzie żyła jeszcze dwadzieścia lat i przez te dwadzieścia lat ja będę miała zatrute życie. Ogłuszył mnie pan wolnością.

W tym momencie Henio zdołał otrząsnąć się z pierwszego wrażenia i włączył magnetofon. Zarazem ostatecznie uwierzył, że nie ona zabiła ciotkę. Nie przyczyniła się także do tego zabicia i nie miała spółki z Rajczykiem. Gdyby w najmniejszym bodaj stopniu czuła się winna, zachowałaby jakiś umiar w zwierzeniach.

– Kiedy… – spytała Kasia. – Kiedy to się stało? I jak…?

Świadom, że taśma nagrywa wszystko jak leci bez żadnego wyboru, Henio odpowiedział pytaniem:

– Czy pani znała niejakiego Jarosława Rajczyka?

– Rajczyka? Znałam. Ale nawet nie wiedziałam, że ma na imię Jarosław. Widziałam go kilka razy, kiedy jeszcze tam mieszkałam, później już nie. No, raz… To był znajomy mojej ciotki. A co…?

– Nic. On też nie żyje.

Kasia zamilkła i tylko patrzyła z wielkim znakiem zapytania w oczach. Henio w bardzo skąpych słowach poinformował ją o sytuacji, jaką zastali w mieszkaniu na Willowej, starannie unikając wyjawienia sposobu zejścia z tego świata obojga denatów. Ciotka mogła zostać uduszona, zastrzelona, otruta i obowiązkiem jego było sprawdzenie, czy siostrzenica nie zdradzi się, że wie. Kasia wysłuchała spokojnie, po czym poprosiła, żeby kontynuować przesłuchanie. Powie wszystko, co może dopomóc w rozwikłaniu sprawy.

Henio zaczął od muchomorów.

– O Boże drogi! – odparła na to, nagle ujawniając przygnębienie. – Czy te koszmarne muchomory miały z tym jakiś związek…? Nie, ja rozumiem, już mówię. Jak sięgam pamięcią, od lat, gotowała je i robiła z nimi jakieś eksperymenty, później, nie tak dawno, zrozumiałam, że starała się o największe stężenie toksyn. Skuteczne to było nie tylko na muchy, karaluchy także wytruła, nie do uwierzenia, jaka to silna trucizna. Raz próbowała otruć kota, taki dachowiec, nieszkodliwy, ze strychu, dała mu to w mleku… ściśle biorąc, mnie kazała. Nie wiedziałam, że to z muchomorem, zaniosłam na strych, zdziwiona byłam okropnie, bo ona nie karmiła zwierząt, ale kot na szczęście chyba zgadł, bo nie chciał pić. Nie uwierzyła mi, sama poszła, wołała go, ale takim głosem, że powinien był uciec na koniec świata. i uciekł. Więc z kotem jej się nie udało, wylała to mleko do sedesu, miskę szorowała mydłem i wrzątkiem, wtedy zrozumiałam, że było zatrute i przeżyłam ciężkie chwile. Lubię zwierzęta…

– Jak to się stało, że żadna z pań nie zatruła się przypadkiem?

Kasia spojrzała na niego jakoś dziwnie.

– Ona przecież wiedziała, co robi. Była bardzo ostrożna. A mnie nie było wolno niczego jeść ani pić samej, bez niej. Wszystko było przede mną zamknięte. Nie ośmieliłabym się. Zdarzało mi się czasem napić wody z kranu, ale nic poza tym.

– Pan Rajczyk rozkuł ścianę i wydobył z niej kasetkę ze złotem. Co pani o tym wie?

Kasia okazała normalne zainteresowanie.

– Więc jednak…! Pojęcia nie mam… Nie, nie tak. Coś wiem na ten temat, oczywiście, ale to są rzeczy podsłuchane, a w ostatnich czasach trochę mi opowiadała pani Krysia, to jest pani Pyszczewska, z tym że mnie się to wydaje bardzo mętne. Podobno istniały jakieś zamurowane rzeczy po moim pradziadku, nikt nie wiedział gdzie i ten Rajczyk ich szukał. Miałam wrażenie, że jest czymś w rodzaju wspólnika mojej ciotki, a może konkurenta. Nie dam głowy, czy tego czegoś w ścianie nie zamurowała dawno temu sama ciotka, albo jej mąż, jeszcze za życia. Pani Pyszczewska twierdzi, że ciotka miała majątek, w dodatku ten majątek miał należeć do mnie, ale nie bardzo w to wierzę. Nigdy żadnego majątku nie widziałam, a żyłyśmy wręcz ubogo.

– To teraz go pani zobaczy – obiecał Henio bez zastanowienia. – Mieszkanie zostało przeszukane i znaleźliśmy dość dużo. Możliwe, że wszystko należy do pani, na razie pozostaje w depozycie. Zniknęło tylko to złoto ze ściany i przykro mi bardzo, ale to mieszkanie pani tutaj też musimy przeszukać. W dodatku zaraz.

Kasia wcale nie próbowała ukryć żywego niepokoju.

– Ale to nie jest moje mieszkanie! Boże drogi… To jest mieszkanie mojej nauczycielki, ona mi je zostawiła na czas wyjazdu z pełnym zaufaniem! Ja rozumiem, że bez tego się pewnie nie obejdzie, ale czy przeszukanie może się odbyć jakoś tak… taktownie? Tu są jej rzeczy…

Henio chciał się wreszcie odczepić od rozmaitych niepewności. Przyobiecał takt i subtelność i przez telefon wezwał pomoc. Dalszy ciąg rozmowy odbywał się przy akompaniamencie dodatkowych dźwięków.

– To jeszcze niech mi pani powie, kiedy i w jakim celu zrobiła pani ten ostatni bałagan u ciotki. Bo że pani go zrobiła, to wiemy. Czego pani szukała?

– Tego – odparła Kasia bez sekundy wahania i wskazała leżące na stoliku cztery stare albumy do zdjęć. – Ostatnim razem, za ostatnią wizytą, jak tam poszłam trzy dni temu, ona była bardzo nieprzyjemna i powiedziała, że to spali. Albo zniszczy jakoś inaczej, ale zniszczy. I wtedy już się zdenerwowałam. Te albumy należą do mnie. Tam są zdjęcia moich rodziców, mojej rodziny, mam do nich prawo. Nigdy mi ich nie tylko nie chciała dać, ale nawet pokazać, a o ich istnieniu dowiedziałam się w ogóle dawno temu od pani Krysi. No i wreszcie się zdenerwowałam i poszukałam ich, może rzeczywiście nieco gwałtownie… Ale znalazłam. Zabrałam i uciekłam.

– A ciotka nie protestowała?

– Jeszcze jak! Stała mi nad głową, awanturowała się, wyrywała z rąk różne rzeczy…

Zawahała się na moment.

– No dobrze, powiem. Zaszantażowałam ją.

– Jak? – zainteresował się Henio chciwie.

– Rozpaczliwie. Przypomniało mi się to gadanie pani Krysi, pojęcia nie miałam, ile było w nim prawdy, ale krzyknęłam nagle, że wiem o tych pieniądzach, przeznaczonych na moje utrzymanie, i jeśli nie dostanę zdjęć, zażądam od niej wyliczenia finansowego, bo już jestem pełnoletnia. I właściwie w tym momencie uwierzyłam, że jakieś pieniądze musiały istnieć, bo zamilkła jak nożem uciął. Odczepiła się ode mnie. Nie pomogła szukać, nie dała mi ich dobrowolnie, ale już nie przeszkadzała, za to musiałam jej przysiąc, że jeśli zabiorę albumy, żadnego wyliczenia nigdy w życiu żądać nie będę. Proszę bardzo, przysięgłam. W nosie mam jej pieniądze. Chciałam zobaczyć twarz mojej matki…!

– I powiem wam, że ta matka była równie piękna jak córka – opowiadał dalej Henio nad kurzą nogą w krótkim sosie. – Prześliczna kobieta. I trzeba ją było widzieć w tym momencie, tę córkę mam na myśli, w stu procentach wierzę, że właśnie o te zdjęcia jej chodziło. Mogła ciotkę zabić dla tych zdjęć, owszem, ale musiałoby to nastąpić poprzedniego dnia. Święcie wierzę, że dla niej to była obsesja, te zdjęcia, wszystko odda, byle je dostać. No i, we własnym przekonaniu, oddała…