Henio rozważał kwestię obstawienia willi w Rybienku. W gruncie rzeczy nie było pewne, czy i w jakim wymiarze Dominik wzbogacił się w Konstancinie, mógł być pazerny i chcieć więcej. Staruszka go spłoszy, powie o dodatkowych gościach, prymityw, nie prymityw, zorientuje się, że miejsce trefne i zniknie w sinej dali. Należałoby wyłapać jego ewentualną wizytę, a ludzi brakuje i kto ma tam siedzieć tygodniami. Podpuścić staruszkę, żeby go poczęstowała herbatą i dosypała trucizny…?
Ten ostatni pomysł Heniowi spodobał się najbardziej, ale służbowo z wielkim żalem musiał go wykluczyć. Podsunęłam następny. Wmówić jej, że o naszych odwiedzinach ma milczeć, bo jej się mieszkanie wścieknie. Stanowimy konkurencję dla pomocnika pana Jarosława i sama sobie zaszkodzi, jeśli się do nas przyzna. Ponadto istnieje dodatkowe niebezpieczeństwo, ten cholerny Dominik może się zniecierpliwić, uszkodzić ją, związać, uśpić i nocą, albo nawet w dzień, przeszukać mieszkanie, przy czym nie bardzo go obejdzie, jeśli ona się przy tym na przykład udusi. Hałasy tam nikomu nie przeszkadzają, w zasadzie każdy je produkuje, jej gadanie o remoncie niewątpliwie jest powszechnie znane, więc nikt nawet nie zwróci uwagi.
Możliwość wydawała się równie prawdopodobna, jak niepokojąca. Henio zaczął się zastanawiać, ile czasu zajmie złoczyńcy przeszukanie lokalu. Człowieka na stałe posadzić nie da rady, ale radiowóz mógłby podjeżdżać, powiedzmy, co dwie godziny. No, co godzinę… Łapanie cholernego Dominika jakoś należy zorganizować, bo bez niego nie ma rozwiązania sprawy. Gdyby staruszka była młodsza i bystrzejsza, można by zastosować jakiś podstęp, ale bez jej udziału nie da rady, żaden podstęp nie wyjdzie. List gończy… Policja w całym kraju, rzecz oczywista, podobiznę Dominika już zaczyna otrzymywać, ale telewizja odpada. Dominik może jeszcze nie wie, że jest pilnie szukany, zlekceważy, popełni nieostrożność, a jeśli własną gębę na ekranie zobaczy, już tę wiedzę zyska. Tego jakiegoś czwartego natomiast najprędzej mógłby znaleźć pies weterynarza…
Deser tym razem był francuski, same sery. Janusz otworzył do nich butelkę wina.
– Ja bym tej Kasi odłogiem nie zostawiał – rzekł w zadumie. – Ciągle mi czegoś brakuje, pojęcia nie mam czego, ale szukałbym ubocznego wątku metodycznie.
Wzdrygnęłam się lekko, aczkolwiek jakby podwójnie. Primo, to samo już wcześniej przyszło mi do głowy, secundo, na jego kontakt z Kasią nie miałam najmniejszej ochoty. Zbyt ładna była.
– Ma chłopaka – ciągnął Janusz. – A kto wie, może tym chłopakiem jest właśnie Dominik…
– Prymityw – skrzywił się Henio. – Nie ten poziom.
– Na zdjęciu wygląda inteligentnie. Dziewczyna, idiotycznie wychowana, może się dała narwać, może ją podpuścił i w tajemnicy przed Rajczykiem szukał tych skarbów przy jej udziale. Chłopaka nikt nie widział, elementarny błąd.
– Owszem – przyznał Henio. – To się naprawi. Co prawda, chłopaka ona się wyprze i nie zamkniemy jej za to. Ludzi… do czarnej ospy, żółtej febry i innych kolorowych chorób, ludzi nam brakuje, bo obstawić Kasię i już go mamy. Cholera. Nie wiecie, czy cholera jest bezbarwna?
– Sinieje się podobno – mruknęłam.
Janusz kontynuował swoje.
– No i pani Właduchna. Miło się zwierzała, ale za całą prawdę głowy nie dam. Może coś tam jeszcze na dnie duszy ukryła, pamięć jej działa, przydałoby się więcej tych zwierzeń.
– Pani Joanna… – zaczął Henio niepewnie.
– Do Kasi Joanna, owszem, ale do pani Właduchny niech ręka boska broni. Antyfeministka. Tylko facet, w dodatku przystojny.
– Tyran we własnej osobie! – podpowiedziałam skwapliwie.
Henio uchwycił się tej myśli z zapałem. Tyrana już i tak korci, bo ujrzał szansę wyjaśnienia umorzonej sprawy, pani Właduchna bardzo go zainteresowała. W godzinach pozasłużbowych musiałby ją przesłuchiwać, bo na służbie wysokoprocentowego ulepku nie użyje za skarby świata. Nawet dla dobra śledztwa. Janusz utorował drogę i wszyscy się zgadzają, że trzeba z niej skorzystać…
Zgodnie z naszymi sugestiami, do pani Właduchny Tyran pofatygował się osobiście, ściskając pod pachą załącznik. Sztywności pozbył się tylko w pewnym stopniu, ale nawet gdyby nie pozbył się jej wcale, pani Właduchnie by to nie przeszkadzało. Powodzenie miała ogromne i wizyty osobników płci odmiennej stanowiły dla niej chleb powszedni, z wielką wprawą i doświadczeniem konsumowany.
– Ale, co też pan – odparła na pytanie, czy przed dwoma laty mieszkała razem z Rajczykiem. – Chłop w chałupie, to jak wrzód na dupie. Przyjść do niego, co przynieść, kolacyjkę zrobić, to tak, owszem, zostać nawet do rana, dlaczego nie. Ale mieszkać to ja wolę sama u siebie. A on do mnie nawet niech też przyjdzie z czym należy, jak nie przymierzając pan, a potem niech sobie pójdzie, a nie żeby wiecznie na głowie siedział. Żyć to ja i lubię po swojemu.
Myśl ścisłego współżycia z panią Właduchną była dla Tyrana tak przejmująca, że z zapałem pochwalił jej poglądy. Pani Właduchnie uznanie się spodobało i zapragnęła zasłużyć na więcej. Tyran swoje stanowisko i stopień nie dlatego uzyskał, że był idiotą, a wręcz przeciwnie. Charakter cennego świadka rozszyfrował z miejsca, ocenił należycie i błyskawicznie nawiązał właściwą nić porozumienia. Rezultaty okazały się wystrzałowe.
Wbrew pesymistycznym przewidywaniom Henia odtworzenie poczynań denata owego czternastego maja sprzed półtora roku przyszło z największą łatwością. Piętnastego, jak wiadomo, jest Zofii, ale zaprzyjaźniona z panią Właduchną Zofia urządzała imieniny w przeddzień, ponieważ nazajutrz sama miała drugą Zofię, i to w szacownej rodzinie. Pani Właduchną zła była jak diabli, furią na całe życie pamiętną, bo chłop jej się spóźniał, umówieni byli, że na szóstą przyjdą, ta Zofia na Żoliborzu mieszka i wcześniej należało wyjechać, a jego jak nie było, tak nie było. Suknię miała wyjątkowej piękności, taką zieloną, obliczoną na równe zzielenienie wszystkich bab, gotowiusieńka siedziała i czekała, i o mało jej szlag nie trafił. Poleciała w końcu do niego, nie było go, drania, w domu, dzieciak jeden, sąsiadów chłopak, powiedział, że pan Rajczyk już ze dwie godziny temu wyszedł i w stronę jeziorka się udał, tak jakby na spacer. Dzieci wszystko wiedzą. Poszłaby za nim, żeby go tam gdzie dopaść i wszystkie kudły mu ze łba wydrzeć, ale pantofle miała też nowe, niezmiernie eleganckie i nie do takiego chodzenia, bo nawet ciasnawe trochę, więc wróciła do domu, a ten podlec, świeć Panie nad jego duszą, dopiero za pięć siódma przyjechał. Ułagodził ją jakoś, taryfą był i zaraz na ten Żoliborz pojechali.
– I pewnie nakręcił, a pani się nawet nie dowiedziała, dlaczego tak tę godzinę zlekceważył – rzekł Tyran współczująco.
– Nie ze mną te numery – odparła na to pani Właduchna i podsunęła mu pusty kieliszeczek. – Powiedział wszystko. Za jednym takim szedł, bo interes musiał załatwić, i nie na chama, tylko delikatnie. Załatwił, z korzyścią mu wyszło, już ja dobrze widziałam, czy on jest przy pieniądzach. Darowałam, bo jeszcze, o, proszę, bransoletkę mi kupił. Pamiątkowa ona teraz…
Na pulchnej rączce istotnie połyskiwało złoto. Tyran spełnił powinność, niemal w powietrzu warczącą, rączkę ucałował, nastawiwszy się już na daleko idące poświęcenia, po czym uczepił się chłopaka sąsiadów. Głównie podkreślał przerażające wścibstwo niektórych dzieci. Działał w natchnieniu, temat okazał się pani Właduchnie bliski, imię, nazwisko i adres chłopaka same jej z ust wybiegły.
– Co przeżyłem, to moje – zwierzył się później Januszowi najzupełniej prywatnie, bo nawet policjant musi niekiedy z siebie stresujące emocje wyrzucić, inaczej wszyscy w czambuł byliby ciężko chorzy na wątrobę. – Popatrz, w jakim głupim kierunku poszło tamto dochodzenie Dominikowi daliśmy spokój od razu po tych chrzcinach, a Rajczyk wcale nie wyszedł. Motywu ani śladu, w rezultacie szukano klienta tej zabitej prostytutki, bo jedyne co się nasuwało, to grabież. Podobno tego dnia zarobiła parę złotych, koleżanki po fachu zgodnie to zeznały. A w dodatku, jak teraz te akta czytam, szlag mnie ciężki trafia, sam popatrz, wielka miłość tu się pałęta na każdej stronie. Kochała tego Dominika nad życie, dla niego tak zarabiała, a on niczego od niej nie chciał, forsy nie brał, żebrać musiała, żeby cokolwiek przyjął, jak z łaski.
– Musiał być strasznie zabalsamowany, kiedy jej coś chlapnął – wysunął przypuszczenie Janusz.
– Może nie. Może mu było przyjemnie robić za bóstwo i nie wytrzymał, żeby się nie pochwalić. Wiesz, jak to jest…
Janusz po krótkim namyśle porzucił poprzedni pogląd i poparł supozycję.
– Też możliwe. Wygląda na to, że nią pomiatał. Powiedzmy, że coś wyjawił dla podkreślenia różnicy. Ona reprezentuje rynsztok, a on się wspina na szczyty byznesu. A nie odstawił jej od piersi ostatecznie, bo może lubił rude i chude.
– Lubił, zgadza się. Tego chłopaka sąsiadów złapałem, piętnaście lat ma obecnie, został może trochę wzięty pod włos, inteligentny gówniarz, bardzo się postarał i złożył zeznania. Półtora roku temu nikt z nim nie rozmawiał. Rzeczywiście widział Rajczyka idącego w kierunku jeziorka i pani Władzia, postać wszystkim tam znana, później o niego pytała, a strasznie śmiesznie wściekła była, więc utkwiła mu w pamięci. Poszlaki silne, satysfakcja nam zostaje wyłącznie moralna, wszystko jednakże na to wskazuje, że sprawę można uznać za wyjaśnioną. Tyle mojego. Jak złapiemy Dominika, zamknie się ją ostatecznie.