– Więcej Henio na razie nie wie, ale i to mu wystarczyło – relacjonował z lekką irytacją Janusz już przy herbacie. – Zadzwonił do mnie, a ja przecież wiedziałem, że wybierałaś się na Willową, pamiętałem te adresy. Nie ma siły, załatwił cię płaszcz, a do tego jeszcze ta przylepiona do wizjera dziewczynka rozpoznała cię doskonale. Henio prosi, żebyś się zgłosiła, zanim będą zmuszeni doprowadzić cię przemocą, zaistniały bowiem podejrzenia, że rąbnęłaś złoto. Uciekłaś, żeby je schować…
– To Henio ma takie cudowne pomysły? – przerwałam z głębokim niesmakiem.
– Henio w ogóle się nie przyznał, że cię zna. Nie on prowadzi dochodzenie, tylko Tyran. Już rozesłał ludzi na poszukiwanie wszystkich bab, a ciebie też w końcu dopadną i zrobi się głupio.
– E tam. Tyran, o ile wiem, to przytomny facet, a nie idiota. Nie wierzę, że mi przyłożą zbrodnię i kradzież. Ale zgłosić się, zgłoszę, mogę zaraz jutro, bo mi odpadła turystyka mieszkaniowa.
– Henio chce tu przyjść jeszcze dzisiaj.
– A proszę bardzo, niech przychodzi.
– Zadzwonię od razu…
Przeczekałam telefon do Henia.
– No dobrze, a ten facet w gruzowisku to kto? – spytałam, kiedy odłożył słuchawkę.
– Jakiś Jarosław Rajczyk. W tamtym domu nikt go nie zna i nikt go nie widział. Pił tę kawę, przyniósł koniak, na razie jest to opinia Jacusia, nie potwierdzona badaniami, ale przypuszczam, że się sprawdzi. Nie mógł być obcy. Jakiś znajomy tej Najmowej, ale może to znajomość ukrywana…
– A może rzadko bywał i przypadkiem nikt go nie spotkał. A może załatwiali ze sobą jakieś interesy. Ona coś robiła?
– Nic nie robiła, była stara, chyba sama widziałaś. Ale jest druga sprawa. Wszyscy są zdania, że tam ktoś czegoś szukał. Żeby nie Jacuś, snuliby różne przypuszczenia, ale Jacusiowi się wierzy. Tak dokładnie to ci powiem, że nie tyle mu wierzą, ile z zaciętością próbują stwierdzić, że się pomylił wreszcie cholernik, bo ich denerwuje do obłędu. Po tych jego poglądach jadą z lupą i mikroskopem.
Jacuś twierdzi, że jedna z tych dwóch kobiet, które tam były w chwili zbrodni, szukała czegoś w gwałtownym pośpiechu metodą rozwalania. Jest to jego prywatne zdanie, bo na oko, a w końcu fachowcy tam byli, równie dobrze mogła szukać dzień czy dwa wcześniej, a nie zostało posprzątane, bo de-natka fleja. Gdyby jednak oprzeć się na Jacusiu, mogłaś to być ty…
– Niczego nie szukałam – przerwałam z urazą.
– No nie, owszem, telefonu. Ale szukałam oczami, bez używania rąk.
– Oni tego nie wiedzą. Poszukiwania wskazują, że osoba nie wiedziała, gdzie coś jest, zatem była obca. Widziano wyłącznie ciebie. Robiłaś wrażenie obcej.
Zaprotestowałam energicznie.
– Ten tam, jak mu, Jarosław jakiś…
– Rajczyk.
– Rajczyk, też był obcy! Też go nikt nie widział!
– Jacuś twierdzi, że bałagan zrobiła damska rączka…
– Niech piorun strzeli Jacusia! A Rajczyk szukał, wnioskując z rozwalonej ściany, szukał nawet bardzo porządnie! A propos ściany, co to właściwie było?
– Jacuś twierdzi…
– Cholera. Zaczynam rozumieć ich stosunek do Jacusia…
– Nic, nic. Jacuś twierdzi, że przedwojenna kryjówka. Ktoś zamurował kasetkę ze złotem i zapewne potem umarł, skoro nie przyszedł po Swoje. A może zamurował przodek denata.
– Denat nie?
– Za młody. W momencie zakończenia wojny miał dziesięć lat.
– Mogła jeszcze zamurować nieboszczka Najmowa. Może Rajczyk już po wojnie odwalał dla niej tę robotę. Czy to on ją trzasnął młotkiem?
– Nie wiadomo. Młotkiem walił w ścianę. Ale damska rączka to narzędzie trzymała.
– Nosem mi wychodzi ta damska rączka. Miałabym chyba tyle rozumu, żeby ich mordować w rękawiczkach…
Przybycie Henia przerwało nam pogawędkę. Zakłopotany był straszliwie. Wyglądało na to, że jestem potężnie podejrzana, on sam uważał mnie za coś w rodzaju bóstwa, a nie ma nic gorszego niż podejrzane bóstwo. W dodatku przynależna byłam do jego idola, Janusza znał i wielbił już dziesięć lat temu, kiedy go wywalano z roboty za charakter. Konflikt prywatno-służbowy płonął w heniowej duszy żywym ogniem, a potrzeby osobiste i urzędowe toczyły zaciętą walkę.
Ponownie, porządnie i szczegółowo, opowiedziałam, co było, i wyjawiłam przyczyny ucieczki z miejsca przestępstwa. Przypomniałam sobie, że składam zeznania i zaprezentowałam pokwitowanie tej wpłaconej zaliczki. Zaproponowałam, żeby od razu pobrał ode mnie odciski palców, ale nie chciał, nie miał przy sobie stosownego oprzyrządowania, ze smutkiem oznajmił, że jutro muszę przyjść do komendy, bo i tak Tyran chce ze mną rozmawiać osobiście. Załatwi się jedno przy drugim, unikając jakichkolwiek wątpliwości.
– Dla mnie prywatnie pani jest czysta jak łza – zapewnił uroczyście. – Ale Tyran się uczepił, bo ma hopla na tle. Co bardziej znana osoba, to wszystko przysycha, nie z nim te numery, powiedział, premiera by wezwał tym bardziej i pani u niego for miała nie będzie. Potrafi pani powiedzieć dokładnie, o której pani tam była?
– Potrafię, bo jeździłam po mieście z zegarkiem w ręku. W tym ostatnim mieszkaniu umówiona byłam ściśle, na szesnastą dziesięć. Wyliczałam czas do tyłu, dziesięć minut na dojazd, przedtem dziesięć na oglądanie, razem dwadzieścia, pięć na nieprzewidziane przeszkody i zgadzało się, byłam tam o piętnastej czterdzieści pięć. Mogę się mylić o pół minuty.
Henio westchnął potężnie i smętnie. – A oni umarli w granicach czternasta trzydzieści, piętnasta trzydzieści. Myśmy przyjechali o szesnastej piętnaście, doktor w pięć minut później, szesnasta dwadzieścia. Wedle Tyrana, pani ich mogła pomordować własną ręką i nawet motyw mu kwitnie. Złoto. Widziała pani to złoto?
– Jedną sztukę. Obejrzałam ją bez podawania rąk. Mam na myśli, że schyliłam się, ale do ręki nie brałam, bo całkiem na głowę nie upadłam. Dwadzieścia dolarów w dobrym stanie.
– Znaleźliśmy jeszcze i drugą sztukę, dalej pod ścianą, widocznie się potoczyła. To ścierwo, Jacuś, twierdzi, że kasetka upadła, wyleciała z rąk denatowi już otwarta i wszystko się z niej wysypało. Pieniądz okrągły, więc się toczy. Ale w ogóle było tam tego dużo.
– Jeszcze musisz mu powiedzieć, gdzie byłaś potem – przypomniał Janusz. – Bo może pojechałaś zakopywać ten łup.
Zgrzytnęłam zębami, ale Henia było mi żal, więc stłumiłam wewnętrzne protesty.
– Potem półtorej godziny z groszami spędziłam w lokalu na Krasickiego. Wcale nie było mi łatwo decydować za Teresę i trochę się powahałam. A potem jeszcze skoczyłam na Batuty, bo miałam same wątpliwości i chciałam się ich pozbyć, tam też był adres, pod tym adresem dwóch homoseksualistów, ja ich wprawdzie nie rozróżniam, ale jeden był umalowany i w damskim szlafroku, więc rzuciło mi się w oczy. Pogadaliśmy parę minut, za te same pieniądze mieszkanie gorsze, uspokoiłam się zatem, i potem, wychodząc, spotkałam na schodach mojego kumpla, który tam mieszka, i poszłam do niego z wizytą na pół godziny, dwa piętra wyżej. To już była co najmniej osiemnasta trzydzieści. Potem wróciłam do domu, Janusz wie kiedy.
– Ja też czekałem z zegarkiem w ręku – przyświadczył Janusz. – Wcale to nie była osiemnasta trzydzieści, tylko dziewiętnasta trzydzieści.
– Możliwe – zgodziłam się beztrosko. – A, oczywiście! Musiało być po dziewiętnastej, bo sklep na rogu Wałbrzyskiej był całkiem zamknięty i nawet stragany likwidowali. Maciek mnie odprowadzał, z psem wyszedł, może zaświadczyć, że cały czas siedzieliśmy w domu. A, właśnie! Chyba zadzwonię do niego, bo mogłam mu przecież oddać to rąbnięte złoto, żeby sam schował. Do licha, nie moglibyście pojechać do niego od razu? On się zgodzi na przeszukanie, z dwoma synami mieszka, jeden wrócił do domu w czasie mojej wizyty, też zaświadczy, czy ojciec gdzieś latał, czy nie. Jak nie latał, nie ma siły, chłam trzyma w mieszkaniu. Nie, zaraz…
Na poczekaniu wprowadziłam poprawki, żadnego z nich nie dopuszczając do głosu. Henio wyśle tam kogoś, załatwi telefonicznie, ja dzwonić nie będę, żeby nie było, że Maćka ostrzegłam, wysłany zażąda na wstępie, żeby Maciek zadzwonił do mnie, wyjaśnię, co trzeba, poszukają i będzie z głowy. O zbrodni Maciek wie, bo mu opowiedziałam.
Zastanowiwszy się widocznie w trakcie mojego gadania, Henio zapalił się do pomysłu. Oczyszczenie bóstwa z podejrzeń bez wątpienia stanowiło potrzebę jego duszy.
Po godzinie Maciek definitywnie odpadł ze sprawy. Złoto u niego znaleziono w postaci obrączki ślubnej, noszonej na palcu, a świadków na przebywanie cały czas w domu przez przypadek miał licznych, bo w minutę po mnie wrócił także jego starszy syn z dwoma kumplami. Jedyną dostępną kryjówkę stanowił śmietnik, obok którego przechodził wracając z psem, a tego syna z kumplami spotkał po drodze. Maciek zatem nie, jako wspólnik dał się wykluczyć.
– Mimo wszystko masz lukę – stwierdził niemiłosiernie Janusz. – Każdy przejazd to jest jakaś odrobina czasu mniej albo więcej, mogłaś docisnąć i zyskać parę minut. Znam Tyrana i jego obsesje. Zostaniesz podejrzana do końca.
– Nie dla mnie – zastrzegł się Henio szlachetnie i na dowód wyjawił nam dodatkowe tajemnice śledztwa.