Выбрать главу

12

Doktor Rafael Ybarra, naczelny pediatra w Valley Medical, spotkał się z Laurą w małym pokoiku obok dyżurki pielęgniarek, gdzie personel przychodził na kawę. Dwa automaty z napojami stały pod ścianą. Maszyna do lodu sapała, brzęczała i klekotała. Za plecami Laury cicho szumiała lodówka. Laura siedziała naprzeciwko Ybarry przy długim stole, na którym leżały sczytane magazyny i stały dwie popielniczki pełne niedopałków.

Pediatra – wysoki, szczupły, o orlich rysach – był ubrany nieskazitelnie, wręcz wymuskany. Jego starannie uczesane włosy przypominały lakierowaną perukę. Kołnierzyk koszuli miał sztywno wykrochmalony, krawat idealnie zawiązany, fartuch uszyty na miarę. Chodził tak, jakby bał się pobrudzić buty, siedział z wyprostowanymi ramionami i podniesioną głową, sztywny i formalny. Zmierzył wzrokiem okruchy i popiół z papierosów na stole, zmarszczył nos i trzymał ręce na kolanach.

Laura doszła do wniosku, że nie lubi tego człowieka.

Doktor Ybarra mówił szybko i autorytatywnie, ucinając słowa:

– Pod względem fizycznym pani córka jest w dobrym stanie, zadziwiająco dobrym, zważywszy na okoliczności. Ma trochę niedowagi, ale to nic poważnego. Prawe ramię jest posiniaczone od wielokrotnego wkłuwania kroplówki przez kogoś niezbyt wprawnego. Lekkie zapalenie cewki moczowej, prawdopodobnie od cewnika. Przepisałem na to odpowiedni środek. I taki jest zakres jej fizycznych niedomagań.

Laura kiwnęła głową.

– Wiem. Przyszłam ją zabrać do domu.

– Nie, nie. Odradzam to pani – sprzeciwił się Ybarra. – Po pierwsze, za trudno będzie opiekować się nią w domu.

– Ona nie jest właściwie chora?

– Nie, ale…

– Nie zanieczyszcza się?

– Nie, chodzi do toalety.

– Potrafi sama jeść?

– W pewnym sensie. Musi pani zacząć ją karmić, a dalej ona przejmuje inicjatywę. I musi pani pilnować jej przy jedzeniu, bo po kilku kęsach ona jakby zapomina, co robi, traci zainteresowanie. Musi pani ją ciągle nakłaniać do jedzenia. Ona potrzebuje też pomocy przy ubieraniu.

– Poradzę sobie z tym wszystkim.

– W dalszym ciągu wolałbym jej nie wypisywać.

– Ale wczoraj w nocy doktor Pantangello mówił…

Na wzmiankę o Pantangellu doktor Ybarra zmarszczył nos. W jego głosie wyraźnie zabrzmiał niesmak.

– Doktor Pantangello zakończył swój staż dopiero zeszłej jesieni i pracuje w tym szpitalu od miesiąca. Ja jestem naczelnym pediatrą i moim zdaniem pani córka powinna tutaj zostać.

– Jak długo?

– Jej zachowanie jest typowe dla ostrego stuporu katatonicznego… dość powszechnego w przypadkach długotrwałego uwięzienia i maltretowania. Należy ją tutaj zostawić w celu sporządzenia kompletnej oceny psychiatrycznej. Na tydzień… dziesięć dni.

– Nie.

– To będzie najlepsze dla dziecka – oznajmił tonem tak chłodnym i wyważonym, że aż trudno było uwierzyć, żeby naprawdę chciał jak najlepiej dla kogoś innego niż Rafael Ybarra.

Laura nie rozumiała, jakim cudem dzieci mogą ufać temu nadętemu doktorkowi.

– Jestem psychiatrą – oznajmiła. – Potrafię ocenić jej stan i zapewnić odpowiednią terapię w domu.

– Prowadzić terapię własnej córki? – Uniósł brwi. – Nie uważam tego za rozsądne.

– Mam inne zdanie. – Nie zamierzała tłumaczyć się przed tym człowiekiem.

– Tutaj, po zakończeniu oceny i ustaleniu sposobu leczenia, mamy odpowiednie wyposażenie do przeprowadzenia tej terapii. Pani w domu po prostu nie dysponuje właściwym sprzętem.

Laura zmarszczyła brwi.

– Sprzęt? Jaki sprzęt? O jakim właściwie leczeniu pan mówi?

– To zależy od decyzji doktora Gehagena z psychiatrii. Ale jeśli Melanie nadal pozostanie w tym stanie ostrej katatonii albo pogrąży się jeszcze bardziej, no cóż… barbiturany i terapia elektro wstrząsowa…

– Nic z tego – warknęła Laura, odepchnęła krzesło od stołu i wstała.

Ybarra zamrugał, zaskoczony jej wrogością.

– Narkotyki i elektrowstrząsy… właśnie tym ją torturował przeklęty ojciec przez ostatnie sześć lat.

– No, oczywiście nie zamierzamy stosować tych samych narkotyków ani takich samych wstrząsów elektrycznych, i nasze intencje różnią się od…

– Tak, pewnie, ale jak Melanie ma rozpoznać tę cholerną różnicę? Wiem, że w niektórych przypadkach barbiturany i nawet elektrowstrząsy przynoszą pożądane rezultaty, ale nie nadają się dla mojej córki. Ona musi odzyskać pewność siebie, poczucie własnej wartości. Musi uwolnić się od strachu i bólu. Potrzebuje stabilizacji. Potrzebuje… miłości.

Ybarra wzruszył ramionami.

– No, wypisanie ze szpitala nie zagrozi jej zdrowiu, więc w żaden sposób nie mogę pani powstrzymać przed zabraniem jej do domu.

– Właśnie – powiedziała Laura.

Po odjeździe furgonetki do kostnicy, kiedy technicy z wydziału badań naukowych przeczesywali parking wokół volvo, funkcjonariusz Kerry Burns podszedł do Dana Haldane’a.

– Był telefon z East Valley, wiadomość od kapitana Mondale’a.

– Aha, czcigodny i wspaniały kapitan.

– Chce zaraz pana widzieć.

– Tęskni za mną? – zagadnął Dan.

– Nie powiedział dlaczego.

– Założę się, że za mną tęskni.

– Pan i Mondale macie coś do siebie?

– Bynajmniej. Może Ross jest gejem, aleja jestem normalny.

– Wie pan, o co mi chodzi. On się panu jakoś naraził?

– To chyba oczywiste, no nie? – rzucił żartobliwie Dan.

– To chyba oczywiste, że psy nie lubią kotów.

– Powiedzmy, że gdybym się zapalił i gdyby Ross Mondale trzymał jedyne wiadro wody w promieniu dziesięciu mil, wolałbym na siebie napluć, żeby zgasić ogień.

– Jasna sprawa. Jedzie pan do East Valley?

– Przecież mnie wezwał, no nie?

– Ale czy pan pojedzie? Muszę oddzwonić i potwierdzić.

– No pewnie.

– Ma pan jechać natychmiast.

– No pewnie.

– Zadzwonię i potwierdzę, że pan już jedzie.

– Koniecznie – przytaknął Dan.

Kerry wrócił do wozu patrolowego, a Dan wsiadł do swojego nieoznakowanego wydziałowego sedana. Wyjechał ze szpitalnego parkingu, skręcił w zatłoczoną ulicę i ruszył do śródmieścia, w kierunku przeciwnym niż East Valley i Ross Mondale.

Przed rozmową z doktorem Ybarrą Laura zadzwoniła do agencji ochrony, którą polecił Dan Haldane. Zanim skończyła rozmowę, ubrała Melanie w dżinsy, niebieską kraciastą bluzkę i tenisówki oraz podpisała niezbędne formularze zwolnienia, agent z Kalifornia Paladyn już się zjawił.

Nazywał się Earl Benton i wyglądał jak wielki wieśniak, który jakimś cudem obudził się w niewłaściwym domu i musiał włożyć rzeczy z szafy bankiera. Jasnobrązowe włosy miał zaczesane gładko do tyłu na skroniach i modnie przycięte – przez stylistę, nie zwykłego fryzjera – ale nie wyglądało to najlepiej; naturalnie rozwichrzona czupryna bardziej pasowałaby do grubych, pospolitych rysów jego twarzy. Kark grubości siedemnastu cali wydawał się rozsadzać kołnierzyk koszuli od Yvesa St. Laurenta, a trzyczęściowy szary garnitur wyraźnie krępował ruchy potężnego ciała. Wielkim dłoniom o grubych palcach brakowało wdzięku, lecz paznokcie były starannie wymanikiurowane.

Laura odgadła na pierwszy rzut oka, że Earl był jednym z dziesiątków tysięcy ludzi, którzy co roku napływali do Los Angeles w nadziei na lepsze życie, i najwyraźniej osiągnął cel. Mógł awansować jeszcze wyżej, gdyby nabrał więcej ogłady i nauczył się nosić swoje wytworne stroje. Spodobał się jej. Miał sympatyczny, szeroki uśmiech i zachowywał się swobodnie, a jednocześnie był czujny, spostrzegawczy, inteligentny. Spotkała się z nim na korytarzu przed pokojem Melanie i kiedy już wyjaśniła te szczegóły, których nie podała przez telefon, powiedziała: