Nagłe terkotanie na taśmie oznaczało sygnał telefonu. Słuchawkę podniosła Kasia.
– Słucham… Co pani powie? To doskonale!… Pewnie sprawdzili od razu i to była jakaś drobnostka… Nie, skąd, dopiero wróciłam… Ależ nie ma za co, no wie pani… Cieszę się, że pomogło… Z pewnością będzie w porządku… Ja również… Dobranoc.
– Kto to był? – spytał Henio z przyjacielskim zainteresowaniem.
– Pani Biernacka – odparła Kasia. – Miała zepsuty telefon i właśnie mnie zawiadomiła, że naprawili. To przyjaciółka mojej babki.
– Wróćmy do pani chłopaka. Kiedy był ostatni raz?
– Nie powiem. Już tylko dwa dni. No, może trzy.
Ciężkie westchnienie Henia zakończyło tę rozmowę. Janusz wyłączył magnetofon.
– I co cię w tym wszystkim tak uszczęśliwiło?
– Po kolei – odparł Henio i dołożył sobie sałaty. – Tyran ma nosa i coś go tknęło. Poszedł dziś rano człowiek do tej pani Biernackiej, podszywając się pod montera, Mulewski to był, on faktycznie telefoniarz. Grzecznie wypytał, jak to było z tym zepsuciem, z tym że przedtem sprawdziliśmy w biurze napraw. Owszem, przyjęli zgłoszenie, twierdzą, że uszkodzenie zaistniało w aparacie. Nikt tam nie poszedł, bo prawdziwi monterzy nie tacy znowu wyrywni do latania, naprawiło się samo. Wczoraj wieczorem te zjawiska nastąpiły. No i otóż Kasia tam wtedy była.
– Kiedy była?
– Jak się tak psuło i naprawiało. Mulewski rozkręcił ustrojstwo i powiada, że ktoś majstrował przy wtyczce, odłączył przewód i niezdarnie przyłączył z powrotem. Mulewski nie Jacuś, nie potrafił ocenić, kiedy to się stało, wczoraj czy miesiąc temu, ale upiera się, że niedawno. I mówię jeszcze raz drukowanymi literami, że Kasia przy tym była. I co wy na to? Bo Tyran owszem, ma swoje poglądy.
Janusz się zainteresował.
– Zaraz. Poszukajmy motywu, zakładając, że to ona. Ta Biernacka chciała gdzieś dzwonić, albo czekała na jakiś telefon?
– Nie, to Kasia dzwoniła. Służbowo. Nie dodzwoniła się, bo właśnie wyszło, że telefon głuchy.
– A skąd dzwoniła do biura napraw?
– Od sąsiadów.
– Ejże… Sąsiedzi!
Henio gwałtownie uniósł głowę znad talerza i spojrzał bystro.
– Pretekst do wizyty…?
– Może. Co tam jest, u tych sąsiadów?
– Nic, poza tym, że to właśnie było kiedyś mieszkanie jej babki.
– I ty jeszcze na to nie wpadłeś! – powiedział Janusz z politowaniem. – Jasna sprawa, chciała się dostać do mieszkania babki, nie budząc podejrzeń. Jak ten telefon załatwiła, pojęcia nie mam, bo musiała wtyczkę rozkręcać i skręcać dwa razy, to wymaga czasu…
– Ona ma duże zdolności manualne.
– Dobra, załóżmy, że rozkręcała tylko raz, ta Biernacka pewno nawet nie popatrzyła. Jakąś chwilę sobie znalazła. Teraz pytanie, po co jej było mieszkanie babki?
– Ma szmergla na tle przodków – przypomniałam. – Chciała sobie odnowić wspomnienia i głupio jej było przyznać się do tego.
– Wykluczyć nie można, ale ja bym na tym nie poprzestawał…
– Tyran przypuszcza, że może tam ktoś miał zadzwonić o tej porze i Kasia mu to uniemożliwiła, ale pomysł z mieszkaniem babki bardziej mi się podoba. Na jaką ciężką nieprzemakalną… Hej, a może znowu zamurowane mienie po pradziadku? Wiecie, że to jest myśl! Przeprowadzała rekonesans dla chłopaka!
Henio rozkwitł rumieńcami i Janusz popatrzył na niego podejrzliwie.
– Dlaczego akurat dla chłopaka?
– Ha! No dobra, przyszedł czas na grubszą bombę. Jacuś u Kasi tak strasznie milczał, że aż to było nienormalne. No i wyszło od razu rano, sam sobie, powiada, nie wierzył i musiał sprawdzić. Znalazł dwa wyraźne odciski palców, nie Kasi, a faktycznie więcej nikogo tam nie było i mogłem się z gośćmi nie wygłupiać, no i zgadnijcie, te dwa odciski, to czyje?
– Chłopaka chyba, nie? – powiedziałam niepewnie, bo fanfary w głosie Henia świadczyły o czymś więcej.
Janusz patrzył na niego przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
– O, kurzy flak! Znalazł się czwarty z Konstancina…?!
Henio zaczął kiwać głową tak, że powinna mu była odpaść. Poczułam się nieco ogłuszona. Uczyniłam założenie, że Kasia i jej chłopak są niewinni jak dwa aniołki i z całą tą aferą nie mają nic wspólnego, uwierzyłam w to na mur, a tu okazuje się… Co się właściwie okazuje?
– Z jej wiedzą, czy bez? – zastanawiał się Janusz. – Nic dziwnego, że go tak ukrywa… Jak znam Tyrana, teraz już nie popuści. Kasię przyciśnie, to pewne. Już zaczął?
– Nie – odparł Henio, ciągle kiwając głową. Uświadomił sobie, co robi i zmienił gest na przeczący. – Jeszcze nie, bo jej nie złapał, gdzieś ją diabli od rana ponieśli, ale kazał jej zostawić w skrzynce powiestkę na jutro. Już mu się teraz nie wyłga, chyba że naprawdę nic nie wie, a on tam był na własną rękę. Bo to też możliwe.
– W gruncie rzeczy o Kasi mało wiadomo – zauważyłam z naganą. – Stara jędza nieboszczka przesłoniła świat i żadnych plotkujących przyjaciół, znajomych i wrogów nawet o nią nie pytano.
– Pani Krysia Pyszczewska za pół społeczeństwa obstanie! – zaprotestował Henio.
– Ale o chłopaku nie wiedziała. Kasia studiuje i pracuje w reklamach. I tyle. A co więcej… Co prawda, dużo więcej już nie zmieści, ale nawet tej odrobiny brakuje.
Henio, wciąż pełen satysfakcji, przyjrzał mi się z niesmakiem.
– A otóż wiadomo. Ruchliwy tryb życia prowadziła i prowadzi. W tenisa grała, dwa lata temu prawie codziennie, teraz rzadziej, ale też grywa, raz na tydzień, albo na dwa. Przeszło rok jeździła na Służewcu, szósta rano, objeżdżała konie na treningach, nauczyła się jeździć w szkółce Huberta i okazało się, że ma talent, a konie ją lubią. Do szkoły tańca chodziła przez trzy miesiące, zaraz po wyniesieniu się od ciotki, to dla odmiany wieczorem się odbywało…
– No i co? W tej szkole tańca pląsała solo? Balet klasyczny to był?
– Nie, dostawała partnera. Przychodziła, owszem, sama. Tam jest to przewidziane. Najpierw różnych, potem jeden się przy niej utrwalił na parę tygodni, ale skończyła tańce i skończyła z partnerem. Podobno dla faceta jakaś niedobra, bo ciągle zajęta, do siebie nie zaprosiła, śniadania do łóżka nie podała, koszuli nie uprała, dworzec kolejowy, a nie kobieta. Na basen chodziła co drugi dzień, aż się porządnie nauczyła pływać, instruktor chciał ją poderwać, ale nie ma sposobu podrywać w locie, on nie truteń, tak powiedział. A ona była ciągle w pośpiechu. Przyjaciółek od serca nie miała, dziewczyny ją nawet lubią, bo nie świni, ale żadna nie była taka głupia, żeby się w jej towarzystwie pokazywać, poza tym na kawę nie pójdzie, na plotach nie posiedzi, co z niej za pożytek, tyle że czasem przy kieckach doradzi. No i co? To mało?
– A chłopak z tego nie wyszedł…
– Bez kontaktów towarzyskich trudno, żeby go któraś zobaczyła. A może ten chłopak jest od niedawna. Może się zaparł i poderwał ją dla forsy po pradziadku. Może miał sitwę z Rajczykiem, o czym nawet pani Właduchna nie wiedziała. Zna się człowieka, a nikt o nim nie wie. Nie zna pani nikogo takiego, o kim by przez przypadek nikt nie wiedział?
Zastanowiłam się.
– Pojęcia nie mam. Powinnam się ustawić na miejscu Kasi, czy na miejscu Rajczyka? Nie, wszystko jedno, na obu miejscach, owszem, mogłam znać sto osób, o których nikt nie wiedział, a ja sama zapomniałam, ale raczej przelotnie i nie szukałam z nimi skarbów…
– Bo pani przestępstw nie popełnia – skarcił mnie Henio. – To jest zupełnie co innego, specjalnie znajomość urywać, bo się planuje szwindel. Nie mówię, że Kasia, ona dopiero teraz zmniejszyła tempo, przedtem, fakt, szwindla nie miała gdzie upchnąć, ale ten chłopak owszem, może w ogóle nic nie robił. Dopadniemy go, nie ma obawy, a jutro Tyran Kasię przydusi i ostatni dech z niej wyprze. Sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie.
Janusz dolewał sobie sosu do makaronu i rozważał sprawę.
– Że on był w Konstancinie, ten chłopak mam na myśli, zgadłem tylko dlatego, że światło z ciebie buchało. Powiedz jeszcze raz, co tam Jacuś odbadał, bo trochę może zlekceważyłem i nie zapamiętałem dokładnie.
– W Konstancinie?
– W Konstancinie.
– W robotach rozbiórkowych udział brał. Szafki z lekarstwami dotykał, leków też, wygląda na to, że je wyjmował. Różne drzwi otwierał, ślady zostały na klamkach i Jacuś twierdzi, że był tam parę razy, bo zatarte cudzymi, późniejszymi. Klepki podłogowe przerzucał…
– Słuchaj no, a może on tam w ogóle bywa u tego weterynarza? Może tam pracuje?
– Odpada. Bywać może, ale od pracowników odciski zostały pobrane, to primo, a secundo pracownicy klepek nie zrywają. Jeszcze krew, bo musi być dowód, że to on się tam poniewierał, rozumiesz, inaczej mógłby twierdzić, że był wcześniej i nic nie widział. Krwi na razie od niego nie mamy, u Kasi nie było.
– Nie próbowała go zarżnąć i stąd takie braki – wtrąciłam zgryźliwie.
– No właśnie – przyświadczył gorliwie Henio.
– Błąd. Jeszcze ewentualnie mógłby trzasnąć bibliotekarza, ale Dominik przebadany dokładnie i tę cegłę osobiście w ręku trzymał, więc przepadło. To klinkier, chciałem zauważyć, ona dosyć gładka. Znów Jacuś wychodzi na swoje. Natomiast jako świadek, a może i wspólnik, ten chłopak Kasi jest bezcenny i twarz cholerna, musimy go mieć…!
Boże wielki…! Nareszcie wszystko zrozumiałam…
Teraz dopiero pojęłam, w jakim stopniu ona mnie nienawidziła. Nie wydawało mi się, nienawiść była faktem, autentycznym uczuciem, które mnie gniotło. Rosła chyba z roku na rok, może dlatego, że stawałam się coraz bardziej podobna do matki… Przed oczami bez przerwy miała żywy owoc swojej klęski i niszczyła go systematycznie, paranoja, obsesja, ale musiało to w niej tkwić, ciągle tak samo dotkliwe i szarpiące. I nie żal mi jej. Mściwość, zakamieniała, ohydna, triumfująca, wyliczona i zaplanowana, podbudowana sadyzmem. I na kim w końcu, do cholery, tak się mściła, na dziecku, które niczemu nie zawiniło! Jakim cudem wyszłam z tego bez szwanku…? No nie, jakieś głupie cechy zostały mi w charakterze, zupełnie normalna chyba nie jestem, żeby nie Bartek, możliwe, że z czasem zwariowałabym, do reszty. Nieszkodliwie dla otoczenia, ale jednak… Włamanie okazało się zdumiewająco łatwe. Odebrałam klucze, prosto z Różanej pojechałam na Filtrową, tknęło mnie, jeden z nich pasował do drzwi wejściowych, nie musiałam dzwonić do pani Biernackiej. Świetny ślusarz, a mnie udało się zrobić bardzo dobre odciski. Do sąsiadów również nie próbowałam dzwonić, w godzinach pracy ten dom jest cichy, pani Biernacka mogła usłyszeć gong i wyjrzeć. Zaryzykowałam. Może od wczoraj nikt z nich nie dostał grypy i nie utkwił w domu…