– A… gwałt?
– Nie znalazłem żadnych dowodów, że została wykorzystana.
Skręcili za róg i zatrzymali się przed pokojem 256. Drzwi były zamknięte.
– Ona jest tam – oznajmił doktor Pantangello, wpychając ręce w kieszenie białego fartucha.
Laura wciąż rozważała sposób, w jaki lekarz sformułował odpowiedź na pytanie o gwałt.
– Nie znalazł pan żadnych dowodów wykorzystania, ale nie powiedział pan, że nie została zgwałcona.
– Brak śladów nasienia w kanale rodnym – odparł Pantangello. – Brak sińców i krwawienia na sromie i ściankach pochwy.
– Co musiałoby wystąpić, gdyby dziewczynka w tym wieku była napastowana seksualnie – wtrącił Haldane.
– Tak. I błona dziewicza nietknięta – dodał Pantangello.
– Więc nie została zgwałcona – podsumował Haldane. Laura spochmurniała, kiedy dostrzegła smutek i współczucie w łagodnych brązowych oczach lekarza.
Głosem równie cichym jak smutnym Pantangello powiedział:
– Nie odbyła normalnego stosunku, nie. To możemy wykluczyć. Ale… no cóż, nie mogę stwierdzić na pewno… – odchrząknął.
Laura widziała, że ta rozmowa była dla młodego lekarza niemal równie ciężka jak dla niej. Chciała z tym skończyć, ale musiała usłyszeć wszystko, musiała wiedzieć, a on miał obowiązek ją poinformować.
Przestał chrząkać i podjął przerwany wątek:
– Nie mogę stwierdzić na pewno, że nie doszło do stosunku oralnego.
Bolesny, nieartykułowany jęk wydarł się z ust Laury. Haldane wziął ją za ramię, a ona leciutko oparła się na nim.
– Spokojnie – powiedział. – Tylko spokojnie. Nawet nie wiemy, czy to jest Melanie.
– To ona – odparła ponuro. – Wiem, że to ona.
Chciała zobaczyć córkę, tęskniła za jej widokiem. Ale bała się otworzyć drzwi i wejść do pokoju. Za progiem czekała przyszłość, ale to mogła być przyszłość wypełniona jedynie emocjonalnym cierpieniem, rozpaczą.
Pielęgniarka przeszła obok bez jednego spojrzenia, świadomie odwracając wzrok, odcinając się od tragedii.
– Przykro mi – powiedział Pantangello. Wyjął ręce z kieszeni fartucha. Wyraźnie chciał pocieszyć Laurę, ale bał się jej dotknąć. Zamiast tego podniósł jedną rękę do stetoskopu zawieszonego na szyi i bawił się nim w roztargnieniu. – Proszę pani, jeśli to pomoże… moim zdaniem ona nie była napastowana seksualnie. Nie mogę tego udowodnić. Po prostu czuję. Poza tym bardzo rzadko się zdarza, żeby napastowane dziecko nie miało sińców, zadrapań czy innych widocznych urazów. Ona nie ma żadnych śladów, co świadczy, że nikt jej nie tknął. Naprawdę, gotów jestem się założyć. – Uśmiechnął się do niej, chociaż wyglądał tak, jakby się skrzywił. – Gotów jestem się założyć o rok mojego życia.
– Ale jeśli ona nie była napastowana, dlaczego błąkała się nago po ulicach? – spytała Laura, walcząc ze łzami.
Zanim jeszcze skończyła mówić, domyśliła się odpowiedzi. Dan Haldane również odgadł odpowiedź.
– Widocznie była w komorze deprywacji sensorycznej, kiedy zabójca… lub zabójcy… weszli do domu. W zbiorniku nie miała ubrania.
– Deprywacja sensoryczna? – zapytał Pantangello, unosząc brwi.
Laura zwróciła się do Haldane’a:
– Może dlatego nie została zabita razem z pozostałymi. Może zabójca nie wiedział, że ona tam była, w zbiorniku.
– Może – zgodził się Haldane.
Laura ciągnęła, szybko nabierając nadziei:
– Widocznie wyszła ze zbiornika po odejściu zabójcy. Jeżeli zobaczyła ciała… tyle krwi… na pewno doznała wstrząsu. To tłumaczy jej zamroczenie.
Pantangello spojrzał z ciekawością na porucznika Hal.
– To jakaś dziwna sprawa.
– Bardzo dziwna – przyznał detektyw.
Laura nagle przestała się bać tego, co zobaczy w pokoju Melanie. Pchnęła drzwi.
Doktor Pantangello przytrzymał ją za ramię.
– Jeszcze jedno – powiedział.
Laura czekała niespokojnie, kiedy młody lekarz szukał najmniej bolesnych słów, żeby przekazać resztę złych wiadomości. Wiedziała, że będą złe. Czytała to w jego twarzy, ponieważ z braku doświadczenia nie potrafił zachować obojętnej zawodowej uprzejmości.
– Jej stan… – zaczął -…wcześniej użyłem określenia „trans”. Ale nie całkiem poprawnie. To niemal katatonia. Bardzo przypomina stan, który czasami widujemy u autystycznych dzieci, kiedy wchodzą w najbardziej pasywną fazę.
Laura miała tak sucho w ustach, jakby przez ostatnie pół godziny jadła piasek. Czuła też metaliczny posmak strachu.
– Niech pan to powie, doktorze. Niech pan niczego nie ukrywa. Sama jestem lekarzem. Psychiatrą. Cokolwiek pan mi powie, wytrzymam.
Pantangello mówił teraz pospiesznie, wyrzucał z siebie słowa, żeby jak najszybciej przekazać złe wiadomości i skończyć z tym.
– Autyzm, w ogóle zaburzenia psychiczne to raczej pani specjalność, nie moja. Toteż chyba nie powinienem wypowiadać się na ten temat. Ale chcę panią przygotować na to, co tam pani zastanie. Jej milczenie, zamknięcie w sobie, oderwanie od rzeczywistości… wątpię, czy ten stan ustąpi szybko i łatwo. Uważani, że miała jakieś cholernie traumatyczne przeżycia i zwróciła się do wewnątrz, żeby uciec od wspomnień. Sprowadzenie jej z powrotem będzie wymagało olbrzymiej cierpliwości.
– Może nigdy nie wrócić? – zapytała Laura. Pantangello pokręcił głową, przeczesał palcami rudobrązową brodę, pociągnął za stetoskop.
– Nie, nie, tego nie powiedziałem.
– Ale tak pan myślał.
Jego milczenie stanowiło odpowiedź twierdzącą.
W końcu Laura pchnęła drzwi i weszła do pokoju. Lekarz i detektyw ruszyli za nią.
Deszcz bębnił w jedyne okno. Ten dźwięk brzmiał jak skrzydła nocnych ptaków, gorączkowo tłukące o szyby. Daleko w ciemności, ponad niewidocznym oceanem, błyskawica zapulsowała dwukrotnie, trzykrotnie i zgasła.
Łóżko pod oknem było puste, a drugie na środku pokoju było zaciemnione. Lampka paliła się nad pierwszym łóżkiem. Pod prześcieradłem leżało dziecko w zwyczajnej szpitalnej koszuli, z głową opartą na pojedynczej poduszce. Górna część łóżka była uniesiona pod lekkim kątem, toteż Laura od razu zobaczyła twarz dziewczynki, kiedy weszła do pokoju.
To była Melanie. Laura nie miała żadnych wątpliwości. Dziewczynka odziedziczyła po matce włosy, nos, delikatną linię szczęki. Po ojcu – czoło i kości policzkowe. Oczy miała w tym samym odcieniu zieleni co Laura, lecz osadzone głęboko jak u Dylana. W ciągu minionych sześciu lat wyrosła na dziecko inne od tego ze wspomnień Laury, lecz jej tożsamość potwierdził nie tylko wygląd, również coś nieokreślonego, jakaś znajoma aura, emocjonalna czy wręcz psychiczna więź pomiędzy matką a córką, którą Laura wyczuła natychmiast, kiedy weszła do pokoju. Wiedziała, że to jest jej córeczka, chociaż nie potrafiła wyjaśnić skąd.
Melanie przypominała dziecko z ogłoszenia międzynarodowej organizacji do zwalczania głodu albo z plakatu ostrzegającego przed rzadką i groźną chorobą. Twarz miała mizerną, skórę bladą, o niezdrowej ziarnistej fakturze. Wargi, bardziej szare niż różowe, były popękane i złuszczone. Zapadnięte oczy otaczały ciemne, rozmazane smugi, jakby Melanie wycierała łzy rękami ubrudzonymi atramentem.
Same oczy najdobitniej świadczyły o ciężkim stanie dziewczynki. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, mrugała, ale nie widziała niczego – niczego na tym świecie. Ani strach, ani ból nie gościły w tych oczach. Tylko pustka.
– Kochanie? – odezwała się Laura. Dziewczynka nie drgnęła, nie podniosła wzroku.
– Melanie? Brak odpowiedzi.
Laura z wahaniem podeszła do łóżka.
Dziewczynka jakby jej nie dostrzegała.