– A pieniądze? – przerwałam z lekkim zdziwieniem, bo niemożliwe, żeby suma osiemdziesięciu milionów nie zwróciła uwagi Henia.
– Razem to schowałam. Pieniądze i złoto. I zaraz po rewizji pojechałam po to znów i przywiozłam z powrotem do domu, pomyślałam, że drugi raz szukać nie będą, a za to mogą przeszukać strych. No, a potem pojawił się Bartek…
– Pod postacią poszkodowanego kretyna – mruknął Bartek.
– I teraz nie wiem, co zrobić. Znalazłam spis pradziadka, to złoto z Willowej wcale nie było nasze, w spisie go nie ma. Kłamałam cały czas, ile tylko mogłam, nie wiem, co mi za to grozi, nie chcę żyć pod presją, już nie mam siły. Powinniśmy to może zwrócić, ale nie wiem jak, nie wiem, co będzie, jeśli przyznam się do wszystkiego, a bez tego się przecież nie obejdzie. Anonimowo…? Nie popuszczą. Nie zapobiegłam zbrodni, wystarczyłoby przecież, żebym się tylko Rajczykowi pokazała… Ale ciotka… Nie, ona by go zabiła nawet w mojej obecności, może nawet ucieszyłoby ją, że zdołała mnie wplątać, na nią nie miałam wpływu… Boże, o czym ja mówię…? Ach, o pieniądzach. Mamy pieniądze, znalazłam książeczki PKO na moje nazwisko, to jeszcze po babce, dużo tego, ale tamto, cudze…
– Niech się pani w tej chwili uspokoi! – przerwałam jej surowo. – Żadnego zwracania!
– Jak to…?
– Tak to. Komu pani chce zwracać? Skarbowi państwa? Żeby Ministerstwo Finansów mogło sobie przydzielać wyższe premie…?
– Uspokój się w tej chwili! – zażądał gniewnie Janusz. – Chcesz, żeby cię zaskarżyli do sądu?!
– Chcę. Będzie z hukiem!
– Wariatka…!
– Myśli pani, że zwyczajnie można to ukryć i nie zawracać sobie głowy? – wtrącił się Bartek z wielkim zainteresowaniem. – Ja przesadnie chciwy nie jestem, ale, o rany, te wszystkie pierepały…
Zerwałam się nagle z miejsca, zrzuciłam popielniczkę, dopadłam biurka i odnalazłam kodeks wykroczeń. Wyszukałam odpowiedni paragraf, omal nie rozdzierając go na strzępy, trafiłam na właściwą stronę.
– Kto w ciągu dwóch tygodni od dnia znalezienia cudzej rzeczy – przeczytałam wściekłym głosem i Janusz ze szczotką i śmietniczką w rękach zatrzymał się w progu drzwi – albo przybłąkania się cudzego zwierzęcia… nie, zaraz, ze zwierzętami damy sobie spokój, oni mają na myśli krowy… nie zawiadomi o tym organu… i tak dalej, albo w inny właściwy sposób nie poszukuje posiadacza, podlega karze grzywny do pół miliona złotych albo karze nagany. Patrz przypis piętnaście. Cholera, nie mam przypisów… No, może teraz jest to pięć milionów, a nie pół. Wyślijcie na skarb państwa pięć milionów, zachowajcie sobie pokwitowanie i niech diabli biorą całą resztę problemów! Nie znam głupszej lektury niż ten kodeks wykroczeń, proszę, kto nie dokonuje odpowiedniego zabezpieczenia miejsca niebezpiecznego dla życia lub zdrowia człowieka, podlega karze aresztu albo grzywny, zostawili dziurę w jezdni, szlag trafił człowieka i samochód za sześćset milionów, człowiek na zawsze inwalida, a sprawca posiedzi trzy doby…
– Na miłosierdzie pańskie…!!! – wrzasnął Janusz rozdzierająco, a popiół i pety zleciały mu ze śmietniczki.
Kasia i Bartek patrzyli wzrokiem osłupiałym. Opamiętałam się.
– Każdy ma swoje hobby – wyjaśniłam ponuro. – No dobrze, nie będę rozmawiała o polityce. Może posiedzi dwa tygodnie. W kwestiach prawnych, zaraz… w inny właściwy sposób… Możecie dać ogłoszenie w prasie, jak to tam brzmi, znaleziono złote monety, uczciwy właściciel niech się zgłosi… Mam nadzieję, że się nie zgłosi, musiałby wstać z grobu, a jeśli sumienie was gryzie, proszę bardzo, całą sumę możecie przekazać na bezdomne zwierzęta, schronisko istnieje oraz taka facetka, która ratuje psy i koty. Żyjemy w ludzkim świecie i ludzie w nim sobie dadzą radę, a zwierzęta nie, zwierzęta są bezbronne…!
Wsiadłam na jeden z najbardziej wstrząsających tematów i żywy ogień ze mnie buchnął. Śmietniczkę z petami, na nowo zgarniętymi z podłogi, oraz szczotkę Janusz odłożył na ławę w przedpokoju, nie ryzykując wejścia do kuchni. Zapomnieliśmy o niej obydwoje i nazajutrz na tym wszystkim usiadłam. Kasia była wyraźnie oszołomiona, Bartek wydawał się rozumieć sytuację.
– Ona panią sobie słusznie wybrała – pochwalił z przekonaniem. – Czy pani zgodziłaby się być świadkiem na naszym ślubie…?
Janusz wrócił na swoje miejsce przy stole. Udałam się do kuchni i z triumfem wniosłam butelkę szampana.
– No…? – powiedziałam do niego pytająco. Odetchnął głęboko, popatrzył na nich, popatrzył na mnie.
– Że też ze wszystkiego wydłubiesz groteskę… Pani Kasiu, pani pozwoli na poufałość… Jesteśmy zorientowani w temacie. Prywatnie może pani zanieść wieniec na grób Rajczyka, także na grób ciotki, także sfinansować te zwierzęta, ale oficjalnie zechce pani podtrzymać swoje pierwotne zeznania.
Z ogłoszeniem w prasie także dajcie sobie spokój. Postępowanie spadkowe musi pani przeprowadzić, podatek pani naliczą, a remont mieszkania możecie zaczynać od razu. Osobiście mam tylko jedną prośbę. Można…?
Równocześnie odpowiedzieli twierdząco i z wielkim zaciekawieniem.
– Gdyby państwo zechcieli zaprosić na wesele jeszcze jedną osobę, mojego przyjaciela…
– Rozumiem, że miałeś na myśli Henia – powiedziałam do niego nieco później i w cztery oczy. – Bo co?
– Bo tak między nami mówiąc, obawiam się, że to będzie ostatnia okazja wyżerki – odparł melancholijnie. – Cudo moje, mówiłem ci, że ten rozwikłany drugi wątek, to będzie moja przyjemność czysto osobista, ale niechże Henio też coś z tego ma. Ostatecznie to Kasia narobiła mu całego zamieszania i wprowadziła niewyjaśnione okoliczności, a Bartek trochę dołożył. Tyranowi o tym złocie powiem prywatnie we właściwej chwili, żeby się uspokoił i przestał podejrzewać ciebie, do sprawy Dominika cała kwestia w ogóle nie wejdzie. Przyjmie się, że złoto z kasetki zabrała ciotka wcześniej, może nawet za życia męża, a z Rajczyka zrobiła balona dla osobistej przyjemności.
– I otruła go także dla osobistej przyjemności?
– Nie ma znaczenia. Mógł także dla przyjemności walić ją młotkiem w głowę, dochodzenie umorzone na skutek zejścia sprawców. Dominik, na moje oko, będzie odpowiadał za nieumyślne zabójstwo, chciał ogłuszyć, źle mu wyszło. Kasia i Bartek wychodzą z tego ulgowo, ale przypuszczam, że żadna społeczna szkoda z tego nie wyniknie. Niech pęknę i pieczonej gęsi w życiu więcej na oczy nie zobaczę, jeśli jeszcze kiedykolwiek popełnią, już nie mówię przestępstwo, ale nawet najgłupsze wykroczenie. Moim zdaniem, mają dosyć.
– Moim też – zgodziłam się. – No owszem, rekompensata Heniowi się należy, chociaż i tak dużo zeżarł, ale ja mu nie żałuję. Tylko jeszcze chciałabym wiedzieć, kto ma przyrządzić to całe wesele. Lokal jest, Willową, jak sądzę, przed ślubem odremontują, ale jeśli Kasia nie umie gotować…?
Popatrzył na mnie takim wzrokiem, że wbrew samej sobie zaczęłam nagle obmyślać potrawy. A potem przyszła mi do głowy przerażająca myśl. Jezus Mario, przecież oni postarają się z całej siły wmieszać mnie w pierwszą zbrodnię, jaka im się napatoczy, i znów Henio zacznie jadać raz dziennie…
koniec
OD AUTORKI
Drogi Czytelniku
Postanowiłam napisać autobiografię.
Zdaję sobie sprawę, że autobiografię należy pisać przed samą śmiercią, ale skąd, na litość boską, mam wiedzieć, kiedy umrę? Egzystencja, jaką wiodę obecnie, bardzo energicznie pcha mnie w kierunku grobu, i to różnymi drogami. Rozmaite inne osoby, w mojej sytuacji, mieszkały w willach, względnie wygodnych apartamentach z domkiem letniskowym na Mazurach czy gdzieś tam, może nad Lemanem, ale to przecież nie ja! Już w odległym dzieciństwie Cyganka przepowiedziała mi, że nigdy nie będę bogata, i ta klątwa spełnia się skrupulatnie, żeby ją piorun strzelił. Pomijając obowiązki rodzinne, nie ulega kwestii, że dobiją mnie schody, na wszelki wypadek zatem wolę załatwić rzecz już teraz.
Zasadnicze przyczyny tej krew w żyłach mrożącej decyzji są dwie.
Primo: pytania p.t. Czytelników, docierające do mnie ustnie i na piśmie w ilościach przekraczających ludzką miarę, w związku z czym; nie widząc innego wyjścia, zamierzam odpowiedzieć na nie hurtem.
Secundo: nie daj Boże, po opuszczeniu przeze mnie tego padołu, komuś mogłoby wpaść do głowy napisanie mojej biografii i na tamtym świecie dowiedziałabym się, co autor myślał, od czego mógłby mnie szlag trafić.
Autobiografia będzie uczciwa. Mogę sobie na to pozwolić z tej racji, że nie mam za sobą przestępstw, które należy ukryć po wieki wieków, amen. Kompromitacji owszem, dosyć dużo, ale i tak nie stanowią one tajemnicy, więc co mi zależy. Zamierzam napisać samą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, chociaż wiem doskonale, że i tak mi nikt nie uwierzy. Jeśli z konieczności będę musiała coś zełgać, względnie pominąć, uprzedzę o tym jak człowiek, a nie jak świnia.
Konieczność zełgania może się pojawić w wypadku, jeśli tak zwane osoby towarzyszące jeszcze żyją i brakuje im nieco poczucia humoru. Do sądu mnie wprawdzie nie zaskarżą, ale mogą zatruć życie. Takich osób towarzyszących, ogólnie biorąc, jest dosyć dużo, nie chowałam się bowiem na pustyni, ani też w dzikiej puszczy, tylko między ludźmi i wszyscy wiedzą, co to znaczy. Gdyby ktoś zdecydował się wytoczyć mi sprawę sądową, byłabym zachwycona, ale nadziei na to wielkich nie mam, bo wrogowie nie zrobią mi tej przyjemności, a przyjaciele zapewne nie znajdą powodu. Chała zatem i na dodatkowe atrakcje nie ma co liczyć. Chociaż, czy ja wiem, może…?
No dobrze, o rany, zaraz zacznę, uważam jednak, że tych wstępnych wyjaśnień powinnam udzielić. Ostrzegam, że utwór będzie ponury. Także niemoralny pod nietypowymi względami. Duża część społeczeństwa przestanie ze mną rozmawiać, wola boska. Szczerze mówiąc, najbardziej się boję własnych dzieci…