Oficer Quade zatrzymał się przed skromnym wiejskim domem w spokojnym zaułku, obsadzonym nagimi w zimie drzewami oraz indiańskim laurem o bujnym listowiu. Kilka pojazdów parkowało na ulicy, między innymi dwa musztardowo – zielone fordy sedany, dwa inne czarno – białe i szara furgonetka z godłem miasta na drzwiach. Lecz inna furgonetka przyciągnęła uwagę Laury, ponieważ na podwójnych tylnych drzwiach miała wypisane słowo KORONEK.
O Boże, nie. Proszę, nie.
Laura zamknęła oczy i próbowała sobie wmówić, że to jest tylko sen, z którego telefon wyrwał ją tak bezwzględnie.
Przecież wezwanie na policję mogło stanowić część koszmaru. W takim razie Quade również należał do koszmaru. I ten dom. Laura obudzi się i wszystko zniknie.
Ale kiedy otworzyła oczy, furgonetka koronera ciągle tam stała. Okna domu przesłaniały ciężkie kotary, lecz cały front skąpany był w ostrym świetle przenośnych lamp łukowych.
Srebrzysty deszcz siekł ukośnie przez jasny blask, drżące cienie targanych wiatrem zarośli pełzały po ścianach.
Umundurowany policjant w pelerynie pełnił wartę przy krawężniku. Drugi policjant stał pod daszkiem osłaniającym drzwi frontowe. Mieli za zadanie odstraszać ciekawskich sąsiadów i innych gapiów, chociaż późna pora i fatalna pogoda wykonały za nich całą robotę.
Quade wysiadł z samochodu, ale Laura nie mogła się ruszyć. Kierowca nachylił się do niej i powiedział:
– To tutaj.
Laura kiwnęła głową, ale wciąż siedziała bez ruchu. Nie chciała wejść do domu. Wiedziała, co tam znajdzie. Melanie. Martwą.
Quade odczekał chwilę, potem obszedł samochód i otworzył drzwi. Wyciągnął do niej rękę.
Wiatr napędzał grube krople zimnego deszczu do wnętrza samochodu.
Quade zmarszczył brwi.
– Pani McCaffrey? Pani płacze?
Nie mogła oderwać wzroku od furgonetki koronera. Kiedy samochód odjedzie z małym ciałem Melanie, zabierze ze sobą także nadzieję Laury i pozostawi jej przyszłość równie martwą jak córka.
Głosem drżącym tak silnie, jak targane wiatrem listki na krzewach laurowych, powiedziała:
– Pan mnie okłamał.
– Hę? Hej, wcale nie, naprawdę. Nie chciała na niego patrzeć.
Wciągnął powietrze przez zęby z dziwacznym końskim prychnięciem, niezbyt stosownym w danych okolicznościach, i powiedział:
– No tak, mamy tutaj sprawę zabójstwa. Znaleźliśmy kilka ciał.
Wezbrał w niej krzyk i chociaż go powstrzymała, stłumione napięcie boleśnie paliło ją w piersi.
Quade szybko ciągnął:
– Ale pani córeczki tam nie ma. Nie znaleźliśmy jej zwłok. Przysięgam, że nie było ciała.
Laura wreszcie odwzajemniła jego spojrzenie. Wydawał się szczery. Nie miało sensu okłamywanie jej teraz, skoro za chwilę i tak pozna prawdę.
Wysiadła z samochodu.
Quade wziął ją za ramię i poprowadził po chodniku do drzwi frontowych.
Deszcz bębnił ponuro niczym werble w procesji pogrzebowej.
2
Wartownik wszedł do środka, żeby wezwać porucznika Haldane’a. Laura i Quade czekali pod daszkiem, osłonięci z grubsza przed deszczem i wiatrem.
Noc pachniała ozonem i różami. Krzewy różane pięły się po kolumienkach wzdłuż fasady domu, a w Kalifornii większość gatunków kwitnie nawet zimą. Kwiaty opadły, wilgotne i ciężkie od deszczu.
Haldane zjawił się niezwłocznie. Był wysoki, barczysty, grubo ciosany, z krótkimi piaskowymi włosami i sympatyczną, kwadratową irlandzką twarzą. Niebieskie oczy wydawały się płaskie, niczym bliźniacze owale barwionego szkła. Laura zastanawiała się, czy zawsze tak wyglądały, czy tylko dzisiaj były płaskie i pozbawione życia z powodu tego, co zobaczyły w domu.
Haldane nosił tweedową sportową marynarkę, białą koszulę, krawat z rozluźnionym węzłem, szare spodnie i czarne mokasyny. Z wyjątkiem oczu wyglądał jak ktoś spokojny, odprężony i życzliwy, a w jego przelotnym uśmiechu kryło się prawdziwe ciepło.
– Doktor McCaffrey? Nazywam się Dan Haldane.
– Moja córka…
– Jeszcze nie znaleźliśmy Melanie.
– Ona nie…?
– Co?
– Nie zginęła?
– Nie, nie. Wielkie nieba, skąd. Nie pani córka. Nie ściągałbym pani tutaj, gdyby o to chodziło.
Nie poczuła ulgi, ponieważ nie całkiem mu uwierzyła. Był spięty, podminowany. Coś okropnego stało się w tym domu.
Tego była pewna. Ale jeśli nie znaleźli Melanie, dlaczego sprowadzili jej matkę o tej porze? Co się stało?
Haldane odesłał Carla Quade’a, który wrócił w deszczu do wozu patrolowego.
– Dylan? Mój mąż? – zapytała Laura. Haldane odwrócił spojrzenie.
– Tak, chyba na niego trafiliśmy.
– On… niczyje?
– No… tak. Widocznie to on. Mamy ciało z jego dokumentami, ale jeszcze nie potwierdziliśmy tożsamości. Musimy sprawdzić kartę dentystyczną albo porównać odciski palców, żeby uzyskać pewność.
Dziwne, ale wiadomość o śmierci Dylana prawie nie zrobiła na niej wrażenia. Nie odczuła straty, ponieważ nienawidziła go przez ostatnie sześć lat. Lecz nie odczuła również żadnej radości, żadnego triumfu czy satysfakcji; nie cieszyła się, że Dylan dostał za swoje. Dawniej był obiektem miłości, później nienawiści, teraz stał się obojętny. Laura nie poczuła absolutnie nic i może to właśnie było najsmutniejsze.
Wiatr zmienił kierunek. Lodowaty deszcz zacinał pod daszkiem. Haldane pociągnął Laurę w najdalszy kąt.
Zastanawiała się, dlaczego nie wpuścił jej do środka. Widocznie nie chciał, żeby coś zobaczyła. Coś zbyt okropnego dla jej oczu? Co tam się stało, na miłość boską?
– Jak on umarł? – zapytała.
– Zamordowany.
– Kto to zrobił?
– Nie wiemy.
– Zastrzelony?
– Nie. Został… pobity na śmierć.
– Mój Boże. – Zrobiło jej się niedobrze. Oparła się o ścianę, bo nagle nogi przestały jej słuchać.
– Doktor McCaffrey? – Troskliwie wziął ją pod ramię, gotów podtrzymać w razie potrzeby.
– Nic mi nie jest – zapewniła. – Ale spodziewałam się, że Dylan i Melanie będą razem. Dylan mi ją zabrał.
– Wiem.
– Sześć lat temu. Zamknął nasze konta bankowe, zwolnił się z pracy i uciekł. Ponieważ chciałam rozwodu. A on nie chciał dzielić się opieką nad Melanie.
– Kiedy wrzuciliśmy jego nazwisko do komputera, dostaliśmy panią, pełny raport – powiedział Haldane. – Nie miałem czasu zapoznać się ze szczegółami, ale przeczytałem najważniejsze punkty na przenośnym terminalu w samochodzie, więc mam pewne pojęcie o sprawie.
– Zrujnował sobie życie, porzucił karierę i wszystko, żeby tylko zatrzymać Melanie. Na pewno z nim była – oświadczyła zdenerwowana Laura.
– Była. Mieszkała z nim tutaj…
– Mieszkała tutaj? Tutaj? Tylko dziesięć czy piętnaście minut drogi ode mnie?
– Zgadza się.
– Przecież wynajęłam prywatnych detektywów, kilku, i żaden nie wpadł na trop…
– Czasami – powiedział Haldane – najciemniej jest pod latarnią.
– Myślałam, że może nawet wyjechali z kraju, do Meksyku czy gdzieś… a oni przez cały czas byli dosłownie o dwa kroki.
Wiatr przycichł i deszcz padał pionowo, jeszcze bardziej ulewny niż przedtem. Wkrótce trawnik zmieni się w jezioro.
– Jest tam trochę ubrań dla małej dziewczynki – powiedział Haldane – kilka książek odpowiednich dla dziecka w jej wieku. W kredensie znaleźliśmy pudełko płatków Hrabiego Czokuli, na pewno żaden dorosły ich nie jadł.
– Żaden dorosły? Więc tam mieszkało więcej osób, nie tylko Dylan i Melanie?