Pieprzówka miauknęła.
Laura zgarnęła kota z podłogi i trzymając go, z dyndającymi łapami, tuż przy twarzy, powiedziała:
– Zostanie jeszcze mnóstwo miłości dla jednej biednej kici. Nie martw się, myszołapko.
Zadzwonił telefon.
Laura postawiła kota, przeszła przez hol do głównej sypialni i zdjęła słuchawkę z widełek.
– Halo?
Brak odpowiedzi. Dzwoniący wahał się przez chwilę, po czym odłożył słuchawkę.
Laura niepewnie popatrzyła na telefon. Może pomyłka. Ale o tej martwej godzinie przed świtem, w tę niezwykłą noc dzwoniący telefon i cisza w słuchawce nabierały złowrogiego znaczenia.
Ponownie sprawdziła zamki na drzwiach. Marny środek ostrożności, ale nie potrafiła nic więcej wymyślić.
Wciąż niespokojna, próbowała wyrzucić z myśli głuchy telefon i w końcu poszła do pustego pomieszczenia, niegdyś pokoju dziecinnego.
Dwa lata wcześniej pozbyła się dziecięcych mebelków Melanie, kiedy wreszcie przyznała przed sobą, że jej zaginiona córka do tej pory na pewno ze wszystkiego wyrosła. Nie urządziła pokoju od nowa, rzekomo dlatego, że po powrocie Melanie będzie dostatecznie duża, żeby samodzielnie wybrać nowe meble. Tak naprawdę Laura zostawiła pusty pokój, ponieważ – chociaż nie potrafiła przyznać się do własnych lęków – w głębi duszy czuła, że Melanie nigdy nie wróci, że córeczka zniknęła na zawsze.
Zachowała jednak kilka zabawek. Teraz wyciągnęła z szafy pudło z nimi i przetrząsnęła zawartość. Trzylatka i dziewięciolatka niewiele mają ze sobą wspólnego, ale Laura znalazła dwa przedmioty, które powinny wciąż przemawiać do Melanie: dużą lalkę z gałganków, trochę usmoloną, oraz mniejszego pluszowego misia z oklapłymi uszami.
Zaniosła lalkę i misia do gościnnej sypialni i posadziła je na poduszce, oparte o wezgłowie. Melanie zobaczy zabawki, gdy tylko wejdzie do pokoju.
Pieprzówka wskoczyła na łóżko, podeszła do lalki i misia z zaciekawieniem, lecz zachowując ostrożność. Obwąchała lalkę, szturchnęła nosem misia, po czym zwinęła się w kłębek obok nich; widocznie zdecydowała, że są przyjazne.
Pierwsze smugi dziennego światła wpadały przez oszklone drzwi. Subtelne fluktuacje odcieni blasku – od szarości do złota i z powrotem do szarości – powiedziały Laurze nawet bez patrzenia na niebo, że deszcz ustał i chmury się rozchodzą.
Chociaż Laura w nocy przespała tylko trzy godziny i chociaż odbierała córkę ze szpitala dopiero za sześć czy osiem godzin, nie chciała wracać do łóżka. Czuła się ożywiona, pełna energii. Z tarasu przed frontowymi drzwiami przyniosła opakowaną w plastik poranną gazetę. W kuchni wycisnęła dwie duże pomarańcze i napełniła szklankę świeżym sokiem, postawiła garnuszek wody na kuchence, żeby się zagotowała, wyjęła z kredensu pudełko płatków zbożowych z rodzynkami i włożyła dwie kromki chleba do tostera. Nawet zaczęła nucić – melodię „Daniel” Eltona Johna – kiedy siadała przy stole.
Jej córka wracała do domu.
Artykuły z pierwszej strony gazety – zamieszki na Bliskim Wschodzie, walki w środkowej Afryce, intrygi polityków, napady, rabunki i bezsensowne zabójstwa – nie wprawiły jej w zwykłe przygnębienie. Nie podano informacji o morderstwie Dylana, Hoffritza i nieznanego mężczyzny. Ta historia wydarzyła się zbyt późno, żeby trafić do porannego wydania. Gdyby Laura przeczytała opis tej zbrodni w „Timesie”, pewnie straciłaby radosny nastrój. Ale nie znalazła żadnej wzmianki na ten temat, a po południu Melanie miała wyjść ze szpitala, i biorąc wszystko pod uwagę, zdarzały się gorsze poranki.
Jej córka wracała do domu.
Laura dokończyła śniadanie, odsunęła gazetę i siedziała, Patrząc przez okno na mokry ogród różany. Wilgotne kwiaty wydawały się zbyt jaskrawe w ukośnych promieniach słoń – ca, nienaturalnie barwne, jak w zbyt wyrazistym śnie.
Laura straciła rachubę czasu, mogła tak siedzieć przez dwie minuty albo nawet dziesięć, kiedy wyrwał ją z zamyślenia nagły huk i łoskot gdzieś w domu. Wyprostowała się sztywno, czujna, przestraszona, oczyma duszy widząc ściany zbryzgane krwią i zimne, martwe ciała w nieprzezroczystych plastikowych workach.
Złowieszcza wizja rozwiała się, kiedy Pieprzówka wpadła z jadalni do kuchni, szczękając pazurkami po płytkach podłogi. Skoczyła do kąta i stanęła tam ze zjeżoną sierścią na grzbiecie, położywszy uszy, wpatrując się w drzwi, przez które weszła. Potem kotka nagle się opamiętała i z udawaną, niemal komiczną nonszalancją zwinęła się w puszysty kłębek, ziewnęła i spojrzała na Laurę sennymi oczami, jakby mówiła: „Kto, ja? Straciłam swoją kocią godność? Ani na chwilę! Nigdy! Przestraszona? Śmieszne!”.
– Coś ty zrobiła, kiciu? Przewróciłaś coś i się zlękłaś? Kotka znowu ziewnęła.
– Lepiej, żebyś nic nie stłukła – ostrzegła Laura – bo sprawię sobie nauszniki z kociego futerka.
Obeszła dom sprawdzając, co zbroiła Pieprzówka, i odkryła to w gościnnej sypialni. Pluszony miś i szmaciana lalka leżały na podłodze. Na szczęście kot nie poszarpał ich pazurami. Budzik spadł z nocnej szafki. Laura podniosła go i zobaczyła, że nadal tykał; nawet szklana tarcza nie pękła. Odstawiła budzik na miejsce, posadziła lalkę i misia z powrotem na łóżku.
Dziwne. Pieprzówka wyrosła z etapu niezdarnego kocięctwa trzy lata wcześniej. Teraz była nieco zaokrąglona, zrównoważona i całkowicie zadowolona z siebie. To miotanie się, niepodobne do niej, stanowiło kolejną wskazówkę, że kotka zdawała sobie sprawę, iż nie zajmuje już drugiego po Laurze miejsca w domu McCaffreyów.
W kuchni kot nadal leżał w kącie.
Laura nałożyła pokarm do kociej miski.
– Masz szczęście, że nic się nie stłukło. Możesz się cieszyć, że cię nie przerobią na nauszniki.
Pieprzówka uniosła się na przednich łapach i nastawiła uszy.
Stukając o miskę pustą puszką po „9 żywotach”, Laura powiedziała:
– Czas na śniadanko, groźna pożeraczko myszy. Pieprzówka nie drgnęła.
– Zjesz, kiedy zgłodniejesz – stwierdziła Laura i zaniosła pustą puszkę do zlewu, żeby ją opłukać przed wyrzuceniem do śmieci.
Pieprzówka nagle wystrzeliła z kąta, przemknęła przez kuchnię i przez jadalnię, znikła.
– Zwariowana kocica – mruknęła Laura i zmarszczyła brwi, patrząc na nietknięte „9 żywotów”. Zwykle Pieprzówka pchała się do żółtej miski i próbowała jeść, zanim jeszcze Laura wyskrobała do końca pokarm z puszki.
Dziwne.
CZĘŚĆ DRUGA. WROGOWIE BEZ TWARZY
11
O pierwszej po południu, kiedy Laura wjechała swoją błękitną hondą do Valley Medical, umundurowany policjant blokował wjazd na główny parking. Skierował ją na parking dla personelu, który otwarto dla gości, „dopóki nie uprzątniemy tego bałaganu”. Jakieś osiemdziesiąt czy sto stóp za plecami policjanta zgromadziły się wozy patrolowe LAPD i inne oficjalne samochody, na kilku migały koguty.
Skręcając na parking dla personelu, zgodnie ze wskazówkami policjanta, Laura spojrzała w prawo nad ogrodzeniem i zobaczyła porucznika Haldane’a. Był najwyższym i największym mężczyzną w całej grupie. Nagle przyszło jej do głowy, że zamieszanie może mieć związek z Melanie i nocnymi zabójstwami w Studio City.
Zanim wcisnęła hondę pomiędzy dwa samochody z plakietkami MD i pobiegła szpitalnym podjazdem z powrotem do ogrodzenia, które otaczało publiczny parking, prawie zdążyła sobie wmówić, że Melanie jest ranna, zniknęła albo nie żyje. Policjant przy bramie nie chciał jej przepuścić, nawet kiedy się przedstawiła, więc krzyknęła do Dana Haldane’a.