Miałam wtedy jedenaście lat. Pragnienie odtworzenia tego kwiatu nasturcji było tak wielkie, że zakaz miał siłę ciosu sztyletem prosto w serce. Zadławił mnie, nie mogłam się nawet rozpłakać.
Wzięłam jakąś książkę i usiłowałam czytać. Była to przypadkiem „Ania z Zielonego Wzgórza”, w chwili kiedy wreszcie jej treść do mnie dotarła i zainteresowałam się nią, ciotka znienacka wyjęła mi książkę z ręki.
– Nie będziesz teraz czytać – oznajmiła kategorycznie.
Przez chwilę miałam ochotę wydrzeć jej tę książkę przemocą.
– To co mam robić? – spytałam buntowniczo.
– Ścierki – padła odpowiedź.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z jej skąpstwa, myślałam, że po prostu jesteśmy biedne. Ulegle cerowałam stare ręczniki i czyściłam rozpadające się buty, ścierki do naczyń zszywałam z kawałków. Upamiętnione kwiatem nasturcji popołudnie spędziłam w rezultacie na łataniu dziur.
Przez wszystkie te lata dzieciństwa rozpaczliwie brakowało mi izolacji. Lubiłam być sama. Spotykało mnie to szczęście rzadko i trwało krótko. Byłam sama wyłącznie w drodze do szkoły i z powrotem, w domu zaś w chwilach, kiedy ciotka szła do łazienki i kiedy przychodzili goście. Marzyłam o gościach, ale przytrafiali się jak na lekarstwo. W razie wizyty byłam przepędzana do sypialni, przeżywając tam najpiękniejsze chwile mojej egzystencji. Nie miało znaczenia, co robiłam, mogłam naprawiać dywanik przed łóżkiem, albo siedzieć nieruchomo i patrzeć w ścianę, nieważne. Ważne, że byłam sama, nie czułam na sobie tego okropnego wzroku, nie słyszałam sapiącego oddechu, nie wąchałam jej z bliska.
Ciotka śmierdziała. Inaczej niż mleko, ale też obrzydliwie. Nie myła się i nie prała odzieży, wydzielała z siebie woń brudu. Nie zdołałam się do tego przyzwyczaić. Jej bezustanna obecność przy mnie stanowiła torturę, zawsze musiałam siedzieć w tym samym pokoju co i ona, wychodziła z domu zawsze ze mną. Nienawidziłam tych wyjść, szczególnie w lecie, bo zmuszała mnie do noszenia swetrów, rajstop i szalików, w których dusiłam się z gorąca. Jej było zimno, zatem ja musiałam być ciepło ubrana. Dziw, że uszłam z tego z życiem.
Nigdy nie miałam ani jednego grosza pieniędzy. Nigdy nie wyjeżdżałam na wakacje. Nie miałam pojęcia o wsi, o morzu, jeziorach czy lesie, na oczy nie widziałam żywej krowy. W ogrodzie zoologicznym byłam raz, z wycieczką szkolną. Nie umiałam sobie wyobrazić, jak wygląda kino. Nie znałam smaku lodów. Czekoladą, pomarańczami, coca-colą byłam częstowana w szkole, ale lodów nikt do szkoły nie przynosił, a zaproszeń do domów koleżanek nie wolno mi było przyjmować. Nie wiedziałam nawet, że nie wiem, jak wyglądają normalne ludzkie mieszkania.
Bunt rósł razem ze mną i wreszcie się uaktywnił. Wyzwoliły go dwa wydarzenia.
Najpierw przyszedł z wizytą jakiś człowiek.
Otworzyłam mu drzwi, uprzednio zapytawszy: „Kto tam?”, bo bez tego nie wolno było otwierać. Podał nazwisko, Rajczyk, zawiadomiłam ciotkę, że pan Rajczyk za drzwiami, kazała go wpuścić. Przyjrzałam mu się niedokładnie, bo w przedpokoju było ciemno, stwierdziłam, że go nie znam i usunęłam się do sypialni. Miałam już wtedy piętnaście lat, ale obyczaj zmiatania mnie z pola widzenia gości trwał nie zmieniony.
Uszczęśliwiona chwilą wytchnienia zamknęłam za sobą drzwi i otworzyłam okno, najciszej jak mogłam, pilnie nadsłuchując odgłosów z sąsiedniego pokoju, żeby mnie przypadkiem nie zaskoczyła. Okien nie wolno było otwierać, martwy zaduch stanowił, jej zdaniem, najwłaściwszą atmosferę. Zanim zaczęłam czytać, podsłuchiwałam przez chwilę przy dziurce od klucza, żeby zorientować się w rodzaju wizyty i ewentualnym czasie jej trwania. Ile mam tej wolności w zamknięciu, pięć minut czy godzinę…?
Facet mówił głośno i jego słowa dobiegły mnie wyraźnie.
– To się pani Emilii udało, co? Nieboszczka pani Julia testamentu pewnie nie spisywała? Ciepłą rączką zostawiła oszczędności dla wnuczki?
Ciotka odpowiedziała mu coś znacznie ciszej, słyszałam tylko syczący szmer. Z tonu wywnioskowałam, że jest wściekła. Facet grzmiał dalej:
– Już niech mi pani takich rzeczy nie mówi, dziecko dużo nie zje, wódki nie pije, a tam źle się nie wiodło. A wnuczka chociaż wie o tym? O, już widzę, że nie! To i wyliczać się nie będzie potrzeby…
Jakimś sposobem ciotka uciszyła go trochę. Sens jego wypowiedzi dotarł do mnie z opóźnieniem, przy nieświadomej pomocy pani Krysi. Pani Krysia, dłużniczka zwracająca ratami stary dług, przyszła akurat nazajutrz i powiedziała z przekąsem coś o wyzysku niewinnej sieroty. Usłyszałam to, bo mówiła przy otwartych drzwiach w momencie, kiedy przechodziłam z łazienki do sypialni. Spojrzała na mnie, ciotka również i przelotnie dostrzegłam wyraz jej twarzy. Nagle zrozumiałam, ta niewinna wyzyskiwana sierota to byłam ja!
Mimo trybu życia w debilizm nie wpadłam, umiałam myśleć. Zalęgły się we mnie podejrzenia. Urwałam się z lekcji, żeby odwiedzić sąsiadów mojej nieżyjącej babki. Miałam wrażenie, że na rym samym piętrze mieszkała jakaś jej przyjaciółka, wrażenie okazało się słuszne, zastałam ją w domu, przedstawiłam się. Wzruszyła ją moja wizyta, spytałam o sprawy finansowe wprost, motywując pytanie niepokojem, czy nie żeruję przypadkiem na ciotce, ubogiej kobiecie. Wyszło na jaw, że nie znany mi facet wyryczał samą prawdę i pani Krysia uczyniła słuszną uwagę, babka zostawiła ciotce bardzo dużo pieniędzy, przeznaczonych na moje utrzymanie, w dodatku ciotka sprzedała jej mieszkanie za jakąś potworną sumę, wszystko zagarniając dla siebie. Obliczyłam, wystarczyłoby tego na dwadzieścia lat życia w luksusach nawet przy obecnych cenach, a przecież dziesięć lat temu wszystko było tańsze. Forsa mnie nie obeszła, ale tego mieszkania nie mogłam jej darować, to było także mieszkanie moich rodziców, powinno należeć do mnie! Można je było wynająć, zyskać dochód, a dorósłszy, miałabym się gdzie podziać.
Zbuntowałam się racjonalnie. Nie dałam się odwieść od rysowania, nauczycielka rysunków zachęciła mnie, zełgałam ilość godzin lekcyjnych i zostawałam w szkole dłużej, ucząc się malarstwa. Zdawałam sobie sprawę z tego, że samodzielna egzystencja wymaga pieniędzy, chciałam dawać korepetycje, ciotka mi na to nie pozwoliła. Zaczęłam robić reklamy. Umiałam, byłam tańsza, dostawałam zamówienia, ale ta jedna czy dwie zełgane godziny ograniczały moje możliwości. Wiele zrobić nie mogłam, jednakże nawet i ta odrobina wprowadziła potężną zmianę. Po raz pierwszy w życiu zaczęłam mieć pieniądze.
Kiedy już miałam ukończone osiemnaście lat i byłam po maturze, nastąpił cud. Ta sama nauczycielka rysunków, która w końcu się ze mną zaprzyjaźniła, wyjeżdżała na co najmniej dwa lata do Stanów i zostawiała kawalerkę pełną kwiatów. Kwiaty ktoś musiał pielęgnować, zakwaterowała mnie u siebie.
Nie byłam w stanie uwierzyć we własne szczęście. Wyprowadziłam się od ciotki. Nie pytałam o pozwolenie, po prostu oznajmiłam, że jestem pełnoletnia i zmieniam lokal. Uciążliwe to nie było, nie miałam nic i niczego nie musiałam ze sobą zabierać. Dostałam się na ASP, jako sierota uzyskałam stypendium i mogłam wreszcie zarabiać na reklamach, miałam z czego żyć. Wpadłam w euforię, godzinami włóczyłam się po mieście, bezpowrotnie porzuciłam warkocze, jadłam, co mi się podobało, robiłam, co chciałam, nareszcie sama, w czystym pokoju, przy otwartych oknach! Miałam jasne światło! U ciotki paliły się żarówki dwudziestopięciowatowe…
Najchętniej oderwałabym się od niej na zawsze i pozbyła jej widoku do końca życia, ale ona miała na mnie sposoby. Znów się wtrąciła pani Krysia. Było to wcześniej, jeszcze tam mieszkałam. Musiały się chyba pokłócić i pani Krysia zrobiła ciotce na złość. Znalazła mnie w sypialni, przyleciała, chociaż ciotka usiłowała ją zatrzymać, ale pani Krysia była większa od niej, młodsza i zapewne silniejsza, zrezygnowała więc z przemocy i siedziała przy stole wściekła, prawie sina, z kurczowo zaciśniętymi dłońmi. Pani Krysia z nie skrywaną satysfakcją powiadomiła mnie, że wszystko, co w tym mieszkaniu jest cenne, stanowi moją własność, bo należało do moich rodziców. Srebrne świeczniki, srebrna zastawa, stara miśnieńska porcelana, prawdziwy Chełmoński na ścianie, zabytkowa komódka, jaspisowy zegar stojący, biżuteria, o której nic nie wiedziałam, a do tego jeszcze zdjęcia. Cztery albumy z fotografiami, wśród nich zaś ślubny portret moich rodziców i liczne zdjęcia z czasów ich młodości. To mną wstrząsnęło. Rodziców nie pamiętałam, nie miałam najmniejszego wyobrażenia, jak wyglądali i pragnęłam ich zobaczyć za wszelką cenę!
Tym mnie trzymała. Powiedziała, że pokaże mi je, a nawet odda, jeśli na to zasłużę. Wiedziałam doskonale, że łże, upodobanie do kłamstwa jest w niej patologiczne, przez całe lata wmawiała we mnie, że po moich rodzicach nie zostało nic, ale wbrew tej wiedzy miałam nadzieję. Bywałam u niej co najmniej raz na tydzień, załatwiając dla niej różne rzeczy w ramach tego zasługiwania, płaciłam na poczcie jej rachunki własnymi pieniędzmi, sprowadzałam ludzi do rozmaitych napraw w tym rozsypującym się domu, wysłuchiwałam cierpliwie narzekań, złorzeczeń, pretensji i opisów licznych chorób, realizowałam recepty i w tym wszystkim nieporównywalną pociechą była mi myśl, że już tam nie mieszkam. Możliwe, że moja nienawiść złagodniałaby nieco, gdyby nie postarała się o jej rozkwit sama ciotka.
Naraziłam się jej okropnie, bo zniknęłam na trzy tygodnie. Ośmieliłam się po raz pierwszy w życiu wyjechać nad morze i zostałam za to ukarana, chociaż uprzedzałam, że wyjeżdżam. Nie przyjęła tego do wiadomości, po moim powrocie oznajmiła, że widocznie z tych albumów zrezygnowałam, ona zatem nie będzie ich trzymać i jeden właśnie spaliła. Na dowód pokazała mi szczątek nadpalonej okładki. Nie zabiłam jej wtedy, chociaż musiałam się od tego powstrzymać z dużym wysiłkiem, później zaś zdołałam pomyśleć przytomnie, że po pierwsze nie miałaby ich gdzie spalić, nie nad gazem przecież, a po drugie bez wątpienia kłamie. Jednakże swoje przeżyłam, bo pragnienie ujrzenia twarzy rodziców przeszło już u mnie w obsesję. Gdybym wiedziała, gdzie je trzyma, zabrałabym je przemocą, ale w upiornej graciarni, jaką stanowił ten szacowny apartament, trudno byłoby znaleźć słonia, a co mówić o mniejszych przedmiotach! Nic nie mogłam poradzić i nienawiść we mnie skamieniała na granit. I dlatego właśnie uczyniłam to, co uczyniłam…