Tę szafkę kuchenną mieli zapchaną do ostatecznych granic. Ręce mi się trochę trzęsły, kiedy usiłowałam spokojnie wyjmować garnki, wazy, talerze, milion rozmaitych naczyń, pilnując przy tym porządku, żeby ustawić potem tak samo, jak było.
Domacałam się skrytki. Wskazówki pradziadka były bezbłędne, mimo upływu lat otworzyła się z łatwością i prawie zabrakło mi tchu…
Nie znalazłam wewnątrz ani jednego klejnotu. Leżało tam natomiast coś, co okazało się dla mnie cenniejsze niż wszystkie skarby świata. Paczka listów i stary zeszyt. Wyjęłam to, spojrzałam z nadzieją Na kopertach adres i nazwisko mojej babki, na luźnych kartkach jej imię. I jeszcze jedna, większa koperta, a w niej dokumenty, metryki moich rodziców, świadectwo ślubu, odpis dyplomu ojca… Moja matka urodziła się w styczniu, ten Koziorożec należał do niej. Boże jedyny…
Nie wróciłam do domu. Poustawiałam garnki z powrotem, zamknęłam skrytkę, szafkę i mieszkanie sąsiadów i pojechałam na cmentarz. Jedyne miejsce, które mi pasowało. Przed rodzinnym grobem stała ławeczka, usiadłam na niej, ten grób też zresztą znalazłam przez zarząd cmentarza, oni przecież musieli być gdzieś pochowani, a nawet i to przede mną ukrywała. Jej pogrzebu jeszcze nie było, zamierzałam również pochować ją tutaj, teraz się zawahałam.
Przez dwie godziny czytałam listy i notatki w zeszycie, który był czymś w rodzaju pamiętnika. Nie zawierał opisu faktów, tylko same komentarze i rozważania. Mojej babce głupio było zwierzać się komuś, więc zwierzała się sobie. Fakty znajdowały się w listach do niej…
Jej siostra, moja upiorna ciotka, zakochała się do szaleństwa w młodym chłopaku, młodszym od niej o ćwierć wieku. Zakochała się pazernie, bezprzytomnie, drapieżnie i ślepo. Dostała szału, kiedy ożenił się z jej siostrzenicą, córką babki, i znienawidziła obydwoje. Tym chłopakiem był mój ojciec.
Ukryto przed nią datę ślubu. Post factum dostała jakichś konwulsji, babka niepokoiła się ojej stan psychiczny, wyrażała obawy, że trzeba ją będzie leczyć w zakładzie zamkniętym, a pewnie, słusznie mi się wydawało, że jest nienormalna… Uspokoiła się jednak i pozornie wróciła do równowagi, odseparowała się tylko od rodziny. Babka zaczęła mieć nadzieję, że jej przeszło, minęło pięć lat, potem była przerwa w notatkach, a potem nowe obawy. Moi rodzice zginęli w wypadku, zostałam sierotą, babka zdawała sobie sprawę ze swojej choroby, wahała się, nie było już nikogo z rodziny, postanowiła włączyć swoją siostrę. Miała nadzieję, że ten szał na tle mojego ojca był tylko chwilowy, a jeśli nie, to przecież na dziecko ukochanego człowieka przenosi się tylko uczucia. Przy tej ilości pieniędzy, jaką automatycznie dziedziczyłam, ciotka powinna okazać przyzwoitość i jakoś o mnie zadbać. Ciotka ją chyba oszukała, udawała obojętność wobec tych minionych wyskoków, babka jej uwierzyła, ale ciągle gnębiła ją niepewność. Udręczona, ciężko chora, stara kobieta, która straciła jedyną córkę i teraz gryzła się o wnuczkę, małe dziecko, pozbawione kompletnie krewnych… Ta zgryzota wpędziła ją wcześniej do grobu.
Może i lepiej, że nie wiedziała, co z tego wyniknie. Uczucia ciotki nie złagodniały w najmniejszym stopniu, rzeczywiście przeniosła je na mnie, dzika nienawiść do moich rodziców kwitła i owocowała. Dokładnie już teraz pojęłam, dlaczego niszczyła wszystkie pamiątki po nich, dlaczego znęcała się nade mną, dlaczego usilnie starała się wypaczyć mi umysł i charakter, dlaczego zameldowała mnie pod własnym nazwiskiem, dlaczego przez długi czas nie wiedziałam, jak się naprawdę nazywam, aż mnie uświadomiła pani Krysia. Piaskowska. Piaskowski, to było nazwisko mojego ojca, przez ciotkę znienawidzone do szaleństwa. Odebrać mi je, to była jej zemsta.
Potworna historia kobiety, która dostała obłędu na tle młodego mężczyzny. Ileż miała wtedy lat…? Czterdzieści osiem chyba, najgorszy wiek. Nigdy nie była piękna, nie miała powodzenia, nikt na nią nie leciał, a może i leciał, ale ona chciała tylko tego jednego. Nie dostała go, potem zginął, on i jego żona, stał się już ostatecznie niedostępny.
Do tego zapewne szalał w niej konflikt. Każde spojrzenie na mnie, jego córkę, było ciosem w serce. Pozbyć się mnie, nie widzieć, zapomnieć, że istnieję, może przyniosłoby jej ulgę, ale zarazem pozbawiło tych przywiązanych do mnie pieniędzy, a chciwa była zawsze. Patologicznie chciwa. A może odwrotnie, może właśnie chciała trzymać mnie blisko specjalnie po to, żeby mnie tłamsić podstępnie, nie dać mi żyć jak człowiekowi, upajać się swoją triumfującą zemstą. Może tylko dzięki temu mnie nie otruła…?
Wymknęłam się jej z rąk. Sprawa mieszkania świadczy, że nie pogodziła się z tym. Zdążyłam porozmawiać z pośrednikiem, zorientowałam się, że istotnie zamierzała wywinąć mi ten koszmarny numer, sprzedać je i zwalić się do mnie tuż przed powrotem pani Jarzębskiej. Nie wpuścić jej, jakim sposobem, awanturowałaby się na klatce schodowej, zrobiłaby ze mnie bydlę nieczułe i nieludzkie, wdarłaby się przemocą. Podwójny ciężar, wobec pani Jarzębskiej tracę twarz, zainstalowałam w jej domu okropną babę, a równocześnie muszę coś zrobić, postarać się o jakiś lokal dla siebie i dla niej. Z nią na karku. Pieniędzy wystarczyłoby na willę, ale przecież ukrywała je przede mną, nie wypuściłaby z ręki ani grosza, a ja o nich nie miałam pojęcia, szarpałabym się rozpaczliwie ku jej radości i satysfakcji. Gdybym chciała bronić się prawnie… Jakie prawnie, prawnie byłam zobowiązana zająć się nią! Co za szczęście, że jednak nie była zupełnie normalna, nie potrafiła załatwić sprawy, nie umiała zdobyć się na przeprowadzenie remontu, za remont trzeba by zapłacić, nie była zdolna do obniżenia ceny za zdewastowany lokal. Gdyby działała z sensem, już bym się z nią kotłowała, żyłaby do tej pory i jeszcze długo, bo Rajczyk…
Przerażające. Może i lepiej, że nie wiedziałam, co mi groziło, bo sama dostałabym chyba obłędu. Panika nie jest dobrym doradcą, uniknęłam najgorszego…
Nie będę miała wyrzutów sumienia. Z pewnością mogłam uratować jej życie i nie zrobiłam tego… No więc dobrze, sama wyzuła mnie ze szlachetności, rykoszetem wzbudziła we mnie ślepą nienawiść, zapiekłą, nie gorszą od jej nienawiści, może to rodzinne… nonsens, nie była moją krewną. A ukarana zostałam awansem, skazana na piętnaście lat moralnej katorgi, i swoją karę odcierpiałam. Drugi raz postąpiłabym tak samo. I trzeci. I sto dwudziesty piąty!
I niech to jasny szlag trafi, nie będę miała wyrzutów sumienia…!
Henio miał dziwny wyraz twarzy, który zmienił się odrobinę na widok schabu ze śliwkami, istnego arcydzieła, obliczonego na kompletne rozluźnienie wszelkich hamulców moralnych. Wiedziałam o przesłuchaniu Kasi, nie byłam pewna, co nastąpi potem, przygotowałam się zatem na wszelki wypadek. Janusz już chyba zdążył zamienić parę słów z Tyranem, bo wrócił późno, zamyślony, nie zdradził żadnych tajemnic służbowych, a za to pochwalił moje starania. Możliwe, że we własnym interesie…
Kiedy postawiłam na stole przekąskę w postaci szparagów na zimno z majonezem i oliwkami bez pestek, Henia odblokowało. Powęszył w kierunku schabu i porzucił temat pogody, którego trzymał się uporczywie od przekroczenia progu.
– Taka mżawka – mówił. – Nawet nie pada, ale wilgotno. Wiatru nie ma i zimno nie jest, tylko jakby przenikliwie. Na noc powinno się wypogodzić, bo księżyc w pełni robi pogodę, psuje się dopiero po przesileniu, jak idzie na nów.
– Idzie, idzie i dojść nie może – mruknął Janusz, patrząc na niego z naganą.
– Może lepiej usiądźcie przy stole – zaproponowałam sucho.
Henio usiadł, spojrzał na szparagi, spróbował odrobinę i twarz mu się rozjaśniła.
– No dobra, powiem – zdecydował się. – Tyran rąbnął z dużego działa. Położył przed nią powiększone odciski palców, wetknął jej do ręki lupę i kazał popatrzeć. Jeszcze zwrócił uwagę, że jako plastyk i artystka, oko ona musi mieć, a trzeba było słyszeć, jakim głosem to mówił. Góra lodowa całkiem tak samo by się odezwała.
– I co Kasia na to? – spytałam niecierpliwie i z niepokojem, bo Henio przez chwilę napawał się wspomnieniem sceny w komendzie.
– Obejrzała. Porządnie, z wielką uwagą. Potem obejrzała Tyrana, z tym że gołym okiem, bez lupy. Milczała jak ten kamień, więc on się musiał odezwać. Spytał, czy, jej zdaniem, jednakowe one, czy nie. Kasia na to odrzekła, że się nie zna, ale różnic nie widzi, parę kryminałów w życiu przeczytała i gotowa jest uważać, że należą do tej samej osoby. Wzięła, znaczy, byka za rogi, a Tyranowi to się nawet spodobało. Spytał, czy wie, kto to może być ta osoba, retoryczne pytanie, odparła na to Kasia, skąd niby ma wiedzieć. No to Tyran jej powie. I powiedział. Te same palce były w jej mieszkaniu i w Konstancinie, a może ona orientuje się przypadkiem, co się tam, w tym Konstancinie, zdarzyło. Kasia z zimną krwią oznajmiła, że orientuje się średnio, a z pewnością Tyran orientuje się lepiej, więc ona mu o tym opowiadać nie będzie. Tyran ogólnie był taki zadowolony, że nawet go szlag nie trafił i walnął z tego działa drugi raz. Sama zeznała, przypomniał jej strasznie uprzejmie, że u niej w domu bywa tylko jej chłopak, dobrze byłoby zatem, żeby powiedziała, co ten jej chłopak robił w Konstancinie. Jak Boga kocham, już czekałem, że powie, że zaniósł kotka do weterynarza, ale nie. Popatrzyła na Tyrana całkiem podobnie jak on na nią i spokojnie oświadczyła, że nie było jej przy tym, więc nie wie. Na to on spytał, czy wie, że on tam w ogóle był. Wie. A po co był? A po to, żeby wydłubać skarb po pradziadku.